Dzień bez Dziuni i też dobrze
A zatem udało mi się zakończyć szczęśliwie, jeśli wolno mi użyć tego słowa. Zważywszy na okoliczności, w jakich zostawiam ją, jadącą do domu (tylko podnoś tyłek na wybojach).
Tak czy inaczej od trzech miesięcy siadałam każdego dnia potulnie, żeby napisać kolejny rozdział.
Jak widzieliście przestojów miałam niewiele i wyłącznie z ważnych powodów.
Dlaczego to podkreślam?
Dlaczego się tu puszę jak paw lub pawian?
Ponieważ tak się składa, że regularna i zdyscyplinowana praca była mi obca, w kontekście pisania.
Owszem, pisałam.
Kiedy mi się chciało.
Zazwyczaj mi się jednak nie chciało. Kiedy jeszcze miewałam terminy narzucone przez kogoś, jakoś dawałam radę. W ostatniej możliwej chwili rzucałam się do pracy i – ciach, trach – napisane. Ale zawsze musiałam mieć bat nad głową, takie mam wredne oprogramowanie, ludzie.
Ale w przypadku Curriculum Curiosum było zupełnie inaczej.
Kiedyś zdradzę Wam i to, skąd wziął się sam pomysł i czym była ta powieść na samym początku.
Samym początkiem nazywam ten dzień, w którym usiadłam i napisałam zdanie: Dziunia urodziła się trochę za wcześnie.
Powiem Wam tylko tyle, że nawet nie musnęłam myślą takiej idei, że to będzie powieść. Na dodatek pisana online.
Paradne.
Kiedyś, kiedy będę już mogła, opowiem Wam o tym.
Chcę powiedzieć, że przez te trzy miesiące poznałam sens i profity z dyscypliny pisarskiej.
To, że dostawałam informację zwrotną „czytamy, dawaj następny odcinek” było tak nieprawdopodobnie stymulujące, że nie pozwalałam sobie na żadne z ulubionych wykrętów. Żadne „dziś nie jestem w formie”, albo „a może by tak zamiast…”.
To mnie zmieniło.
Pisanie dla Was zmieniło moje nastawienie do pisania.
Zawdzięczam to wszystkim czytającym, ale szczególnie: Izie, Viktorii, Amabilis, Pikfe, Nun (dawaj ten odcinek, bo musze iść spać!), Dorocie, Renatce i Andrzejowi. Ama, Pikfe i Andrzej prowadzą własne blogi, na których lubię bywać. Każdy jest inny, każdy ma własny klimat, bardzo osobisty.
Tu są linki: Ama , Pikfe , Andrzej , Viktoria
Jeśli kogoś pominęłam, albo jeszcze ktoś prowadzi blog, to proszę mi powiedzieć.
Ostatnio zaciekawiło mnie zaglądanie w blogosferę i przyglądanie się różnym rodzajom pisania, różnym klimatom i bardzo złożonym (czasem przedziwnym) wymianom emocjonalnym.
Ludzie zawsze mnie ciekawili, przecież każdy nosi w sobie mały wszechświat. Czasem czytając czyjeś notki blogowe można zostać dopuszczonym do bardzo osobistego wymiaru, bardzo delikatnej ludzkiej materii, fascynująco różnej od własnej.
Chciałabym mieć tyle czasu i tyle emocjonalnych możliwości, żeby częściej towarzyszyć innym w ich wędrówkach pisarskich. I wspierać, podtrzymywać wątpiących, dodawać ducha popadającym w smutek.
Takie tam, normalne ludzkie odruchy.
Wciąż je mam, Prezesowi dzięki.
Teraz chcę podzielić się z Wami swoimi zamierzeniami.
Te dziewięćdziesiąt rozdziałów, które można tu przeczytać, to – używając mojej ulubionej metafory – dom w stanie surowym.
Ma fundamenty, ściany i dach. Ma podłogi i szyby w oknach. Gdzieniegdzie stoją nawet pojedyncze meble, żeby można było przysiąść. Ale do pełnego obrazu, do stanu „pod klucz”, mojemu domowi jeszcze trochę brakuje.
