Pudełko z radościami
Jechałam akurat od lekarza, przesiąknięta różnymi niemiłościami.
I zimnem.
I strachem, owszem.
Na skrzyżowaniu zatrąbiło na mnie coś zielonego. Wiedziałam, że na mnie, bo nic innego nie jechało drogą. Zatrzymałam auto, cofnęłam. Listonosz wyskoczył ze swojego wehikułu, podbiegł i zawołał:
– Jak dobrze panią widzieć.
Samo to już było miłe, bo – do licha – rzadko udaje mi się wywołać taką reakcję u bliźniego.
Bliźni ten trzymał w dłoniach pudełko z nalepką, wyglądające jak paczka pocztowa.
Którą zresztą było.
Opanowałam przemożne pragnienie rozerwania szarego papieru zębami, by zgłębić zawartość. Słowo daję, żadnej paczki nie oczekiwałam więc ciekawość mnie jadła wielkimi kęsami. Ale zdołałam dojechać do domu.
– Dawaj nożyczki – zakrzyknęłam od progu.
Ciach, ciach.
Spod szarego papieru wyjrzał inny, srebrzysty w malutkie gwiazdki. Taki papier zwiastuje odświętną zawartość, tak się ubiera rzeczy wyjątkowe.
Żal mi było niszczyć piękne opakowanie, ale zrozumcie proszę.
Ciekawość.
Ekscytacja.
Wszystkie prezenty obiecane-i-nie-dane obecne w jednym srebrzystym pudełku.
Niezbyt ciężkim.
Niezbyt wielkim.
Obiecującym coś wyjątkowego.
Nożyczki dokonały dzieła zniszczenia, dostałam się do wnętrza, oto liścik na srebrnym papierze.
Miłe słowa, dobre słowa.
Bardzo, bardzo pachnące.
Nagle cała kuchnia wypełniła się zapachem miłych słów.
Miód i korzenie.
I wróciło Boże Narodzenie.
Wróciło, chociaż na świecie dawno minęło.
Przeszli już Trzej Królowie ze swymi darami, nie zawadzając o moją chałupę.
Na nic już nie czekałam…
A tu taka niespodzianka!
Pod słowami napisanymi czerwienią na srebrze, w przytulnym wnętrzu, wyścielonym miękkością jak kołyska, spoczywały – pachnąc aż pod niebo – domowe pierniki w kształcie gwiazdek i serduszek.
Najpierw ośmieliliśmy się tylko wąchać, żeby żadnego nie uszkodzić.
Następnie nabraliśmy odwagi, aby popatrzeć na nie: ciemne, zgrabne, gładkie.
Dopiero wieczorem zrobiliśmy sobie ucztę piernikową.
Nie ma już ani jednego, rozpłynęły się w ustach, ale wciąż czuję ich zapach.
Miodowo-korzenny zapach niespodzianki, która ogrzewa serce i przywraca wiarę w proste, dobre gesty życzliwości.
Takie rzadkie, lecz każde piękno jest rzadkie i osobliwie ekscytujące.
Życzę wam, Ludziska, żebyście czasem dostali nieoczekiwaną przesyłkę z czymś tak zachwycającym, jak domowe pierniczki Ani Jakonczuk-Stepaniuk.
A przy okazji ucieszcie się uduchowionym pięknem, które ona tworzy w swojej pracowni.
Mniam, też lubię domowe pierniki 🙂
Święta jeszcze trwają. Teraz prawosławni świętują Boże Narodzenie, potem chiński Nowy Rok, walentynki, dzień kobiet itd. łącznie z dniem garbatego (nie ma? To będzie).
Na prezenty zawsze dobra pora, a te niespodziewane najmilsze 🙂