Curriculum curiosum

Przerwa na siku

Zanim wstawię następną Dziunię, podzielę się pewną myślą. Podzieliłabym się opłatkiem, ale utknęłam daleko od domu.
Dostałam kiedyś (1984) na zajęciach z literatury taką wskazówkę, co do pisania powieści:
Dojrzały autor nie powinien bać się swojego tekstu. Powinien pozwolić pewnym wątkom rozwijać się swobodnie i czekać, dokąd doprowadzą.
Tę samą myśl przeczytałam dużo później w niemal dosłownym brzmieniu w kryminale „Mary, Mary” Pattersona. Zaiste, świat (i wszystko co na nim) jest dziwny. O ile pamiętam,  James Patterson nie chodził ze mną na zajęcia na Uniwersytecie Śląskim. Chodził?

Ja zawsze bałam się swoich tekstów. Uciekałam od nich z wrzaskiem. Robiłam wszystko (łącznie z prawem jazdy kategorii C), żeby nie pisać.
Już się nie boję i mogę to udowodnić. Rozwijając twórczo tę myśl o dojrzałości pisarza. Odniosę tę wskazówkę do pisania Dziuni on-line.

Oto, co mnie czeka:
Pozwalam wątkom rozwijać się swobodnie, a one (jak Dziunine jelito cienkie ze szlaczków) rozwijają się jak same chcą. Czyż nie to właśnie oznacza swoboda?
Ja tylko siedzę i stukam w klawiaturę, jestem narzędziem. Poręcznym i sprawnym, takim samym jak program do poprawiania błędów (dzięki Ci Panie zań).
Tak więc rozwijają się te wątki, łączą się, rozdzielają, popełniają mezalianse, mnożą się, żyją, umierają – a ja piszę.
 To znaczy – stukam w klawiaturę.
Jestem garbata, siwa (choć właściwie już łysa), moje biedne palce puchną w stawach i przypominają suche patyki. Mam sto pięć lat, ale do końca pisania jeszcze daleko.
Wątki wciąż pragną się rozwijać.
 Dziunia wciąż żyje i jest tak samo przemądrzała, jak była sześćdziesiąt lat temu. Domaga się, żeby o niej pisać.
 Aby nie pozwolić jej czekać, nie odchodzę od komputera. Jedzenie przychodzi mailem, pieluchę zmieniam raz w tygodniu. Myślę o podłączeniu cewnika, ale co z number two?

Niczego trującego nie paliłam. Nie piłam. To tylko moje wyobrażenie dojrzałości pisarza. W oparciu o Panią Dziekan (wtedy) i Pattersona (teraz).
Tę poranną myśl dedykuję Beacie Dzięgielewskiej, która nauczyła mnie, że skracanie tekstu wychodzi mu wyłącznie na dobre i że to nie jest amputacja nogi.
Tej samej Beacie, która – będąc Naczelną „Zwierciadła” – zrobiła z niego pismo z klasą, za co podziękowano jej celnym kopem.
 Tej Beacie, która uosabia wszystko, co rozumiem przez „kobietę z klasą”.

Dalszy ciąg Dziuni nastąpi, czemu nie.

Leave a Reply