Wieprze, baranki boże i inne formy życia

Kto wrażliwy na babski szowinizm i suczyzm niech nie czyta, papa, na razie!

To jest felieton dla dziewczyn.
O tym, co czasem przytrafia się dziewczynom.

Znajoma znajomej napisała w mailu: jestem zmęczona sraczką mojego męża.
Tak napisała, wykorzystując króciutką przerwę między sprzątaniem, robieniem zakupów, przygotowywaniem dietetycznych a pożywnych posiłków, słuchaniem o aktualnej konsystencji stolca swego pana, nastawianiem prania, odbieraniem dziecka ze szkoły, inne – temu podobne. Ponieważ ona ma w brzuchu całkiem spore bliźnięta, ten taniec Apacza dookoła sracza jest nie tylko przykry i męczący. Jest też niebezpieczny.

Dlatego to znamienne zdanie: jestem zmęczona sraczką mojego męża stało się zapalnikiem, który uruchomił serię maili, krążących do teraz między Ameryką, Zjednoczonym Królestwem, Polską, Australią i Niemcami.

Tak nam się suczo wyostrzyły klawiatury, że – jak jakiś sabat czarownic na miotłach – przestać nie możemy.
Przestać nie możemy i wciąż się słownie pastwimy nad formami życia, które nam się w chałupach zalęgły.
Nie wiedzieć skąd się one zalęgły, te formy.
Ja tu tylko skrót myślowy Szanownemu Państwu przedstawiam, bo materiał wyjściowy jest znacznie bogatszy. Jędrny w słowach, że tak powiem.

Formy życia, o których mowa, to homo erectus zwyczajny, marki samiec. Inaczej zwany mężem. Jeśli któraś z czytających nie ma w domu samca, ale planuje mieć, nie powinna dalej czytać. Proszę poczytać sobie coś z gatunku fikszyn: Jak miłością i oddaniem zmienić żabę w księcia.
Chodzi mi o to, żeby Was nie zniechęcać i źle nie nastawiać.

Ponieważ.
Ja tu o czymś odwrotnym: że czasem książę zmienia się w żabę albo jeszcze gorszą formę życia. I już nią pozostaje, na wieki wieków, amen.
(To samo mogłabym napisać o księżniczkach, ale to nie mój problem. Z tym niech się bujają mężczyźni)

W kogo zatem może zmienić się książę?
A… to zależy, jak się trafi.

Ene-due-like-fake: BĘC.

Wieprz: domowa forma życia leżąco-siedząca-i-mająca-wymagania. W zależności od statusu i dekoracji wymagania są rozmaicie natężone i różnorako wyrafinowane. Wspólną cechą wieprzy jest kompletna ślepota na cudze zmęczenie, brak empatii i czarna niewdzięczność.
Zdarza się, że wieprz całymi latami wspomina, jak jego mamusia klepała mu chudziutkie cielęce kotleciki i obcinała mu tłuszczyk od szyneczki, bo go – fuj – brzydzi.
Nie zeżre tego, co ma pod nos podane, będzie grzebał w talerzu, szukając dziury w całym. Zawsze znajdzie, więc nie musi się trudzić podziękowaniami albo pochwałami. Zrobił już zaszczyt, bo zżarł w końcu.
Wieprz, który ma sraczkę, to wieprz konający. Należy mu się taka uwaga, jak – co najmniej – rodzącej. Taki wieprz-histeryk.
Forma życia męcząca, ale wcale nie najbardziej przykra w obsłudze. Daje się spacyfikować, bo to forma leniwa, nie cierpiąca konfliktów.

Ekstremalną formą wieprza jest knur, który nie tylko wymaga i rozlicza z efektów, ale obraża, poniża i używa pięści. Jeśli komuś książę zmieni się w knura, to… buuu, koniec bajki.

Baranek boży: forma delikatna, krucha, żerująca na empatii. Często całkiem nieświadoma, że w ogóle żeruje. Jak to baranek: czasem czarujący, czasem wzruszający. Milusi całkiem, ale zagubiony. W efekcie – zawsze gotów przyjąć oparcie silnej i samodzielnej kobiety. Ma swoje odmiany, że wspomnę dwie najoczywistsze.