Już nie w trybie online, ale pracując z tekstem zebranym w jednym pliku, będę teraz wypełniać przestrzeń, żeby stworzyć formę książkową.
Niektóre postacie wymagają pogłębienia, niektóre wątki muszę trochę rozbudować i „spleść” w całość. Ale to już sama przyjemność, bo ogólnie jestem zadowolona tak z treści jak z formy.
W międzyczasie będę pisywać różne rzeczy, ale raczej felietonowo. Jak wspomniałam, mam na głowie (dobrowolnie) sprawę w Trybunale Pracy. Na dodatek w obcym języku.
O tym też napiszę, bo przy okazji rozwieję kilka mitów na temat równości i praw człowieka w tej części świata, gdzie utkwiłam.
A na dzisiaj tyle, bo wciąż napawam się jak paw, że pokonałam inercję i lenistwo. Że mimo bardzo niesprzyjających okoliczności skończyłam to, co zaczęłam i chce mi się dalej pracować.
Dla mnie to dar z niebios, gdziekolwiek one są.
Do miłego, ludzie
Uśmiech i ukłon
Ania
no dobra, żarty żartami ale kiedy cd nastąpi?
kiedy pytam, tak?
bez Dziuni mi smutno mi..
bardzo.
Czekam na książkę 🙂 we mnie też jest taka Dziunia, tylko z całkiem inną historią 🙂
http://poprostuzycie-mojezycie.blogspot.com/ to mój świat…
Pozdrawiam 🙂 kurczę naprawdę nie będę mogła się doczekać :))))na dalszą część 🙂
Pozdrawiam 🙂
Bardzo dziękuję za reklamę 🙂
Aniu, nie wiem, jaki masz dostęp do polskich gazet, ale spróbuj dorwać się do ostatniego FORUM, tam jest ciekawy artykuł właśnie o dyscyplinie pisarza. 🙂
Aniu:) Twój felieton potraktowałem bardzo osobiście. Bo odczytuję go, jakby był skierowany właśnie do mnie. Wychodzi w nim DOKŁADNIE to, co mi dolega. Boże, jakim ja jestem leniem!!! Aż wstyd przyznać. Próbowałem pisać opowieść, taką tam. I oczywiście nie zamierzam tego rzucić. Ale ciągle znajduję tysiąc powodów, żeby się do tego nie zabrać! A to jest ważniejsza rzecz do opisania, a to nie wam weny dzisiaj, a to nikogo to nie obchodzi… A najgorsze jest dostrzeganie własnej nieudolności, kiedy się czyta taką mistrzynię pióra (klawiszy) jak Ty:) Największą trudność w tym zamierzeniu sprawia mi właśnie pisanie online. Miałem kupę notatek, zapisków, zeszycików przechowujących szczegóły ważnych wydarzeń, o których właśnie próbuję opowiedzieć w “moim dziele”. Ale wszystko gdzieś przepadło a nie mam cierpliwości na odtwarzanie tych zasobów na brudno. Ale nie składam jeszcze broni. Pozdrowienia od Krystyny, zagorzałej, dozgonnej fanki Anny Marii Nowakowskiej:))) Aniu:)
I co ja mam teraz robić? Już nie mam na co czekać wieczorami:( Ale za to teraz będę baaardzo czekać na historię Dziuni w „umeblowanym domu”. Ogromny szacunek dla Ciebie za Dziunię i cały jej świat, co prawda wcale nie bajkowy, lecz prawdziwy i realistyczny aż do bólu. Miałaś odwagę pisać wbrew wszystkim, bo każdy z nas chciał, żeby życie Dziuni miało inny bieg i pewnie żeby nie było aż tak okrutne. Ale widać Prezes tak to już urządził:) Ty piszesz, a my czekamy na każde Twoje słowo jak niecierpliwe dzieci:) Jesteś wielka:*