Coś kiełkuje, coś więdnie, czyli ogólnie szafa gra
No więc jestem.
(Jak cudownie jest zacząć zdanie od no więc)
Nie na długo, tak tylko wpadłam powiedzieć, że wciąż żyję.
Ale co to za życie!
Co się raz umyję, to za jakiś czas znowu jestem brudna.
Ile razy zjem, to za jakiś czas znowu jestem głodna.
No Ludzie!
I tak dookoła?
Na tym to polega?
Na zdjęciu widzicie ogródek Kambuzeli. Jeszcze nieśmiało, ale już.
Idzie wiosna.
Wiem, jeszcze w to trudno uwierzyć, dlatego pokazuję Wam to, co kochana Kambu pokazała mnie.
Nowe, świeżutkie życie.
Jeśli o mnie chodzi, to raczej więdnę.
Im głębsze bruzdy mam na pysku, tym płytsze stają się moje bruzdy w obszarze kory mózgowej.
Czy ja robiłam ostatnio lifting płata czołowego?
Pozwólcie, że wyjaśnię tę inwokację, zaczynając od pytania:
Miewacie takie dni, kiedy wszystko leci z rąk a na dodatek rzeczy psują się seriami?
U mnie występują cyklicznie, tylko nie znam długości tego cyklu, więc nie mogę podjąć środków ostrożności. Dopiero, kiedy już się spieprzy, to widzę, że znowu wsiadłam do jakiegoś świrobusu.

Naciskam nie ten guzik, przycinam sobie warkocz drzwiami, kasuję niezwykle ważny dokument, pryskam sobie tartym czosnkiem w oko, ucieram palec na tarce, blokuję kartę, bo uporczywie wpisuję PIN sprzed dziesięciu lat.
A to tylko drobny wycinek codziennych udręk i walki o przetrwanie w sytuacji zagrożenia ze strony dowolnego przedmiotu, który sam w sobie niebezpieczny nie jest.
A w moich rękach staje się śmiertelną bronią.
Na przykład połknięta gumka do włosów.
Tak, zgadliście, trzymałam ją w ustach i próbowałam mówić.
Milczenie jest bezpieczniejsze.
Na dzień kobiet (nie będę nadawać mu przesadnego znaczenia i pozostanę przy pisaniu małą literą) zapragnęłam kupić sobie prezent.
Takie malutkie, bardzo pomocne urządzenie, mniejsza o jego przeznaczenie.
Nie, nie wibrator.
Inne pomocne urządzenie.
Przyniosłam radośnie to ustrojstwo do domu, wczytaliśmy się w instrukcję obsługi, załadowaliśmy załączone baterie, sztuk dwie i… nic.
Nie działa.
Ekranik blady i pusty, oznak życia brak.
Czytamy, dłubiemy, deliberujemy, konwersujemy, wymieniamy mądre uwagi, powoli tracąc cierpliwość.
– Szajs! – wykrzykuję z oburzeniem.
– Szajs – zgadza się mój mąż.
– Idę to oddać chamom jednym – decyduję gniewnie.
Wracam więc na miejsce zbrodni i maszeruję do punktu obsługi klienta, błyskając ślepiami złowrogo:
– O! – podsuwam Miss Obsłudze pod nos tę rzecz. – Kupiłam toto godzinę temu i już jest zepsute!
Miss Obsługa wypróbowuje przyciski, włącza i wyłącza power button, postukuje paznokciem, obraca, maca, znowu wciska i naciska i … nic.
– Widzisz? – mówię z satysfakcją. – Martwy trup.
– Just give me one minute – nie poddaje się Miss Obsługa Klienta i wydłubuje baterie.
Po chwili wkłada je z powrotem.
– Happy now? – pyta, pokazując mi kolorowe światełka na wyświetlaczu. – Miłego użytkowania życzę.
– Jak to zrobiłaś? – pytam zachwycona.
– Och, nic wielkiego, trzeba tylko przed włożeniem zdjąć folię z bateryjek, madam.