Baranek neurotyk zapewni każdej kobiecie pełen etat terapeutki-jasnowidza. Ta stękająca, niestabilna forma życia do samej śmierci nie nauczy się wypełniać przelewu, nie zrobi zakupów przez Internet, a na widok urzędnika dostaje konwulsji i szamotania pępka.

Baranek artysta ma wszelkie powyższe cechy, a do tego potrzebuje przestrzeni, spokoju i luzu, więc najlepiej czuje się jako bezrobotny na utrzymaniu pracującej żony/mamusi.

Form życia, w które potencjalnie może zmienić się książę, jest wiele.
Opisałam tylko kilka i to bardzo pobieżnie.
Kiedy przemiana się dokona (zazwyczaj kilka lat po zawarciu kontraktu na bajkę we dwoje), jest już za późno na lament. Trzeba szybko odczyniać urok, zanim zmiana się utrwali, czyniąc z naszego życia dożywotnią służbę Jedynemu Panu i Władcy.

Jedyny sposób, jaki znam, to natychmiast zaprzestać prób tłumaczenia, wychowywania, podlizywania się i starań.
Zamiast tego samej zmienić się z księżniczki w… nie, nie w kopciuszka.

We wredną sukę z klasą, moje kochane.

8 komentarzy

  1. Mogłabym dodać do tego zestawu Motyla Emanuela, Wilka Stepowego czy też z innych, niekoniecznie zwierzęcych form, Jeżdźca Bez Głowy. Ale w sumie nieważna klasyfikacja, najważniejsze jest zalecenie zawarte w ostatnim zdaniu tego tekstu 🙂 Bez względu na rodzaj metamorfozy, z którą mamy do czynienia.

  2. Dziękuję potrzebowałam przeczytać takie słowa :)))) mam nadzieję, że już nie obudzi się we mnie nigdy kopciuszek, bo wtedy się chyba powieszę 😉 Dziękuję :)))

  3. Moja babcia – osoba szczęśliwa w małżeństwie przez całe życie – powiedziała kiedyś swojej wnusi: „Mężczyźni to z naszego punktu widzenia istoty upośledzone.” Mądrość pokoleń.

  4. buahahahahah 😀
    Anula 🙂 jak ja lubię jędzę w kobiecie 🙂
    no bo ile można gonić i obsługiwać?! czasem trzeba to z siebie wywalić!
    najgorszy jest jeszcze taki wieprz co musi % w siebie regularnie wlewać… co domaga się pogłaskania po głowie za to! ciągłych nagród za nic nie robienie… bo przecież jak już pójdzie do pracy to łaska wypełniona… dom olać, dzieci no i przede wszystkim żonę…
    wrrrrr! oj mamy na co narzekać…
    ja się tylko zastawiam czy są normalne chłopy wielofunkcyjne?!
    skoro kobiety być muszą…

    pozdrawiam, dobrej nocy i jeszcze lepszego dnia 🙂

  5. Aniu–na Twoją prośbę wstawiam jedną z historii, która pojawiła się w naszej mailowej dyskusji o męskich formach życia.

    A propos książąt i wieprzy–przypomniała mi się historia o
    koleżance mojej Mamy. Miała ci ona takiego księciunia, na którego
    chuchała i dmuchała, stroiła w białe garniturki, bo ładnie podkreślały
    jego oliwkową karnację i kruczoczarne kędziory. Wprost nie mogła uwierzyć, jakim cudem trafił się jej taki oto piękny książę. Inne panie też zresztą uważaŻy, że cudny ci on. Książę był nie tylko urodziwy, miał też piękną duszę. Taką wrażliwą. Z powodu tej wrażliwości właśnie nie zagrzał nigdy miejsca w żadnej pracy, bo zawsze znalazł się jakiś cham i prostak, który upokarzał go nakładaniem obowiązków ponad siły pięknego księcia. Książę bronił swej godności, w efekcie czego szybciutko wylatywał z kolejnej roboty. A wtedy cierpiał i się stresował. Jego żona nie widziała nic dziwnego w tym, że prześladowany książę musi się napić dla rozładowania stresu. Bo przecież taki wrażliwy i tak cierpi, że znów się nie sprawdził w roli mężczyzny-żywiciela rodziny. Nachlanego w trzy dupy
    z obszczymurami pod śmietnikiem wlokła na plecach do domu–a chłop był
    na schwał–obcierała z rzygowin biały garniturek i układała księcia w czystej pościelce. A
    sama siadała na stołeczku u stóp i szeptała cichutko i czule:
    –Śpij, mój piękny, umęczony książę.

