Humoreski ponure, Tygodnik Ciechanowski

Dylemat

Pająk ogromny jak F16 rozpiął w moim okienku piękną sieć. Siedzę, piszę i patrzę jak on je. Nic innego nie robi, tylko czyha i je. Zupełnie jak współczesny klient supermarketu, czający się na promocje.
Zasłyszałam niedawno opowieść o promocyjnym zestawie na grilla. Z pierwszej ręki pochodzi ta historia.
Oto ręka ta, dzierżąc kawał grillowanej kaszanki promocyjnej zadrżała nagle i uniosła się do wypełnionych kaszanką (promocyjną) ust. Usta zaś, po trwającym ułamek sekundy wahaniu wypluły na tę drżącą rękę… ząb. 
Bohaterka tej opowieści – mam na myśli znajomą, a nie kaszankę – zakrzyknęła w tonacji dramatycznej i wytrzeszczyła oczy. Wypluła szybko resztki promocji i językiem policzyła własne zęby. Były tam, gdzie powinny. Wszystkie.
– So to jes? – zapytała, krzywiąc się z okrutnej obrzydliwości i demonstrując wypluty ząb pozostałym uczestnikom grillparty.
Szczęśliwym trafem był wśród nich stomatolog praktykujący.
– To nie jest ludzki ząb – orzekł po krótkim konsylium. – Świński.
Co za ulga, prawda? Nikt jeszcze, jak świat światem, nie otruł się świńskim zębem, choć samą kaszanką niejeden przejechał się do Rygi.
Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, że, z pewnymi wyjątkami, ludzkość pakuje do jamy chłonąco-trawiącej rzeczy, które nigdy nie powinny się tam znaleźć. Ja od dłuższego czasu zwracam uwagę na to, co wtykam do tej jamy, dlatego niedługo umrę z głodu. Póki trwa sezon, mogę żywić się jagodami i grzybami oraz tym, co wyrośnie w polu. Po sezonie znowu zacznie się polowanie na rzeczy jadalne w miejscach, gdzie one powinny być, a nie ma. W sklepach.
Idąc na zakupy musisz być detektywem – poucza mnie pismo Polityka. Też mi rewelacja, dawno to wiem. Muszę być tym detektywem cały czas.  Muszę być detektywem, żeby odczytać rachunek za energię elektryczną. Muszę być detektywem, żeby odkryć, czemu sąsiad przestał mi się kłaniać. I żeby zrobić jadalne zakupy też muszę nim być. A nie chce mi się.
Ale sklepy są pełne pułapek, w swojej perfidii daleko przewyższających pajęczą sieć. Leży w nich pełno żywnościopodobnych struktur, przy których zębata kaszanka jawi się niewinnie i apetycznie. Chleba naszego powszedniego z zawartością propionianiu wapnia nie kupię, nie wezmę go nawet za darmo. Urotropina produkowana z formaldehydu i amoniaku w serku? Nie, dziękuję. Suszone mszyce w jogurcie? Błee. Poliglicerol z olejem rycynowym? Ratunku!
I tak po kolei. Cała ta detektywistyczna krecia robota z wykorzystaniem szkła powiększającego wpędza mnie stopniowo w anoreksję, czyli jadłowstręt. Wychodzę  z dyskontu spożywczego mając w koszyku samo powietrze. Drzwi rozsuwane mówią do mnie na pożegnanie: „mądry wybór”. No jasne, że mądry. I ile pieniędzy zostało w kieszeni! Dziękuję za komplement, a teraz powiedzcie, gdzie mam szukać czegoś do pożarcia. 
Zastanawiam się, szukam jakiegoś kompromisu, ale każda detektywistyczna wycieczka w głąb produktu rzekomospożywczego kończy się tak samo: błee.
Ale wiecie co? Chyba znalazłam rozwiązanie. Breatharianie! Ludzie żywiący się światłem, pobieranym za pomocą oddechu, czy jakoś tak. Prahlad Jani, Indie, mając 75 lat ogłosił, że nie jadł i nie pił przez 65 lat. Został więc poddany badaniom, które miały udowodnić, że łże, albo mu się wydaje. „W czasie dziesięciodniowej obserwacji, podczas której nie wypił ani kropli wody, jego stan zdrowia nadal był doskonały”.
Sama nie wiem… Być detektywem na zakupach, czy żywić się światłem jak Prahlad? Mam dylemat: Jeść, albo nie jeść. A, co mi tam. Jeśli nie ukaże się mój kolejny felieton, to znaczy, że breatharianizm to lipa.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 7 sierpnia 2012 / nr32

13 komentarzy

  1. Dokładnie – w sklepach trzeba być detektywem i podejrzewać najgorsze.
    Powiem więcej-wchodząc do sklepu należy koniecznie założyć, że zechcą nas oszukać.
    Oczywiście, że człowiek żywi się tym, czym nie powinien, ale nie zawsze wie co je.

