Byłam kiedyś poetką – grafomanką – wierszokletką – rymomęczyduszą (niepotrzebne skreślić)
Miałam elegancki gruby zeszyt w okładce z granatowego aksamitu i tam zapisywałam gniewne i ponure albo smętne i męczeńskie frazy w formie sonetów.
Przyczyną tych nastrojów był zapewne trądzik i przetłuszczające się włosy oraz opasły (w mojej opinii) tyłek.
Kiedy odkryłam skuteczność czystego spirytusu (na trądzik) i rzygania (na opasły tyłek) – w moich wierszach było zdecydowanie więcej optymizmu.
Byłam okrutną nastolatką i cynicznie zmuszałam moją najlepszą (i jedyną) przyjaciółkę do słuchania moich poematów i wyrażania opinii. Szantażem moralnym wymuszałam na niej takie słowa jak: doskonałe, świetne, głębokie. Sama jej podpowiadałam te słowa. Biedna moja przyjaciółka…zaraz mi pewnie napisze komentarz, że nie były takie złe.
Te wiersze, czy co ja tam pisałam w stanie młodzieńczej demencji.
Moja mama zrobiła rzecz straszną: wysłała ten nieszczęsny zeszyt do mojej polonistki, Herminy Ś.
Od tamtej pory Hermina dziwnie na mnie patrzyła i przestała mi dokuczać docinkami o podłożu moralnym (słuchaj no, L******ówna, ja wiem z kim ty się włóczysz i gdzie łazisz).
Chyba zaczęła się mnie bać.
Wariatów wszyscy się boją, nawet polonistki.
Ostatni wiersz napisałam po dwuletniej przerwie, w 1979 roku, w maju.
Był to rymowany protest song o dość mętnym przesłaniu i gorszącym zakończeniu. O ile pamiętam, była tam propozycja, żeby normalni – kimkolwiek są – pocałowali mnie zbiorowo w żopę i powiedzieli kuku.
To był czas obrzydzenia wobec wszystkich przejawów mieszczaństwa (wsiostwa), dorobkiewiczostwa, dulszczyzny i ciułactwa.
W zasadzie była to moja odpowiedź na słowa Cioci Gieni, która już wtedy znała prawdę o mnie. Ciocia Gienia orzekła: ta to gówno w życiu osiągnie, żeby gdzieś dojść trzeba umieć się rozpychać łokciami.
Miała rację, ta Ciocia Gienia. Gdziekolwiek sama doszła, mam nadzieję, że jest jej tam wygodnie.
Nie umiem rozpychać się łokciami a na dodatek nie jestem poetką.
Przez następne trzydzieści lat nie pisałam i nie czytałam poezji. Do tego stopnia nie czytałam, że nie umiałam odróżnić Wisławy Szymborskiej od Michaliny Wisłockiej.
Aż pewnego dnia zostałam zmuszona szantażem moralnym do przeczytania jednego wiersza.
Napisała go ta Szymborska.
Jest to wiersz o kocie i o tym, czego nie robi się kotu. O tym, że kotu się nie umiera, bo to nie fair.
I tak odkryłam, że poeta mówi do serca, a nie do umysłu.
Oczywiście wiedziałam o tym, ale wiedzieć a doświadczyć, to dwie różne rzeczy, prawda?
Dlatego przez wiele lat nie byłam w stanie odbierać poezji.
Czytając używałam wyłącznie umysłu, chroniąc serce przed wzruszeniami.
Moje serce było analfabetą.
A teraz nie jest.
Czytuję poezje na blogach kobiet i odkrywam całkiem nowy obszar wzruszeń i poruszeń.
Czytuję Ange (link po prawej stronie), pisze bardzo zmysłowe erotyki, ta niegrzeczna dziewczyna.
Ostatnio odkryłam Flamenco.
Zupełnie mnie zaskoczyła, bo poznałam ją na innych blogach jako błyskotliwą polemistkę o ostrym piórze i ciętych ripostach. Myślałam o niej: mózgowiec, myślak.
Hej, to nie są wyzwiska, tylko mój sposób klasyfikowania ludzi (myślaki, zmysłowcy, indyki, fraktale, itp.)
No więc Fla była myślakiem, drążącym w poszukiwaniu konkluzji. I pewnego dnia przysłała mi przepiękną poetycką opowieść o pierścionku. Poznałam tym samym zupełnie inną stronę Flamenco.
Kiedy człowiek ma wiele zdolności na różnych poziomach, nazywam go fraktalem.
(Zabawne, że Flamenco tak właśnie nazwała swój poetycki blog.)
Bardzo mi się podobają te klimaty.
Fraktalna Flamenco jest intrygującą osobą.
Zajrzyjcie koniecznie, Ludziska.
Stały link jest razem z innymi linkami do przyjaciół – po prawej stronie ekranu.
Miłego dnia, Ludzie.
no to ten..
Ja to bym jednak pomeczyla ten granatowy aksamit:)))
A tak wewogole, to wiecej, jak juz nie z komorki, teraz pozdrowka zostawiam cieple i szybkie :*
Aniu, co tak skromnie ten niebieski zeszyt to nie wszystko, pisałaś też na kawiarnianych serwetkach , na karteczkach w autobusie podskakującym na wybojach a nawet patykiem na leśnej ścieżce.
Najlepsze były te bardziej osobiste chowane przed światem pod poduszką,szkoda że się nie zachowały,teraz w czasach internetu ….
Zacznij pisać, chętnie poczytam twoje wierszydła.
Buśka.
:)) Anula nie musisz pisać wierszy, piszesz za to genialne opowieści i reportaże z życia wzięte i… całą masę piękna przekazujesz i wyrazistości 🙂
Serdecznie dziękuje za Twoje rozpieszczanie mnie miłym słowem 😉 oj jak ja to lubię… pobudza mnie to do kolejnych zapisków niewątpliwie (powiem próżnie)… ale… z Twoich ust… :)))) to kurde takie wyjątkowe…
pozdrawiam serdecznie :***
No i co ja mam tu niby wygłowić, biedna?
Wiesz, jak jest. Mi też przejdzie. Póki co sobie wakacyjnie klepię zdrowaśki do Weny 😉 Na polemizowanie będzie jesień, jakos sie dogrzewać i energetyzować trzeba wtedy 😉
Dziękuję za przemiłe słowa, AnY. Buźka!
ps. się pochwaliłam, a co sobie żałować będę, nie? 😉
http://fraktalnie.wordpress.com/fraktale/
Wiersze hm… nigdy ich nie umiałam pisać, a czytać 🙂 tylko te które rozumiem no cóż już taka jestem troszkę Ograniczona :)))
Będę czytać Wszystko co napiszesz :)))))))) Ściskam Gorąco 🙂
No i masz b*** placek i to z czereśniami.Do tej pory, po twoich felietonach myślałem, że jesteś osobą twardo stojącą na ziemi, a tu się okazuje, L******ówna lubiła bujać w chórach. W takim razie poproszę o jakiś wiersz no chociaż maleńką fraszkę. Ja jako kompletnie nieznający się na poezji ( a więc zupełnie obiektywny ) wydam swoją opinię. Piszesz, że twoje wiersze zależne były od nastroju. Z felietonów wynika, iż ostatnio jesteś nastawiona bardzo bojowo, proszę aby nie wyszło coś w stylu ” BAGNET NA BROŃ „