Ostatnia opowieść profesor Stanisławy Nibygemby

Kiedyś to było łatwiej żyć, droga pani…

Może mieliśmy trochę niższe czoła, trochę więcej kłaków i ciuchy niemarkowe grubymi nićmi szyte.

Ale była tylko jedna opowieść, miała początek, środek i koniec i – po wydrapaniu na ścianach naszej jaskini – była zrozumiała dla każdego.

Taa, droga pani, było znacznie łatwiej się połapać.

Wróg:
Każdy wiedział jak ten wróg wygląda – ohydnie.
I jakie dźwięki wydaje – odrażające.

Sztuką było nie dać się pojmać i zeżreć, więc mieliśmy zaostrzone kije, kamienie i ogień.

No i co się pani dziwi, droga pani?
Oczywiście, że ja to pamiętam, no jak mogłabym zapomnieć?
A pani nie pamięta?
Pamięci filogenetycznej pani nie posiada?

Ja wcale nie twierdzę, że teraz jest gorzej.
Inaczej jest.
Pokomplikowało się.

Bo postęp sam w sobie mi nie przeszkadza, a nawet pomaga.
O, patrzy pani: sztuczna szczęka, pralka, hjuman rajts, i telefon komórkowy.

Telefon mam, ale wyłączony, żeby mnie nie namierzyli.
Jak to kto?
Wróg!

Wroga swojego nie umiem rozpoznać w porę, bo jest zawsze przebrany za najlepszego przyjaciela.
Dlatego siedzę w tej piwnicy a wychodzę tylko nocami i w łikendy.
Bo oni wtedy mają wolne i robią sobie klubing albo doging albo piszing.
Albo operację plastyczną. Uśmiech sobie robią na stałe.
Wie pani, żeby skuteczniej podchodzić zwierzynę, czyli mnie.

Jak taki ładny ktoś, ubrany, pachnący i uśmiechnięty panią tropi, to sama pani mu w pazury wlezie.
Znaczy w uśmiech.
Zębaty.
Bielutki, równiutki, szczery i przyjacielski.

Jak już otworzy usta, to koniec.
To jest taka ich hipnoza, żeby pani poczuła, że to przyjaciel. On tak będzie gadał, że pani mu wszystko podpisze.
I na pożarcie pani jest, droga pani.

A potem się okazuje, że żeś pani swoje mieszkanie bankowi oddała, a oni w zamian dadzą pani trzysta złotych na miesiąc, modląc się dla pani o rychłą śmierć.

Śmiej się pani, śmiej.
Będziesz się pani zza grobu śmiała, jak pani prawnuki będą wciąż jeszcze spłacać ten komplet garnków, co żeś pani go na wycieczce darmowej nabyła drogą kupna.

Jestem stara i w głowie mi się miesza.
Kiedyś, proszę pani wykładałam na uniwersytecie.
Ale już nic nie pamiętam.

Wiem tylko, że na mnie polują.

Siedzę w piwnicy i wydrapuję swoją opowieść.
Taką, która ma początek, środek i koniec.

Zwłaszcza koniec, proszę pani.

1 Komentarz

  1. Kiedyś, jakie tam znowu kiedyś, godzinę temu to miało miejsce, góra dwie, nie łupało mnie w gnatach, choć miałem ich znacznie więcej.
    No dobrze więc niech będzie że trzy godziny temu potrafiłem zjeść zupę z gwoździa i współczuje temu gwoździowi, Dziś jem zupę z krewetek a w żołądku mam gwóźdź.
    Może to istotnie były cztery godziny nazad, kiedy wypijałem litr ohydnej cieczy, którą ktoś dumnie acz pochopnie nazywał wódką, dziś stać mnie na lepsze alkohole, a organizm reaguje jak na domestos. 🙂
    Co do namierzania to niestety istotnie ma to miejsce, choć głównie przez TV, radio (słucha ktoś?), tudzież gazety, choć mam wrażenie (i tej wersji będę się trzymał), że jest tylko jedna gazeta, TV tudzież radio w kilku bliźniaczych odsłonach,podobnie jak Doda bez majtek, z kolczykiem na języku czy gdzie tam. Najlepiej żebyśmy mieli poglądy takie jak te publikatory to wtedy będziemy mieli rację.
    Bank faktycznie był tylko jeden zaledwie pięć godzin wstecz i wystarczało, bo też i nie bardzo było co tam trzymać, jeśli ktoś miał grosz jaki to trzymał pod pościelą i przynajmniej nie tracił. Banków dziś mamy w bród , dużo więcej niż kiosków z gazetami, mam nawet wrażenie, że niebawem liczba myśliwych będzie większa niż ilości zwierzyny.
    Przed siedmiu godzinami co krok był warzywniak (warzywa lubię okrutnie), a teraz niekoniecznie nawet co kilometr, zatem z nadzieją patrzyłem na remontowany w pobliżu pawilon widząc w nim oczyma wyobraźni ogóreczki, ziemniaczki, polskie pomidory, kalafiory etc. etc. Powstał oddział banku jak kilka mu podobnych obok, tylko naturalnie jeszcze lepszy.
    Czy wielką ujmą byłoby dla bankowca jakby mi w czasie wolnym od tworzenia kryzysu sprzedał dwa pęczki rzodkiewki? 😉

    No to co do diabła mam chwalić?
    Przestawiliście zegarki – bo zasadniczo nie warto. 😉

Leave a Reply