Drodzy czytelnicy, zabiorę was za chwilę na wycieczkę poza świat widzialny, słyszalny i macalny.
Nie dlatego, że w naszej przestrzeni rzeczywistej nie ma nic ciekawego, bo każdy widzi, że wręcz przeciwnie. Jest ciekawie nie do wytrzymania.
Najpierw jednak popatrzmy na zdarzenia w sposób tradycyjny, czyli zgodny z doświadczeniem i intuicją:
Generałowa Maria Kiszczak, wszedłszy drogą spadku po mężu w posiadanie współczesnego odpowiednika puszki Pandory, zorientowała się, że brakuje jej gotówki na najpilniejsze potrzeby.
(Najpilniejszą z potrzeb – jak sama oświadczyła – jest postawienie pomnika zmarłemu mężowi. Może chodziło jej o nagrobek, ale słowo użyte przez nią – słyszałam – brzmiało „pomnik”.)
Jak wieść prastara niesie, pani Pandora (którą wszak Zeus zesłał na ten padół jako karę dla krnąbrnej, pysznej i bezczelnej ludzkości) otrzymała w posagu pewną puszkę z paskudztwami. Otworzyła ją ochoczo, czym narobiła strasznego bałaganu.
Pani Generałowa natomiast postanowiła wykorzystać wdowie wiano w bardziej merkantylny sposób, gdyż od czasów Pandory ludzkość nieco się rozwinęła w obszarze sprytu. Skoro można sprzedać zawartość żeby podreperować budżet pomnikowy, to czemu robić zamieszanie za darmo?
Puszka Generałowej zawiera dokumenty operacyjne tajnych służb PRL, czyli tak zwane kwity. Najgorętszy towar z puszki to kwity na Lecha Wałęsę, mające udowodnić, że nasz mąż stanu, noblista, ikona i bohater narodowy to tajny współpracownik Bolek, donosiciel opłacany przez Służbę Bezpieczeństwa.
Paskudztwo, prawda?
Nie wiem, czy sama Pandora nie zawyłaby z rozpaczy nad puszką Generałowej.
Może rzuciłaby się własnym ciałem na wątłe kartonowe wieko, by nie dopuścić tam hordy historyków złaknionych prawdy.
Oraz watahy wrogów, pragnących z całej siły poniżenia Wałęsy.
Oj, jaki bałagan się zrobił.
A nad tym wszystkim przetacza się tuman żałosnej groteski:
Aby postawić pomnik Kiszczakowi, Generałowa musi stać się sprawczynią obalenia posągowego mitu Wałęsy.
Toż to materiał na rap-operę o wymiarze greckiej tragedii!
Posłowie Kukiz i Liroy mogliby opracować stronę muzyczną, a posłanka Pawłowicz libretto.
Ale jeszcze nie czas na sublimację napięcia moralnego w sztukę.
Na razie w powietrzu fruwają emocje w postaci wyzwisk, wypominków, insynuacji i innych form przedstawiania własnej opinii.
Na drugim biegunie lokują się zapewnienia o dozgonnej miłości i czci, nieważne co z tej puszki wypełznie i czym będzie zalatywało.
Sami widzicie, kochani czytelnicy, że warto przenieść się na chwilę do miejsca, w którym można zyskać wolność od przymusu ustalania co jest, a co nie jest grane.
Świat na poziomie kwantowym to obszar wytchnienia dla umysłu węszącego za prawdą absolutną i ostateczną.
Dodatkowy bonus kwantowej wycieczki to pobudzenie kory mózgowej do wysiłku, co – jak ustalili amerykańscy naukowcy – owocuje poprawą zdrowia i nastroju.
I jeszcze jedno – myślenie pochłania sporo kalorii, czyli odchudza. Oczywiście rzecz zależy od intensywności i jakości myśli. Mechanika kwantowa działa na tkankę tłuszczową jak podnoszenie ciężarów i bieg maratoński jednocześnie. (Koneserów teorii kwantowej przepraszam za wprowadzenie niezbędnych uproszczeń.)
Najwdzięczniejszym obiektem w eksperymentach myślowych służących opisaniu świata kwantowego jest pewien bezimienny kot zamknięty w pudełku razem z dawką śmiertelnej trucizny. Dopóki nie dowiemy się, czy kot pożarł truciznę, uznajemy go arbitralnie za tak samo żywego jak i martwego.
Bezimienny, nieznanej płci kot, zwany od nazwiska swego kwantowego oprawcy „kotem Schrodingera” pozostanie na wieki żywomartwy, o ile nie otworzymy pudełka. Aby rzecz zalegalizować na gruncie matematyki, należało pilnie wprowadzić trzecią wartość logiczną: obok „prawda” i „fałsz” pojawia się jak najbardziej równoprawny stan „nierozstrzygnięty”.
Luzacki świat na poziomie kwantowym jest pełen kwestii nierozstrzygniętych i nikt nie robi z tego problemu.
Niech was nie wprowadzi w błąd powierzchowne podobieństwo pudełka Schrodingera i puszki Generałowej.
To są dwie różne rzeczywistości.
W puszce Generałowej mogą być obiekty prawdziwe lub sfałszowane w dowolnych proporcjach, ale nie mogą być jednocześnie prawdziwe i fałszywe.
Każdy świstek może być esbecką atrapą albo świadectwem czyjeś decyzji i prawdziwą opowieścią o człowieku.
Tymczasem mam przeczucie, że prawdziwy TW Bolek tkwi wraz z pulą judaszowych srebrników w pudełku Schrodingera w pozycji logicznej „nierozstrzygnięty”.
Jeśli o mnie chodzi, to może tam zostać wraz z tym nieszczęsnym żywomartwym kotem na wieki.
Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 8/2016