Something like that
Cześć, Ludziska.
Słońce rozgrzało mi czerep i mieszają mi się języki, jak Ojcu Dziuni wyznania.
Cóż, kiedy jest się Żydem ochrzczonym w cerkwi, biorącym mezalians w katolickim kościele, to można dostać zwojopląsu, nie?
Nieważne, Dziunia leży odłogiem, bo ja jestem zajęta wymyślaniem strategii dożycia do chwili, kiedy Royal and Sun Alliance wypłaci mi odszkodowanie. O tej wiodącej na rynku ubezpieczeń firmie jeszcze napiszę, ale nie teraz.
Teraz mam co innego na głowie.
Kiedy w poniedziałek nastąpiła przerażająca i dramatyczna zmiana pogody na słoneczną i gorącą, natychmiast pojechaliśmy robić zdjęcia. Jesteśmy pasjonatami podróży a bieda trzyma nas w chałupie. Dla mnie to gorzej niż siedzieć w pierdlu. To tak na wyrost mówię, że gorzej. Będę miała okazję zweryfikować ten osąd wkrótce.
Ale – choć dla wielu osób jest to skandaliczne – wolę jeść suchy chleb raz na dwa dni, niż zrezygnować z wyjazdów, choćby tylko na jedną-dwie doby, ze spaniem w samochodzie i jedzeniem tego, co rośnie w lesie. Taka już jestem. Poza tym umiem jeść rzeczy niejadalne.
Ta wycieczka była nadzwyczajna.
Wszystko Wam opowiemy i pokażemy, jak tylko mój Baranek-Artysta opracuje fotografie.
Ponieważ padł nam na amen drugi komputer, jestem teraz w ciężkiej rozterce, muszę bowiem wpuścić tu mojego artystę z jego kartami pamięci i innym osprzętem. Zatem zalega mi tu i jęczy, że mój komputer jest taki powolny. A ja na to: twój jest wolniejszy, bo martwy.
Ludziska, musicie poczekać, aż on się z tym wyteges.
Ja mam opis gotowy, zrobiłam go już w lesie, na kartce. Przy okazji zauważyłam, że wciąż potrafię pisać ręcznie. Duża rzecz!
Z innych spraw, to powiem Wam, że wdałam się w wirtualną awanturę i pyskówkę, broniąc czyjejś tożsamości i jestem z tego zadowolona.
Nie z pyskówki, tylko z jej skutków, bo poznałam nową bratnią duszę, Bazyliadę. Jeśli czytaliście komentarze do poprzedniego wpisu, to sami widzicie, że Bazyliada jest kapitalną dziewczyną.
Jeszcze, jakby na zamówienie po trudnym dniu, dostałam mailem coś pięknego i poetyckiego do poczytania od innej kapitalnej dziewczyny.
I wtedy wpadłam na pewien pomysł.
Mam kilka wirtualnych kumpelek, już o nich pisałam. Ange, Victoria, Amabilis i Pikfe prowadzą własne blogi, do których linki macie po prawej stronie. Flanela chwilowo ulotniła się z blogosfery, ale wróci (liczę na to).
Ale mam też kilka przyjaciółek, które nie prowadzą blogów, a mają do powiedzenia bardzo mądre, zabawne, życzliwe i pomocne rzeczy. Żal mi, żeby te perły upychać w komentarze, zamiast dać im przestrzeń blogową.
Na przykład:
Nie znacie Doroty tak dobrze jak ja, bo nie prowadzi bloga. Powiem tylko, że jest to dziewczyna niezwykła.
Nie tylko dlatego, że pisze takie opowiastki, od których nie mogę się oderwać, lub padam ze śmiechu. Taka historyjka o świńskiej głowie w galarecie… Ludzie, wierzcie mi, cymes.
Znam Ewunię, która napisała książkę – czytadło a teraz szykuje niespodziankę dla kobiet w sieci. Jak już będzie gotowa, to Wam powiem i polecimy tam razem na miotłach.
Chcę Wam zaproponować taką zabawę, żeby gościnnie pisać u mnie, jeśli macie ochotę na coś dłuższego niż komentarz.
Felieton, opowiastkę, poezję, monolog, cokolwiek, byle życiowe lub piękne.
Albo życiowe i piękne.
Albo życiowe, piękne i mądre.
To nie są wielkie wymagania, prawda?
Zapewniona życzliwość i żadnych paskudnych komentarzy.
Co Wy na to, Ludziska?
Ja mam na dzisiaj opowiastkę o stereotypach myślenia.
Tak, znowu.
To jeden z moich ulubionych tematów. Uwielbiam badać, jak używamy skrótów, zamiast myśleć. Ja sama jestem najwdzięczniejszym obiektem moich badań, bo myślenie mnie męczy.
To wydarzyło się w roku 2006.
Pojechałam do Polski, oczywiście samochodem.
