To proste
"- Czy rozumiesz, dlaczego ludzkie życie jest tak cenne, Johnie-Henry?
– Bo o wiele mniej jest ludzi żywych niż umarłych?"
(Dzienniki Sary O’Connor – Terminator)
Co zrobić, żeby być docenionym?
Jak sprawić, żeby ludzie dobrze o nas mówili?
W jaki sposób zjednać sobie sympatię, lub przynajmniej zneutralizować wrogość?
To proste: należy umrzeć.
Martwi ludzie budzą największą sympatię.
Mało tam sympatię, są uwielbiani!
Obsypywani kwiatami.
Zasypywani komplementami.
Pracowici, otwarci, wielkiego serca, oddani swojej pracy i rodzinie.
Najpospolitszy nawet nieborak pośmiertnie dostąpi swoich pięciu minut.
Padną słowa, na które czekał całe życie:
Ukochany mąż.
Wspaniały ojciec.
Troskliwa żona.
Niezastąpiony i oddany pracownik.
Jeszcze lepiej, kiedy zemrze się spektakularnie w jakimś zbiorowym kataklizmie, albo zasypie nas w jakiejś dziurze. Wtedy jest szansa na prawdziwą sławę, a nawet pośmiertne pieniądze.
Jeśli media nie zauważą, że już nie żyjemy, to nawet przeprowadzą z nami wywiad.
Jeśli giniemy z rozmachem, to jak amen w pacierzu jakiś wrażliwy i kochający nas jak siebie samego bliźni sfilmuje komórką naszą martwą rękę dyndającą spod śmiertelnego całunu i pośle na jutuba.
Prawdziwa sława i chwała.
Czy zatem powinien nas dziwić zbiorowy pęd do bycia nieżywym?
Co bardziej społecznie rozwinięci obywatele starają się nawet zabrać ze sobą jak największą liczbę współbraci, żeby dzielili z nimi sławę i chwałę.
Ten brak egoizmu zasługuje na uwagę: w jednym wypadku drogowym ginie więcej niż jedna osoba.
Sporo nieegoistycznych wypadków drogowych wydarza się w drodze na cmentarze, pod czujnym okiem uzbrojonych w suszarkę i przebranych za główki kapusty chłopców z drogówki.
Akcja ZNICZ, za przeproszeniem.
Nomen omen.
Biorąc powyższe pod uwagę mam nadzieję, że zostaniecie w domu w tych dniach, Ludziska.
Zmarli nigdzie się nie wybierają i będą leżeć tam gdzie zawsze także po tym łikendzie.
W tym czasie można zająć się czymś pożytecznym, na przykład kontaktem z żywymi.
Powiedzieć im te wszystkie dobre rzeczy ZANIM UMRĄ.
Bo że umrzemy, to jak amen w pacierzu.
Jak amen 🙂
Aniula kocham Cię…Krzysia też, wiesz tak po bratersku 😉
Howgh!
W te dni nigdzie się nie wybieram i wcale nie ze względu na odległość jaka dzieli mnie od najbliższego rodzinnego grobu a zwyczajnie nigdy nie rozumiałam tego spędu na hura jednego dnia i nawet jeśli uczestniczyłam to z grymasem na twarzy.
Zjednywanie sympatii czy neutralizowanie wrogości też mnie nie pociąga, tak więc ŻYĆ nie umierać 😉
Buziaki :*
Dla mnie 1 listopada był zawsze pokazem lepszego nowego ubrania, nowych butów, większego znicza, bogatszego wieńca na grobie….. i ten cholerny bieg między grobami… chociaż przyznać muszę, że późnym wieczorem, gdy cmentarz pusty, panuje cisza, tworzy się niesamowity klimat i wtedy naprawdę jest odświętnie, o ile można świętować dzień śmierci kogoś bliskiego.