Aniu Kochana nie wyolbrzymiaj swoich potknięć 🙂 trochę techniki i człowiek się gubi 😉
Kiedyś pracując jako wielka dupna asystentka w wielkiej firmie 🙂 zmieniałam rolkę w terminalach (takie urządzenia do płatności kartą) klient stoi, czeka cierpliwie, a ja udaję mądrą blondynkę, zadowolona włożyłam 🙂 zamknęłam, chciałam obsłużyć klienta i co… i dupa 🙂 i nic się nie drukuje 🙂 więc dzwonię do servisu 🙂 a Pan cierpliwie mnie pyta, jak jest założona rolka papieru 🙂 „Jak to jak dobrze”… i za chwilę byłam czerwona jak burak. Rolka była założona odwrotnie 🙂 Mina Klienta bezcenna w tym momencie 🙂 jak sobie coś jeszcze przypomnę dam znać 🙂
Ja bym postawiła raczej na jakieś zaburzenia widzenia.. lifting płatów mózgowych jak sądzę, daje wyraźniejsze efekty, można je co dzień oglądać na szanownej I360:)
no chyba że zawierzyłaś ich niepokalaną gładkość i bezzmarszczkowość jakiemuś szemranemu gabinetowi.. tylko że w takim razie to nie wiem, czy reklamować usługę jako nieskuteczną, czy jednak cieszyć się, że otumaniona reklamami tegoż cudownego zabiegu trafiłaś jednak na szemrany gabinet?
A reklamy… ostatnio widziałam środek wspomagający INTUICYJNE odchudzanie.. zabij, nie mam pojęcia, jakie to, ale przypuszczam, że zaplanowane i wprowadzane świadomie nie podlega pod intuicyjne:)
I super odplamiacz. Wyobraź sobie, że likwiduje nawet te plamy, których się nie zauważyło!!!! Brakowało mi tam bardzo dopisku, że „w przeciwieństwie do wiodących na rynku” 🙂
A rzeczy psują się i atakują seriami, to normalny objaw życia. Nie wyobrażaj sobie, żeś taka wyjątkowa..
Mam kolegę, który często wkładał do ust różne przedmioty. Któregoś razu były to zszywki biurowe. Memla je sobie( muszę tu dodać, były to pojedyncze zszywki, nie w pakieciku do zszywacza), gdy nagle ktoś go o coś spytał. Potem opowiadał, że w gabinecie chirurga, który wyjmował mu te zszywki z gardła, dostał taki wykład niecenzuralnych słów,że do końca życia nie włoży do ust niczego, czego nie można strawić. A gdy wychodził z gabinetu i grzecznie powiedział „Dziękuje panie doktorze” w odpowiedzi usłyszał „Następnym razem wsadź je sobie w d–ę będzie łatwiej wyciągać, bo tak głęboko nie wepchniesz”
Nie przezimuj się gumką, to w ponad połowie produkt naturalny więc powinien zostać strawiony. 🙂
Może mógłbym coś doradzić w sprawie tych złośliwych przedmiotów, ale musisz mi powiedzieć jakie ty zioła uprawiasz. 🙂
Pozdrawiam D.
O tak, prawo serii znam doskonale. Do tego trochę irytacji i wychodzi niezła mieszanka. Niedawno zamówiłam toner do drukarki laserowej. Informatyk, który przywiózł ten toner chciał być uprzejmy i zaproponował, że sam go wymieni. Zwykle robię to sama, ale ok. Chłopak włożył kasetę i nic. Drukarka zdechła, nie drukuje. Pytam czy wyciągał foliowy pasek z kasety. Okazało się, że nie. Pasek się stopił i toner nadawał się do kosza na śmieci. Cóż, wydawać by się mogło, że specjalista wziął sprawy w swoje ręce. Tak więc spoko Aniu, nie jesteś gorsza do specjalisty.
Zastanawiam się, czy my nie mamy jakiegoś wspólnego przodka. 🙂 Kiedyś odkurzałam mieszkanie i skończyłam w kuchni. Po rozłączałam wszystkie rury, wyjęłam dolną szufladę z lodówki i zapakowałam tam odkurzacz.
