Pechowy dzień Dyrektora Mojafai

Dyrektor Mojafaja kochał życie z wzajemnością. Afirmował własne istnienie przy pomocy eleganckich manier, szytych na miarę garniturów i olśniewających uśmiechów (za sprawą kosztownego mostu dentystycznego). Lubił poklepywać kobiety po tyłkach, a mężczyzn po ramieniu i nigdy mu się nie pomyliło. Jednym słowem: był mężczyzną z klasą i niezachwianą pozycją lidera lokalnej socjety.

Aż do Dnia, W Kórym Stracił Twarz.
Który – tak się składa – wypadł trzynastego.

Tego dnia Mojafaja wypił dodatkową filiżankę kawy, a to z powodu nieoczekiwanej wizyty Prezesa Hienia.
Ten, sam w sobie niewinny fakt, (skądinąd przyjemny, ponieważ Hień przybył z nową, atrakcyjną propozycją korupcyjną), stał się kamykiem, poruszającym lawinę.
Uruchomił sekwencję zdarzeń, prowadzących do innych zdarzeń, prowadzących do jeszcze innych zdarzeń, a suma ich wszystkich otworzyła nam oczy na prawdę.

Zrozumcie, że gdyby nie wypił tej kawy, pewnie nadal brylowałby w kręgach towarzyskich (powiatowych, a w porywach popularności nawet wojewódzkich), pozostając obiektem romantycznych westchnień pracownic Podległego Mu Urzędu. Oraz  – bo jakżeby inaczej – niedościgłym wzorem i przykładem samca alfa, któremu wszystko się udaje.

Nic nie wiedzielibyśmy o jego drugiej twarzy, starannie ukrytej za fasadą uśmiechu na gładko ogolonej gębie. Nie wiedzielibyśmy, kim jest naprawdę Dyrektor Mojafaja i – mogłoby się zdarzyć – zapraszalibyśmy go na sobotniego grilla. Na samą myśl o tym cierpnie nam skóra i dostajemy tachykardii.

Ale wypił.
I dlatego w drodze do domu był zmuszony zatrzymać samochód na leśnej drodze.
– Za dużo kawy – mruknął i skrzywił się, bo niewiele jest rzeczy równie przykrych, jak parcie na pęcherz.

Wysiadł.
Rozejrzał się w prawo, w lewo, za siebie, przed siebie i jeszcze raz za siebie.

Rozpiął rozporek i oddał mocz, stojąc na skraju lasu.

Na pobliskiej brzozie zaśpiewał słowik i umilił Mojafai tę chwilę, czyniąc ją nawet nieco podniosłą.
Dyrektor aż przymknął oczy z rozkoszy, bo niewiele jest rzeczy równie przyjemnych, jak ulga, błogo narastająca w czasie spokojnego opróżniania pęcherza. Podniósł twarz do słońca i poczuł głęboką, spokojną radość obcowania z naturą.

Mojafaja od szczenięcych lat kochał przyrodę. Jako dzieciak spędzał mnóstwo czasu na obserwacji mrówek. Godzinami mógł patrzeć, jak pod szkłem powiększającym (ustawionym pod odpowiednim kątem) w promieniach słońca ich małe ciałka zamieniają się w popiół i znikają. Czuł się wtedy prawdziwym Bogiem Anihilacji. Później, kiedy już jako Dyrektor Podległego Mu Urzędu mógł robić to samo z ludźmi, czuł jeszcze większą moc.

Tymczasem strzepnął prącie i umościł je wygodnie w prawej nogawce eleganckich spodni.
Wsiadł do samochodu, uruchomił silnik i odjechał.

Tymczasem latający nad polami i lasami dron Google Field już ładował swoją nową zdobycz na wszystkie serwery kuli ziemskiej. 

Następnego dnia Dyrektor Mojafaja jak zwykle udał się do Podległego Sobie Urzędu. Przywitały go dziwne spojrzenia, szepty, a nawet – rzecz niebywała – chichoty.

– Leje jak z cebra – rzucił w przelocie Podległy Mu Urzędnik, chociaż pogoda była słoneczna.

Mojafai wydało się, że słyszy, jak mijający go podwładni rzucają w przelocie jakieś tajemnicze frazy. Udało mu się wyłowić „szczochofaja” i „ szczęść Boże, jak się sikało?”.