Oczywiście nie latam samolotami, bo jestem osobą świadomą. Jako osoba świadoma, zdaję sobie sprawę, że dać się zamknąć w skorupce i unieść kilka kilometrów nad ziemię jest szaleństwem. Ja nie robię takich rzeczy. Dlaczego miałabym robić?
Tak czy siak pojechałam, zakotwiczyłam w Warszawie i natychmiast zapragnęłam spotkać moją córeńkę, studiującą w Krakowie.
Pojechałam do tego Krakowa na jeden dzień, bo mało czasu, kiedy się nie lata samolotami, a ma się 5 dni urlopu.
Spotkałyśmy się na Plantach, poszłyśmy na wypaśny obiadek do Wierzynka (ohyda, ohyda), kupiłyśmy sobie ciuchy w stylu dziwek z Miami. Wtedy nie byłam jeszcze dziadującą kaleką, Ludzie.
Później w kawiarni dołączyli do nas: ciotka Hanka, moja była szwagierka i mój ulubiony eksmąż. Ulubiony, bo taką piękną córkę zrobić potrafił.
Dzionek zszedł na plotkach, uściskach, całuskach, kupowaniu zbędnych rzeczy i dobrym jedzeniu.
Nadszedł czas odjazdu, więc wypłakałam się, obśliniłam wszystkich po równo i poszliśmy na parking na Dietla.
Zawsze stawiam tam samochód, żeby oszczędzić sobie jazdy przez ścisłe centrum Krakowa. Wszyscy lojalnie poszli ze mną, żeby pomachać na pożegnanie.
Patrzę, rozglądam się, nie ma samochodu. Zniknął, przepadł.
Hania na to: może postawiłaś na innym parkingu?
No, może.
Idziemy na inny parking na Dietla. Nie ma.
Tosiek: może postawiłaś na ulicy?
No, może.
Szukamy na ulicy. Nie ma.
Ja: idziemy na policję.
Asia: jeszcze poszukajmy, może gdzieś tu stoi.
Szukamy, mija następne pół godziny.
Nie ma.
Hania: przypomnij sobie, którędy szłaś od samochodu.
Ja (płacząc): kurwa, nie pamiętam, byłam taka podekscytowana!
Asia: no to idziemy na policję.
To idziemy.
Na policję.
Wszyscy, jak jeden eksmąż.
Dochodzimy, macam się po kieszeniach, gdzie kluczyki. Nie ma. Też zginęły.
Zgubiłam samochód i kluczyki – płaczę.
Asia (cichutko, z namysłem, nieśmiało): mader… ja cię przepraszam, ale ty przyjechałaś pociągiem.
Właśnie.
Czołem, Ludzie.
Następna będzie fotostory z dnia świętojańskiego w Walii, niech no tylko zwolnię komputer…
Jutro? W sobotę?
zapraszam ponownie
Chichichi chachacha, może ten Kraków ma tu coś do rzeczy…Gustawowi Holoubkowi i Magdzie Zawadzkiej tak się zdarzyło, jak Tobie. Zupełnie tak samo–tylko odwrotnie. Bo oni PRZYJECHALI samochodem, a wyjechali pociągiem. Bo sobie ten samochów dopiero co kupili i wyskoczyli na wycieczkę do Krakowa. Na wycieczkę, jak zwykle. No i jak zwykle z Rynku grzecznie pomaszerowali na dworzec, dopiero po dwóch chyba godzinach w pociągu przypomnieli sobie, że…coś chyba jeszcze mieli ze sobą.
Kurczę :))) no cóż :)))) Dobrze wiedzieć, że taka Zakręcona Dusza jak Ja nie jest sama na tym świecie :))))))))) Hm…. co do pisania wspólnie jestem Za 🙂 mam tylko małe obawy czy dam radę :)))) bo ze mną jest tak, że czasami musi mnie coś pobudzić do pisania :)))) albo słowa same przychodzą :)))) Pozdrawiam Dziękuję :))))
O kurczę, usmiałam się jak dawno mi się nie zdarzyło:))) Teksty piszesz przednie a jak chcesz to podeslę Ci opowiastke o tym jak zakładałam sukienkę. Nie wiem czy to mądra pisanina, sama ocenisz. No i mam jeszcze cos o pająkach, które lubię pasjami brrr.
Całusy-piegusy;)
PS: sama wymysliłam!
Anula :)))) świruska z Ciebie pełnej maści 😉 hehehe :))
ale co się dziwić jak dziecko masz raz za czas :*
Kraków ma to do siebie, że człowiek tam zapomina o bożym świecie 😉
Co do Twojej propozycji… ja jestem za!!! obiema rencami się podpiszę 🙂 może zrobimy wspólny blog? z wieloma autorami? da się tak na blogspocie 🙂 taki babski praktyczny poradnik z ohami i ahami 😉
Pozdrawiam gorąąąąąąąąąco :))
u nas burzy się burza ciągle… :/
czekam na opis wyprawy 🙂