I wszystko było by okej gdyby nie drzwi od lodówki, które nie chciały się domknąć. W ogóle mam jakiś pociąg do lodówki. Często ja lub ktoś z mojej rodziny, znajdują tam zaginione przedmioty. Żelazko odnalazło się po dwóch tygodniach, zgadnijcie gdzie było? Oczywiście w szufladzie lodówki przysypane pietruszką. 🙂 Zastanawiałam się czy inni ludzie też tak mają. Ale po dzisiejszym felietonie wiem, że nie jestem wyjątkiem. 🙂
A ta gumka to była gumowa gumka czy frotka? Chyba gumowa, bo frotka bez popitki by nie przeszła 🙂
Co do prawa serii i złośliwości przedmiotów (podobno) martwych–no, właśnie, prawo serii i złośliwość :)Życzę, by seria odeszła, a złośliwość niech się obróci w jakąś inną stronę.
A w kwestii tych baterii–następnym razem uprzedzaj, żeby niczego nie jeść i nie pić w trakcie czytania Twojego wpisu. Bo parsknęłam kawą po całym laptopie–kichać ekran, się wyczyści, ale z klawiaturą gorzej. Dobrze, że kawa nie była słodzona (zupełnym przypadkiem, zwykle słodzę–tym razem złośliwość przedmiotów mnie ominęła).
Pozdrawiam
D.
Doroto, kawa wyschnie. Moja żonka była tak stęskniona za nowym wpisem, że poleciała do komputera z obiadem. Wyobraź sobie jak wyglądał nasz komputer w buraczkach. 🙂 Jeszcze do umycia została drukarka i ściana za monitorem 🙂
Roma–jestem Ci winna wyrazy wdzięczności. Ja i ktoś jeszcze…
A było to tak: czytałam Twój komentarz, nie opluwając komputera tylko dlatego, że akurat nie było czym 🙂 I myślałam sobie, że tych spokrewnionych to jest nas więcej. Postanowiłam opisać na dowód tego historię mojej Teściowej, która to pewnego dnia, w latach głębokich osiemdziesiątych, wróciła do domu z łupami: z kuponem materiału, przeznaczonym na prezent dla swojej koleżanki i wątróbką, przeznaczona na obiad. Zrelaksowała się nad kawką, papieroskiem i pasjansem, po czym postanowiła usmażyć wątróbkę. Otwiera lodówkę, a tam…kupon materiału. Chryste panie, ale gdzie jest w takim razie wątróbka? Moja Teściowa ma duży dom, w którym stoi z sześćdziesiąt suchych bukietów, co jeden, to bardziej fantazyjny, rzeczy układają się w warstwy zgoła archeologiczne i z zasady nie wyrzuca się niczego (do dziś wersalka w salonie jest wypchana bibułą, na pamiątkę licznych ubeków, którzy, na samą myśl o rewizji w tym domu, przybierającym organiczne kształty, opadali w rezygnacji na owa wersalkę i słabym głosikiem potwierdzali, że, owszem, kielonkiem nie pogardzą, bo właściwie są już po służbie). Znalezienie wątróbki nie było więc łatwym zadaniem. Moja Teściowa zajrzała do kominka, do wersalki z bibułą, do pianina, do barku, do podręcznej szuflady z tak niezbędnymi przedmiotami, jak zapas fluidu marki dermacol w kolorze mocno opalonym, sztuczne rzęsy (bardzo potrzebne, gdyż regularnie, dorzucając do pieca w piwnicy opalała sobie rzęsy), rachunki, pojedyncze pończochy (bo przecież oczko idzie zwykle tylko w jednej, więc zawsze można zmienić tylko jedną pończochę, licząc na to, że w korzystnym oświetleniu nie będzie widać różnicy odcieni) oraz innych tego rodzaju skarbów. Sprawdziła miejsca tak oczywiste, jak piekarnik czy kosz na śmieci, zajrzała za książki, gdzie trzymała paczkę fajek na czarną godzinę. Nigdzie nie było wątróbki! W końcu stwierdziła, że pora zbierać się na przyjęcie do koleżanki, że naje się na przyjęciu, a wątróbka zacznie śmierdzieć i sama się znajdzie. Wybrała kreację, ufryzowała loki, pociągnęła oko perfekcyjną kreską. „Dobrze, że chociaż wiem, gdzie jest ten materiał na prezent”–pomyślała ku pocieszeniu. Prezent należało jednakowoż ładnie zapakować, gdyż w sklepie został niechlujnie zawinięty w kawałek szarego papieru. Moja teściowa w popłochu zaczęła przeszukiwać archeologiczne warstwy, w poszukiwaniu artykułu w latach osiemdziesiątych deficytowego–czyli kawałka ozdobnego papieru. Nagle, z uczuciem wręcz triumfu, przypomniała sobie, że dwa miesiące wcześniej dostała na imieniny pięknie opakowany kupon materiału, który dołożyła do kolekcji innych kuponów, spoczywających w bieliźniarce w sypialni na górze.