Poczuł się nieco obco, jakby wizytował azyl dla obłąkanych.

Jego Własna Sekretarka, Panna Tucałuj przywitała go parsknięciem i schowała twarz w papierach.
Azyl dla obłąkanych, pomyślał raz jeszcze i właśnie zamierzał ostro przywołać Pannę Tucałuj do porządku, kiedy jego wzrok padł na ekran komputera.

I zdrętwiało mu serce, odmawiając dalszego pompowania krwi.

Przeglądarka, otwarta na głównej stronie ogólnokrajowego portalu, pulsowała wiadomością dnia, wyświetloną na czerwonym tle.
Mieszkańcy w szoku: Wstydzimy się za członka naszej społeczności, oddającego mocz na oczach całego świata.
I zdjęcie, w wysokiej rozdzielczości: Mojafaja z rozanieloną gębą, lejący pod gołym niebem.

Pod spodem, pod głównym tekstem, znalazły się komentarze najznakomitszych felietonistów, socjologów, psychologów i teoretyków praktyki.
Wszyscy spierali się o przyczyny i tło polityczno-społeczne tak zdumiewającego zachowania.
Ton był rozmaity, od absolutnej odrazy, aż po współczucie i zrozumienie. Wszyscy natomiast byli zgodni co do jednego: jako człowiek i osoba publiczna Mojafaja był skończony.

Stracił twarz, ponieważ wszyscy dowiedzieli się, a nawet zobaczyli, że oddaje mocz. I nikt, ale to nikt nie rozumie, jak tak można.

Jeszcze przez wiele dni kraj będzie żył tym skandalem. Naczelni będą posyłać reporterów, żeby wycisnęli z tej historii wszystko, co się da. Młody paparazzo spadnie z drzewa i skręci kark, usiłując przyłapać Mojafaję na jakiejś odrażającej czynności, celując teleobiektywem w okno jego klozetu.

Mojafaja będzie próbował się bronić, wytaczając argumenty, na które my nie damy się nabrać.
Bo co on może nam powiedzieć? Że niby inni robią gorsze rzeczy, a nawet on sam je robił i jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Albo, że są ważniejsze sprawy, niż Mojafaja szczący pod krzakiem.

Owszem, inni robią gorsze rzeczy, ale – na litość – kogo to obchodzi?
Przecież to nie o nich napisały światowe portale!
Nas obchodzi to, o czym wszyscy piszą i gadają, a piszą i gadają o Dyrektorze Mojafai!

A skoro wszyscy o tym piszą i gadają, to przecież musi, ale to musi być bardzo ważne.

4 komentarze

  1. O tak , nadawanie rangi WAŻNE sprawom pierdołowatym, to ostatnimi czasy jakaś nowa dyscyplina narodowa , przynajmniej dla telewizyjnych programów informacyjnych 😉

  2. Dziś można wszystko. Można nazwać restauracją miejsce gdzie nie ma obrusu, kelnera, szatniarza, potrawy o której opowie kelner właśnie, bo przecież telewizja już to pokazała, no to i na jakiego ciulika jakaś gadka. Nikt tam nie zagra na pianinie a nie śmiem nawet domagać się kilkuosobowej kapeli, bo akurat mam kaprys niezłomny aby dla lepszego trawienia sobie popląsać. Wystarczy empeczy przywiązane do ucha za pomocą kabla owiniętego izolacją.
    Pisać i gadać trzeba tak, żeby ten kotlet z bułą nie stwarzał problemów z samodzielnym gryzieniem, trawieniem, czy wydalaniem. Wszystko ma się odbywać jak w saneczkarstwie, czym szybciej do mety tym lepiej.
    Doda dziś niczego (nawet tubki silikonu) nie pokazała publicznie – dacie wiarę?
    No to k***a – jak żyć?

  3. Bohater opowiadania był na tyle wyjątkowy, że trzymał prącie w prawej nogawce.
    A krawcy standardowo szyją lewą nieco szerszą.

  4. Nikt nie trzyma prącia w nogawce, bo jest niewygodnie.
    Pyton ma być w nachach, skierowany ku niebu – tak jest najwygodniej 🙂

    PS Ale mnie dawno tu nie było.
    Nadrobię

Leave a Reply