Nie powinnam podejmować zobowiązań, które mnie przerastają.
Takich jak: napiszę coś wesołego.
Moja odmiana poczucia humoru czyni mnie raczej jędzowatą zołzą niż wesołą paniusią w średnim wieku.
Jakim tam wieku, Ludziska!
Ja wciąż zastanawiam się, co chciałbym robić, kiedy dorosnę.
Jako zołzowata jędza mogę wyrazić pierdylion jadowitych opinii o wszystkim naokoło, bo w zasadzie nic mi się nie podoba. A nawet jeśli mi się podoba, to z zastrzeżeniami.
Więc – pytam grzecznie a retorycznie – co wesołego?
Powinnam (gdybym była tym, kim zawsze chciałam być) konsekwentnie pisać kolejną część Curriculum Curiosum, zanim stracę impet na kolejne trzydzieści lat.
I co?
Ręka do góry ludzie: kto coś powinien i ciągle zwleka?
A niech rzuci kamieniem ten.
Kto zawsze robi to.
Co powinien.
AUĆ!!!
Zamiast dziś dalej smęcić ponuro, zabieram Was Ludziska na wycieczkę po Liverpoolu. Świeżutka wycieczka, bo wczorajsza. Oczywiście wycieczkę miał Krzyś, kiedy ja dukałam moje zeznanie wobec anielsko cierpliwej, empatycznej (sic!) Elaine.
Liverpool jest miastem nieziemskich kontrastów.
Szkło i stal nierdzewna królują tam, gdzie można było upchnąć jakąś nową, ażurową budowlę, ale kamienne wąwozy starych części nadbrzeżnych wzdłuż Strandu sprawiają, że ludzka mrówka czuje się jeszcze bardziej krucha i nieważna.
Oprócz tego Liverpool, to całe kwartały opuszczonych wiktoriańskich kamienic, z oknami zabitymi dyktą. Dla ozdoby dyktę w oknach pomalowano na pastelowe kolory w rzucik.
Można by tam kręcić filmy według Stephena Kinga.
I rozległe, senne dzielnice mieszkalne, typowo angielskie bliźniaki z ogródkiem wielkości dywanu.
Słodziutkie i mieszczańskie.
Ale co ja tu będę ględzić z mętną rozlazłością menopauzalną.
Wy zobaczcie zdjęcia, a ja się przymknę czasowo.
Ale to za chwilę.
Na jednym ze zdjęć jest – u kuku! – no kto?
Ta – no – właśnie – jak najbardziej – w rzeczy samej.
Wasza oddana gospodyni tej strony stercząca na środku ulicy prowadzącej do…
Do miejsca, gdzie fajne laski pędzą kupować fajne ciuszki.
Widziałam na wystawie dżinsy w kwiaty i przyznam, że dałabym się za nie przewlec koniem przez Liverpool.
Zajefajne dżinsy w kwiatki!
Nie wyrabiajcie sobie opinii o mnie na podstawie moich pragnień. Większość z nich pozostanie pragnieniami, tak jak włosy w kolorze khaki. Nigdy nie znalazłam takiej farby.
Na innej fotce widzicie stragan z koszulkami dla kiboli.
Krzysiek twierdzi, że to ważne, bo akurat wczoraj grał Arsenal z Liverpoolem. I żeby to napisać. Cokolwiek to oznacza.
Dziś kawałeczek Liverpoolu dla turystów. Następnym razem pokażemy jego smutniejszą ale ciekawszą twarz.
Salut, Ludzie Kochani.
zdjęcia: Krzysztof Nowakowski
Jak zawsze zachwycające zdjęcia 🙂
Kurczę szukam u Ciebie tej jędzy i nie mogę jakoś znaleźć :))))))) zdjęcia są super naprawdę :)))
Zdjęcia zachwycające, to prawda. Uff, czemu JA tak nie umiem? Aniu–nie wyglądasz ani na jędzowatą zołzę (choć to akurat nie zależy od wieku) ani na wesoła paniusię w średnim wieku. Mętnej rozlazłości menopauzalnej też nie dostrzegłam, ale to może z powodu mojej starczej nadwzroczności? Wyglądasz…no właśnie, na kogoś, kto zastanawia się, kim chciałby być, jak dorośnie 🙂
hahahaha :)) Ania Małpa… jesteś niemożliwa 😉
Zdecydowanie podoba mi się zołzowaty humor! Przecież doskonale wiem co on oznacza 😉
Fotografie jak zwykle (że tak powiem) wciągające i takie… namacalne… co do meczu niestety jego ważność jest dla mnie również mało zrozumiała 😉
A te spodnie musiały być extra!
Podoba mi się dzisiejsza notka :))
pozdrawiam ciepło i dobrej nocy
Dziekuje za wycieczke po Liverpool,zdjecia sa tak piekne,ze odnosze wrazenie jakbym sama spacerowala po tych ulicach odbierajac rzeczywisty klimat tamtych miejsc.To jednak dla mnie jest obce. Nie ma jak wierzba przy drodze a pod nia wielki kamien w wiosce moich dziadkow. A Ania , tak bliska tak kochana i tak dzielna…tylko przytulic i ucalowac za wszystko. Wszystko dobre przyjdzie w swoim czasie.Jestem pewna. Narodzi sie samo a obecna cierpliwosc wymaga ogromnej energii przetrwania. Samo zycie, jak mowia.. Chwytajmy to co kruche, piekne i optymistyczne, bo szybko przemija a troski szybko przypominaja o swoim istnieniu. Pozdrowiam Aniu.