I nagle, jak seria błyskawic, przez mózg przemknęły jej obrazy: jak wchodzi do domu i niesie na górę paczkę, zawiniętą w szary papie, którą kładzie na miejsce czyli na półkę z kuponami materiałów w bieliźniarce. Serce ścisnęło jej straszne przypuszczenie, w tej samej chwili przerodzone w pewność. Łomocząc obcasami i rozwiewając galowy fryz poleciała na górę. Otwiera bieliźniarkę, spogląda na półkę z kuponami materiałów…
Już wszyscy wiedzą, gdzie była wątróbka?
Tę właśnie historię już chciałam opisać, ze specjalną dedykacja dla Romy, kiedy nagle i moje serce (czy też mózg) przeszył paraliżujący skurcz. Oczy wyszły mi na wierzch, a oddech uwiązł gdzieś w okolicach tchawicy. Po kilkunastu sekundach, które ciągnęły się przez wieczność całą, złapałam oddech, ratując się przed niechybnym uduszeniem. Podeszłam do lodówki, otworzyłam–na półce leżała czapka i rękawiczki. Oraz klucze.
Tym razem było łatwiej, niż w przypadku mojej Teściowej. Wątróbka leżała w pudle kartonowym (takim z pokrywką), do którego, z braku szafy czy też normalnego wieszaka, wrzucam czapki, szaliki i rękawiczki.
Jestem Ci wdzięczna, Romo, ja i moja kotka, która zamiauczała w ekstazie na widok wątróbki i ledwie doczekała jej obgotowania. A gdyby tak wątróbka poleżała do jutra z szalikami i rękawiczkami? I czapkami? Kotka pewnie wcześniej ryczałaby z głodu, a ja nie miałabym czym biednej kici nakarmić.
A spokrewnieni chyba tu wszyscy jesteśmy–pewnie dlatego tu włazimy, łaknąc każdego kolejnego wpisu, jak kania dżdżu.
Pozdrawiam
D.
hihih ;)) czyli Aniu witam w szalonym kręgu z cyklu dzień świra… Adaś Miałczyński miał tak co dzień 😉
więc uszy do góry! z dwojga złego Ty masz to tylko czasem 🙂
ściskam serdecznie i zapewniam… ta wiosna kiedyś musi przyjść :))
Aniu, to Ty też tak masz z tym jedzeniem i piciem? A ja myslałam, że to tylko mój problem: zjem i za za jakis czas znów muszę, napiję się i niedługo potem pusto. Oj pocieszyłas mnie tym wpisem:)
Jedzenie i picie i mycie (się) to pikuś w porównaniu ze sprzątaniem. Jak to jest, że ja zanim posprzątam to już na nowo robię bałagan?
Dorcia, znów zakasowałaś wszystkich. Przez ciebie dziś był mooocno spóźniony obiad. Po przeczytaniu twojego komentarza, przez długi czas, ja i żonka, nie mogliśmy nic zrobić. Ciekawe jak my jutro pójdziemy do pracy z obolałymi przeponami.
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
P.S. Moja żonka zawsze mi mówią, że ten bałagan to jakoś sam się robi. Najwidoczniej on, znaczy ten bałagan, to jakoś sam z siebie się rozmnaża. Jakiś bezpłciowiec, czy co?
Może wegetatywnie się rozmnaża? Ten bałagan? Albo przez podział może? Jak pantofelek? Czy inna euglena? A, pantofelek to ma nawet osiem płci, przy tym rozmnażaniu przez podział–więc bezpłciowy na pewno nie jest.
No, wiedziałam, że znowu mi, że tak powiem, podsumujesz objętość 🙂
Co tam przepony, organy sobie od wewnątrz wymasowaliście i obiadek się pięknie strawił 🙂
A opowieści o mojej Teściowej to jest nieustające drganie przepony, tak swoją drogą. To jest POSTAĆ! Ania wie coś o tym 🙂
pozdrawiam
D.