    Po wielu, za wielu latach została wredną suką z klasą. Nadludzkim
    wysiłkiem spłaciła należną księciuniowi połowę mieszkania. Przetrwała kolejne lata walki z księciuniem, który wcale tak łatwo nie odpuścił. Wsypywanie piasku do nowych zamków w drzwiach było najłagodniejszą formą dokuczania za karę. Ale wredna suka zaparła się i rosła w siłę, wynikającą z nowego dla niej uczucia. Poczucia wolności.
    Prawdziwą ulgę poczuła, kiedy parę miesięcy temu o szóstej rano
    zadzwoniła do niej policja z źądaniem, by stawiła się w kostnicy celem
    zidentyfikowania zwłok bardzo już umęczonego księcia. Oznajmiła, że z
    tym panem nic jej nie łączy i nie ma formalnego obowiązku pędzenia o
    świcie do kostnicy w celu umiarkowanie przyjemnym. I poczuła się
    absolutnie wolna. Wyczekała dla przyzwoitości do ósmej rano i
    zadzwoniła do mojej Mamy z radosną nowiną. Nie, żeby księciuniowi źle
    życzyła. Życzyła mu na pewno lepiej, niż on sam sobie. Ale w tym
    momencie poczuła, że teraz może naprawdę odetchnąć, bo już
    nigdy do niej nie przyjdzie, nie stanie w drzwiach i nie powie, że nie
    ma dokąd pójść, że ma go przygarnąć, jako matka jego dzieci i babcia
    jego wnuka.
    Na pogrzeb nie poszła. Bo, jak stwierdziła, nie musiała. Nic już nie musiała.
    Zadzwoniła więc z radosną nowiną do mojej Mamy i na wstępie poinformowała:
    –Piotruś był u mnie dziś w nocy. Kołdrę ze mnie ściągał!
    –Znaczy, nie żyje?–zapytała nader przytomnie, jak na wczesną porę,
    moja Mama, obznajomiona z zachowaniem duchów niespokojnych, które sieją zamęt po śmierci, jak siały go za życia.
    –No, przecież mówię, że nie żyje. Tej nocy umarł i przyszedł się
    pożegnać–całkiem logicznie wyjaśniła koleżanka.

    Ta koleżanka to w ogóle dzielna kobieta jest. Nauczyła się,
    poniewczasie, radzić sobie z innymi wieprzkami, które ma pod bokiem
    czyli z dwójką swoich dzieci i matką, której Alzheimer nie zmniejszył
    wrodzonej wredności ani na jotę. Zapierdala, jak dzika, niańczy
    swojego wnuka, którego adoptowała i leżącą matkę. Jej synek-alkoholik dobrze wyszkolony przez tatusia
    siedzi w Anglii, a z nim też córeczka–zaleczona narkomanka. Koleżanka
    mojej matki pomaga im, jak umie, ale bardzo nie chce ich mieć za
    blisko siebie. I nie pozwala im włazić sobie na głowę i sobą pomiatać.
    Mówi, że wreszcie, pierwszy raz w życiu jest wolna. I zmienianie
    pampersów wrednej matce czy konieczność dokonywania cudów z budżetem
    domowym w niczym tej wolności nie zakłóca.