    Mam ten sam dylemat – wchodzę do sklepu i nie wiem co mam kupić, bo wszystko… szkoda gadać.

    Mamy naszą Unię. Z wejściem do Unii Polska zezwoliła na stosowanie w żywności przeróżnego rodzaju chemii, konserwantów i tym podobnego syfu więcej, niż przed wejściem.
    Nie mówiąc już o tym, że kiedyś jakiś nadzór nad tym był i nie do pomyślenia była jakaś sól przemysłowa, czy chemiczny susz jajeczny.
    Teraz wolna amerykanka.
    Każdy robi co chce (czytaj: ładuje w żywność co chce)

    Teraz wszystkie polskie, dobre produkty idą za granicę, a nam się dostaje w prezencie towar wyprodukowany wedle zagranicznych receptur, czyli chemiczny, bardzo niezdrowy, bardzo niesmaczny.

    Co do tego, że w sklepach chcą nas oszukać, to nie tylko chodzi o skład, ale także o wielkość opakowań, cenę itp.
    Mógłbym tak dłużej, ale już mi się nie chce, tak jak innym nie zechce się czytać 🙂
    Pozdrawiam

  2. No to ja też pozdrawiam.
    A ostatnio miałam szczęście poznać piekarkę (tzn kobietę, która wypieka chleb i bułki i nawet ciasta). I ten chleb jest absolutnie naturalny, pachnący, gorący, powszedni. Ręcznie robiony nocą, wypiekany w piecu ogromniastym. Objadałam się gorącym chlebem za wszystkie chude lata:)

  3. No to śmierć głodowa Ani nie grozi i niebawem możemy spodziewać się kolejnego felietonu 🙂

    Co do tego chleba, to jeszcze sprawa mąki, bo skoro na wszystkim się da oszukać, to czemu mąki nie „udoskonalić”?

    PS Teraz coraz więcej ludzi piecze chleb. Może nie „ludowymi” sposobami, ale są już takie maszynki do chleba (nie widziałem), że podobno wrzuca się wszystko, a ona sama chleb zrobi. Później trzeba go tylko upiec.

    Jako smakosz chleba strasznie ubolewam, że teraz trudno te bulwy nazwać nawet wyrobami chlebopodobnymi.

  4. Nie dramatyzujmy!
    Jest na to sposób.
    Trzeba kupować produkty nieprzetworzone (kapusta, ryż, mąka, drożdże) i z nich mięśniem i pomyślunkiem produkować jadło bez wkładów.
    Takie wysoko przetworzone (z wkładami) są jednak bardzo wygodne i stąd popularne. Świński (na szczęście) ząb to chyba niewielka „zapłata” za wygodę.

  5. Słyszałam o groszu na szczęście, podkowie na szczęście , ale o zębie na szczęście w dodatku świńskim to nowość 🙂
    Wolałabym już tą podkowę w kaszance, mniej odrażające 🙂

  6. Oj, tam:) Dramatyzować to ja dopiero zacznę, jak będę pisać o GMO. Pomidorki mrugające kaprawym oczkiem, pietruszka machająca ogonem, dyniofle, burchewka, peler o smaku sora, mleko od krowcy, kotlety z wieprzozy. Mniam.

  7. Przypominam, że była to kaszanka PROMOCYJNA. Ząbek gratis:)

  8. A jest jeszcze fajniej: znalazłam trzydzieści kań i właśnie smażę. Do chlebka.
    Późne lato niesie wielką obfitość pożywienia. Szkoda, że znowu się skończy…, ech, nie myślmy o tym, póki co.

  9. Co to jest GMO ? Jejku…. pisz. Już nie mogę się doczekać .

    I jeszcze jedno.
    Wiesz, gdzie najlepsze żarcie i to w ciemno można wszystko wpierniczać 😉

  10. Kanie też lubię, takie jak schabowe.
    Stokrotki to dopiero pychotka i można prosto z łąki jak krowa, mniam 🙂

  11. GMO, to są Gówniane Modyfikowane Organizmy. Lub innymi słowy: Groźne Mary Onanistów. Transgeniczne.

  12. Roma, zostaw te stokrotki. Niech i krowy coś mają. Ty jedz wołowinę!

  13. Stokrotki przekwitły, wołowina nie teges, zostało mleko od krowy i przetwory z niego, też lubię 🙂

Leave a Reply