Wciąż jeszcze są Święta
Wpadł tu wczoraj (pierwszy do Dziuni) komentarz i tak się składa, że pochodzi od kogoś kiedyś miłego mojemu sercu. Później nasze drogi musiały się rozejść (rzecz normalna i pożądana we wszelkich zdrowych relacjach), a teraz widzę, że R. czyta Dziunię i że ją lubi, chce o nią zadbać. To dobrze, każda Dziunia potrzebuje życzliwości, żeby mogła oddychać.
Uśmiech dla Ciebie, droga R. Jak ja się cieszę z każdego komentarza. Czyli z jednego, jak do tej pory. Cieszę się jak głupia.
Co do Dziuni, to w żaden ludzki sposób nie mogę zmusić jej do milczenia. Nieludzkich sposobów nie biorę pod uwagę. Jest w mojej głowie, czuje się tam jak u siebie, czuje się dobrze, bo w mojej głowie ma pewną swobodę: może być kim tylko zechce, inaczej niż w życiu.
Kiedy przygotowywałam wigilijnego karpia, zadałam sobie pytanie, czy jestem barbarzyńcą.
Czy jestem barbarzyńcą-karpiojadem, dokładniej.
Ze śledziami jakoś nie miałam tego problemu, niech mi wybaczą, jeśli czują się zlekceważone.
Bo widzicie, ten karp… on miał głowę. W głowie miał oczy i patrzył na mnie nimi.
Bez słowa, przecież ryby głosu nie mają. A jeśli jednak mają? Jeśli to ja jestem głucha, a nie ryby nieme? Wiem, że wielu ludzi zadaje sobie to samo pytanie od lat. Z powodów naukowych, duchowych, dowolnych.
Powiadają: ryby krzyczą, tylko my, ludzie ich nie słyszymy. Pewnie tak właśnie jest.
Aż tak bardzo mnie to nie porusza, wszystko, co żyje, krzyczy, kiedy grozi mu zeżarcie.
Nawet szczypiorek.
Prawdopodobnie.
Myślę sobie – przecież Dziunia też była niesłyszalna. Miała głos, (ale to jaki!) lecz miała samych głuchych dookoła siebie.
W powieści znajdzie się kiedyś taka scena, w której Dziunia musi zabić świątecznego karpia, żeby zasłużyć na uznanie Taty. Ponieważ Dziunia uważa, że „nie zabijaj” znaczy dokładnie to, co znaczy, znajdzie się w okropnej rozterce.
Rozdarta między okazją do bycia zauważoną i docenioną,(lecz za cenę morderstwa) a ryzykiem odrzucenia.
Karp zdechnąć świątecznie musiał, bo takie było jego przeznaczenie.
Z przeznaczeniem się nie dyskutuje, można stać się tylko jego bezwolnym narzędziem lub stawić opór.
Dlatego Dziunia chciała znaleźć kompromis, próbując namówić karpia do popełnienia samobójstwa.
Czy jej się udało?
Cóż, zobaczymy.
Mój karp nie był jednak niemy, choć raczej milczący. Popatrzyłam mu w oczy, te martwe oczy i spytałam, czy sądzi, że jego życie było ważne i czy – jego zdaniem – miało sens.
– Tak samo, jak twoje, mniej więcej – odrzekł karp i zamilkł na zawsze.
Jutro opowiem Wam troszeczkę o Llanddwyn Island, zwanej też Wyspą Kochanków (która wyspą bywa tylko czasami), opowiem też w kilku zdaniach o tym, co ujrzałam w ranek Bożego Narodzenia, kiedy ocknęłam się z krótkiej drzemki na parkingu.
Dziunia niech jeszcze chwilkę odpocznie, ale ciąg dalszy jest od tego, żeby nastąpił.