    Tak coby jeszcze do tej historii o Umęczonym Księciu dodać–mamusia owej koleżanki
    nieżle wytrenowała córeczkę na służebnicę pańską. Była to wieloletnia tresura w okazywaniu czci i posłuszeństwa. Mamusia
    była knurem chyba, tylko w żeńskim wydaniu. Swojemu mężowi robiła piekło za wszelkie uchybienia
    i niedopełnianie obowiązków. Któregoś w kościele po Podniesieniu nie
    pospieszył jej w porę z pomocą w podnoszeniu z klęczek. Zmroziła go
    spojrzeniem, na cały kościół wykrzyknęła:
    –Łajdak!–i wybiegła na tyle szybko, na ile jej sto kilo żywej wagi
    pozwalało. Nie odzywała się potem do niego przez pół roku. No, chyba
    że przez córki.
    –Powiedz mu–i tu następował komunikat, mający charakter żądania nie
    do odrzucenia.
    Niedziele w ogóle były dniem szczególnie dogodnym na odstawianie
    spektakli. Kiedy dochodziła do wniosku, że przestaje być w centrum
    uwagi domowników, rzucała się w spazmach na podłogę pod krzyżem.
    „Umieranie mamusi pod krzyżem”–nazywała te akcje koleżanka mojej
    Mamy.
    –Umieram!–charczała mamusia, szarpiąc szaty w okolicach dekoltu.–Ja
    tu umieram, Boga mam na świadka, a pies z kulawą nogą mi nie pomoże.
    Wtedy należało rzucić się na pomoc, ze szklanką wody i kroplami
    nasercowymi na cukrze, mamusię podnosić,ugłaskiwać i zapewniać o miłości i szacunku.
    Do koleżanki mojej Mamy pewnego dnia dotarł fakt, że księciunio jednak
    zamienił się w co najmniej żabę, kiedy miała już dość jego chlania,
    wyciągania pieniędzy, zastępów kurew i nie mniejszych zastępów
    towarzyszy broni od flaszki. Przyjechała do swoich rodziców, którzy mieszkali w
    małym miasteczku, żeby poprosić, aby pozwolili jej zamieszkać z
    dziećmi w połowie domu, która i tak stała pusta. Odważyla się i
    opowiedziała prawdę o księciuniu. Tatuś nie zdążył nawet ust otworzyć,
    kiedy mamusia oznajmiła:
    –A ty, córeczko, myślisz, że ja mam z twoim ojcem lekko? Ty wiesz, że
    jak on idzie po zakupy na bazarek, to mi nigdy nawet batonika nie
    kupi! Taki bezduszny łotr! No, ale nie ma co gadać, każdy niesie swój
    krzyż. Pomaluj się, bo cała jesteś rozmazana i idziemy na rynek. I
    uśmiechaj się, żeby ludzie widzieli, że wszystko jest, jak należy. Nie
    ma co chamstwu dawać powodów do gadania.

    Może takie mamusie też są jakimś wyjaśnieniem, czemu dzielne kobiety
    latami obrządzają wieprzków?

  6. Przeczytałam maila zamieszczonego przez Dorotę czy ponoszą Mamusie winę, chyba tak przecież od urodzenia uczyły nas jak być uległe, jak składać hołdy facetowi, jak działać, aby on miał wyłącznie dobrze, tylko w imię czego….. Wiem jedno nas Kobiet nie uczy się tak naprawdę jak walczyć o siebie, jak mówić Nie swoim ukochanym Mężom.
    Pamiętam z lat nastoletnich jak u koleżanki Ojciec bił jej Matkę wspominała, że czuję do niej odrazę bo potem w nocy Kocha się z nim jak by się nic nie stało. Kilka lat później mając 20 lat poznała tego Jedynego jak by się mogło wtedy wydawać, Ten Jedyny bił, pił, zostawił ją z ciążą. Dziewczyna miała traumę przez następnych kilka lat przeżywając miłość do niego, a obecnie jest sama…..
    Wolność słowo, które nabiera realnego wymiaru…. 🙂

  7. Tak prawdę mówiąc to my kobiety sobie robimy takie rzeczy. Popatrzcie o czym rozmawiają koleżanki otóż o tym, która ma już chłopaka, męża, a która jeszcze nie. Same siebie wartosciujemy na podstawie posiadania faceta u boku. Jak ma to duma ją rozpiera jak nie ma to starą panną zostanie, ale wstyd. Są niestety takie kobiety i oby było ich coraz mniej. Dlatego podpisuję się obiema łapkami pod tekstem i zamianę we wredną sukę zaczynam od dzis, amen;)))

Leave a Reply