Felietony, Teksty psychologiczne

Wredna siostra

Moją też, Andy.
Siostrą jest.

Do trzydziestego trzeciego roku życia (trwania) nie miałam o tym pojęcia. Podejrzewałam po cichu, że czegoś mi brakuje w klepkach.
Bo skoro:
Żeby się czymś podekscytować musiałam dokonać takiego wyczynu, że wszystkim naokoło dech zapierało ze zgrozy. A mnie nie, ja miałam ubaw po pachy.
A zaraz po nim dół jak lej po bombie.

Ale nie ten objaw, znany powszechnie jako anhedonia, był najbardziej dolegliwy. Ten był przykry raczej dla otoczenia, które musiało mnie znosić.
Najgorzej, że dopadały mnie okresowe spadki energii o takim nasileniu, że umycie zębów graniczyło z cudem. Ni pies ni wydra. Zdrowa baba, dookoła wszystko kwitnie a ta leeeeży jak odwłok i czyta stare kryminały.
Bo nowych nie miałam siły przyswajać.
Miałam ciekawe objawy: napełniało mnie lękiem nakręcanie zegarka albo czytanie programu telewizyjnego. Ki czort?
Później, stopniowo, w ciągu kilku tygodni poziom sero-dziwki-toniny jakoś sam się widać wyrównywał i znowu przędłam swoje życiowe przedsięwzięcia, zastanawiając się tylko nad jednym: co ja do kurwy nędzy tu robię i czegoż ten świat ode mnie chce?

Pamiętam, jak z moją maleńką córeczką w nosidełku kucałam na ulicy, bo nie miałam siły chodzić.
Dosłownie.
Nie. Miałam. Siły.
O gotowaniu obiadu myślałam jak o pójściu na front wojny, a podjęcie decyzji typu: pomidorowa czy żurek i opracowanie planu zakupów, było ponad moje zdolności poznawcze.
Na dodatek, jako jednobiegunowa, nie miałam nawet nagrody w postaci manii.
Tylko dół albo żałosne półtrwanie, żadnych fajerwerków.

Odkrycie SSRI przyniosło dramatyczną zmianę na wszystkich poziomach mojego życia.
Mój pierwszy prozac w 1993 objawił mi prostą prawdę: ja wegetowałam, nawet o tym nie wiedząc. Jak ślepiec (nieświadom, że jest ślepcem), który nagle zaczął widzieć. Jak głuchy (nie wiedzący o swoim kalectwie), który nagle usłyszał coś więcej niż szum. A powiem Wam, że jest w tym pewna dosłowność – kolory i dźwięki też uległy zmianie, stały się wyraźne i przyjemne.
Prezesie – pomyślałam wtedy – więc normalni ludzie TAK czują?

Dowiedziałam się, co to jest przyjemność.
Proste rzeczy – jedzenie, spacer, spotkanie z ludźmi – to były do tej pory obowiązki.
Ludzie tak robią i mają z tego radość – powtarzałam sobie, starając się żyć jak inni.

Nikt nie podejrzewał, że jestem jak zamalowane sprytnie okno na  Edge Lane, za którym kryją się strachy w ciemnych kątach i hula wiatr. Inteligencja pozwala przecież nauczyć się pożądanych reakcji, uśmiechu, entuzjazmu.

Inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny uwolniły mnie od obowiązku udawania, że żyję.
Od tamtej pory radzę sobie, bo wiem, jaki stan jest stanem normalnym. Dopóki się tego nie dowiedziałam, żadne techniki nie mogły pomóc. Po prostu nie miałam pojęcia, do czego mam dążyć.

Teraz mogę sobie pozwolić (nie zawsze) na inne niż SSRI sposoby wychodzenia z czarnej dupy. Zabawne, jak wiele można osiągnąć poprzez traktowanie siebie z odrobiną szacunku.
Mam na myśli zaprzestanie ciągłego zamęczania siebie i otoczenia pytaniami: Czy ja jestem normalna? Czy jestem wystarczająco mądra? Ładna? Interesująca?
Odkąd ujarzmiłam wlokącą się za mną dystymię i okresową depresję, przeważnie gówno mnie to obchodzi. Zmarnowałam 33 lata życia sądząc, że jest ono ciężkie, smutne i pełne ponurych obowiązków. To wystarczająca danina na rzecz bycia jak inni.

Niestety, nic nie jest aż tak proste.
Ona tam jest, przyczajona, ta wredna siostra. Czuję ją, kiedy nocą patrzę przez otwarte okno w ciemne niebo. Czuję ją, kiedy przychodzą ciężkie dni czekania. Kiedy moje myśli rozpędzają się i niosą mnie do domu.
Tak, Ludzie.
To się nigdy nie skończy.