Bo już można dokonać bilansu, nic się nie zmieni, czas wygładzi zmarszczki. Pamięć ludzka być może dla higieny pozostawia sobie dobre treści, te złe natomiast zaciera, czyni mniej istotnymi. Dotyczy to zresztą nie tylko ludzi ale i zdarzeń.
Na cmentarzach bywam wcześniej i po Wszystkich Świętych (żeby posprzątać). Niemniej dziś wybiorę się na cmentarz żołnierzy radzieckich z wnuczkami, bo blisko i dlatego że generalnie lubię cmentarze – szczególnie w TYM dniu.
Kiedyś to był nie zwyczaj, ale wiara i trzeba było dusze czymś zadowolić. Dziady się odprawiało albo takie inne tam. No ale nikt wtedy po drogach z promilami samochodem nie szalał. Wtedy szło się na smętarz i oddawało duchom przodków co trzeba.
Ja podobnie jak Mantyka, lubię cmentarze w tym dniu. Chociaz idę tam wtedy bardziej z racji tradycji niż jakiejś innej (dzień Wszystkich Świętych jest dla mnie dureństwem). Przy innych okazjach tez chodze na cmentarze. Jest tam jakaś magia.
Nasz największy (w miescie) cmentarz położony jest w lesie, otoczony nim ze wszystkich stron. Byłem którejś jesieni, bez okazji, na grobie kolegi. Słońce zachodziło, przeganiając niewielkie chmury, zaczął wiać wiatr, dając sygnał „leśnej orkiestrze” do rozpoczęcia gry. Na pustym cmentarzu zrobiła się tak niezwykła, magiczna atmosfera, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Ciarki przechodziły mi po plecach, chociaż nie ze strachu. Raczej z jakiegoś przejęcia, ale spodobało mi się to. Nic dziwnego, mam mroczną duszę.
Pozdrawiam :-)))
Byłam już w odwiedzinach u tych wszystkich, których chciałam odwiedzić. Załapałam się na okres przed szczytem, tak więc pokazu mody nie było. Królowały kalosze, z uwagi na cmentarne błoto. Najpopularniejsze dodatki–wiaderka, miotełki, grabki i konewki. Szłam sobie przez jesienny cmentarz, podśpiewując pod nosem piosenkę nader odpowiednią na dzień Wszystkich Świętych http://www.youtube.com/watch?v=wyLjbMBpGDA
W ramach pokrzepienia ciała przy grobie mojej Prababci spożyłam kabanosy i bułę–czyli uczciłam pamięć Przodków jak należy 🙂
Pozdrawiam 🙂
A ja właśnie wróciłam z cmentarzy. Bo byłam na 3 różnych. Wszędzie dosyć pusto i spokojnie. Tak jak powinno być w miejscu spoczynku. Jutro nie ruszam się z domu. Mam ochotę przeżyć a wyjazd jutro na ulicę to trochę jak samobójstwo. Poza tym nie lubię tłoku. Nie sprzyja to przemyśleniom.
Dzisiaj nie ruszałam się z domu. Miałam jednak sporo czasu, żeby spokojnie sobie pomyśleć. O kilku osobach, których już nie ma. Niektórych z nich bardzo mi brakuje.
Wobec innych czuję ciągle niespłacony dług zaniedbania. I tego nic nie zmieni. I z tym muszę teraz żyć i żaden znicz ani ślęczenie nad grobem nie cofnie straconego czasu.
Kurcze, ale o niektórych dobrze da się mówić dopiero po śmierci. I co z takim fantem zrobić?
Ja lubię pójść na cmentarz pierwszego listopada. Byłam. Nie żałuję. Kupiliśmy piękne chryzantemy, które tak bardzo lubię i które zawsze mnie cieszą. Powspominaliśmy naszych Zmarłych. Im to pewnie wszystko jedno kiedy, ale ja lubię w listopadzie iść na groby. Zwłaszcza, jak jest tak pięknie.
Ania, jesteś super! 🙂