Urodziłam się z niskim poziomem hormonu szczęścia.
Muszę z tym żyć. I nie wpaść w niewolę SSRI. One mają ratować mnie w chwilach, kiedy sama sobie nie mogę pomóc. Czyli wyjątkowo i tylko wtedy, kiedy wiem, że winda jest już w piwnicy.
Resztę muszę zrobić sama.
Zwłaszcza w kwestii pilnowania windy, żeby za nisko nie zjechała, kiedy ja zajmuję się czym innym.

Ale jest w tym pewna wartość, o czym kiedyś napiszę.
Życie w cieniu wrednej siostry ma swoje wartości i nie zamieniłabym go na inne.

Dziś chcę Wam pokazać coś, co zawsze mnie śmieszy. Choćbym miała napad smutku, kiedy na to patrzę, gęba mi się uśmiecha. A od uśmiechu wzrasta poziom sero-tego-co-trzeba.
Na dodatek koleś śpiewa z takim samym akcentem, jak ja mówię. Przedrzeźnia mój angielski, mówię Wam!

A tembr jego głosu przypomina mi śpiew Agnieszki R.
Słowo, Ludzie.
Po każdym szkoleniu dla policji musiałyśmy odreagować. Brałam gitarę, konspekt wykładu Jak korzystać z prawa, albo Psychologia ofiary przemocy i śpiewałyśmy to bluesowo na dwa głosy.
Żałujcie, że nie słyszeliście.

Ale toto poniżej też Was rozbawi. Prawdopodobnie.
Jeśli po wysłuchaniu i – ważne – obejrzeniu nie śmieje Wam się gębusia, to przykro mi, macie niski poziom serotoniny.
Uśmiech proszę.
Czołem, Ludzie.

5 komentarzy

  1. Znowu dziękuję 🙂
    Depresja-siostra? Ja też ją tak nazwałam.
    Tak, brak siły jest NAJGORSZY!!!! I nieustające rozstrzygiwanie kwestii życia i śmierci czyli żurek czy pomidorowa. I ciągła paraliżująca i wyczerpująca obawa przed dokonaniem niewłaściwego wyboru, zużywająca wszelkie pozostałe smętne resztki sił.
    Pomału uczę się używać przycisków z odpowiednimi piętrami. Kiedyś ich w ogóle nie zauważałam…
    Dziękuję.Dziękuję.

  2. Anula! uwielbiam Cię i z pewnością nie tylko ja właśnie za to: jesteś autentyczna! Nie ściemniasz nam tu, że jesteś chodzącą doskonałością i masz przepis na szczęście. Nie wymyślasz, że musimy się częściej uśmiechać do ludzi żeby było dobrze. Nie pinkolisz głupot, że świat jest taki piękny tylko musimy się wysilić żeby to zobaczyć. Każdy z nas wie, że barw to ma bycie bardzo wiele… i tych smętnych również. Do mnie siostra przylazła „dopiero” w zeszłym roku… ale od razu nieźle się pinda rozgościła! Przedtem jasne dla mnie było, że twardziele radzą sobie sami ze wszystkim! No skoro qrwa muszą… wcale mnie to nie w smak, bynajmniej! Ja lubię być delikatną i zwiewną, a nie tylko walczącą Nike! Wiesz coś o tym prawda?
    Ale do rzeczy! To może złapać każdego! I wcale nie pyta nas o zdanie. Cieszę się, że więc tym bardziej że jest ktoś taki jak TY! Bo doradzać w temacie, którego się nie poznało na własnej skórze to marnowanie czasu komuś i sobie. Twoja prawdomówność (chociaż nie do końca pasuje mi to słowo, ale mam nadzieje, że kontekst wskaże prawidłowy zamysł) powoduje, że jesteś autentyczna, że naprawdę można nazwać Ciebie CZŁOWIEKIEM! można nazwać Cię FACHOWCEM!
    Dziękuje zatem po przydługim wstępie 😉 Aniu, że stworzyłaś tu swój świat do którego z przyjemnością zaglądam :))
    p.s. dla rozśmieszenia się warto czasem samemu głośno pośpiewać tzn powrzeszczeć 😉 to naprawdę rozluźnia.
    Naprawdę miłego i uśmiechniętego dnia życzę :))))))

  3. Aniu piosenka :))) heheheh super :))) trudny temat depresja, sama chyba mam objawy takich delikatnych dołów, chociaż czasami nic mi się nie chce zrobić i ten smutek, który czasami czuję….
    Pozdrawiam Gorąco ściskam :)))

  4. No właśnie.. Z tym niewpadnięciem w niewolę, to trudno ponoć bywa. Powiem Ci zresztą, że się noszę z zamiarem ogarnięcia hormonów, wyzwalaczy i zaradzaczy, tekstem. Tylko jakiejś ciężkiej pupy dostało moje pióro, od kiedy mam współredaktora ;)) Ale się poprawię.. chyba..

    Uściski – zakacowane bezsennością dzisiejszą :*

  5. A mniw się najbardziej podobają [ :)))] sznurówki wiązane na łydkach. Kiedyś, jak byłem mały, to tak wiązałem trampki, dookoła, tylko, że pod kostkami:)))

Leave a Reply