Humoreski ponure, Tygodnik Ciechanowski

Humoreska z przyszłości

Opisywane tu zdarzenia mają miejsce za dziesięć lat w miasteczku Dupki Wielkie.

Zaczynamy.
Panna Rójka Poróbska szła sobie spacerkiem, na smyczy prowadząc rudego kota.
Niektórzy twierdzą, że to wszystko jego wina, bo raz, że rudy, a dwa, że w ogóle kot.

Panna Rójka była zdeklarowaną wolnomyślicielką – agnostyczką, co lubiła podkreślać zarówno strojem, jak i zachowaniem. I chociaż nikt nie wiedział, co to właściwie znaczy, wszyscy woleli być dla niej grzeczni.
Nawet ksiądz Ancymon Lewy.

Zresztą był on księdzem postępowym; tak bardzo postępowym, że wciąż wyskakiwał przed orkiestrę. Napisał nawet rozprawę paranaukową „Idee gender w pismach wielkich mistyków”, ale później wszystko odszczekał.
Plotka głosi, że jeden z tych mistyków ukazał mu się nocą i przydzwoniwszy krzyżem w okolice krzyża, dołożył jeszcze kopa w to samo miejsce. I zniknął.

Tamtego dnia, a rzecz dzieje się w maju roku 2024, ksiądz Lewy wiódł procesję dookoła kościoła, śpiewając pobożnie psalm dwudziesty trzeci i wymachując kropidłem.
Za jego plecami ministrantka Pita Goras kadziła kadzielnicą, zaś mali chłopcy w bielutkich sukienkach sypali kwiecie.
Lud boży wlókł się noga za nogą, mrucząc coś na melodię dowolną, przy czym wszyscy żarliwie obgadywali się nawzajem.
Tylko Mańka Genderówna trochę się modliła, ale też nie do przesady.

Panna Rójka ze swym kotem (już wykastrowanym, ale wciąż przed ostateczną zmianą płci) szła w radosnym nastroju, żeby narwać sobie nieco wolnych konopi, rosnących tuż przy kościelnym ogrodzeniu.
Nikt nie wiedział, skąd się tam wzięły, jakim hmm… cudem rozsiały się akurat w tym miejscu, ale rosły bujne i dawały zarąbisty odlot. Nawet ksiądz Ancymon dawał się skusić, z tym że zanim wziął sztacha, kropił dookoła święconą wodą.
On w ogóle lubił kropić.

I tak dotarliśmy do sedna wydarzeń, do samego rdzenia tej pożałowania godnej afery, która wkrótce znajdzie finał w najwyżej instancji.
Chodzi o kropnięcie wodą święconą, które – jak twierdzi Rójka i jej rzecznik oraz adwokaci – było podstępnym, umyślnym atakiem na wolność sumienia.
Media spekulują, czy sędziowie skażą księdza Lewego.
Bo chodzą słuchy, że woleliby poczekać, aż skarze go osobiście jego szef.
Ten jednak, jak wieść niesie, sprawiedliwy, ale w karaniu nierychliwy.

Tymczasem Rójka Poróbska donośnie domaga się sprawiedliwości oraz odszkodowania za straty moralne i ponoć ma za sobą wszystkie media, nawet toruńskie (notabene nasza bohaterka w międzyczasie wyszła za mąż i teraz nazywa się Rójka Poróbska-Skromna, co dodatkowo przysparza jej sympatyków, nikt nie wie dlaczego).
Wszyscy – oprócz Mańki Genderówny – uważają, że ma rację, bo wolność sumienia jest ponad wszelkimi innymi wolnościami w demokratycznym świecie.
Ksiądz Lewy może zostać skazany za krzywdy wyrządzone sumieniu Rójki i dożywotnio płacić jej rentę z niedzielnej tacy.

Za co aż tak dolegliwie?
Jak to za co!
Za pokropienie agnostyczki wodą święconą, co tak strasznie ugodziło ją w sumienie, że aż jej dziury wypaliło w miejscach kropniętych.

I niech Lewy nie zwala wszystkiego na ten wiatr, co wtedy wiał, bo powinien był zachować należytą ostrożność.
Wszak w okolice kościoła mógł się zapuścić nawet ateista, dla którego kontakt z wodą święconą jest śmiertelny, jak wiemy.
Tak twierdzą wszystkie media, tylko Mańka uważa, że pokropek wyszedł Rójce na dobre, skoro została Skromną.

Ale Mańka jest głupia, skoro wszyscy mówią, że jest głupia. Że nie kuma i nie czai, tylko klepie różańce.
A Rójka powinna zażądać o wiele więcej niż marny milion.
Skoro jest kasa do wyrwania, to tylko idiota nie idzie za takim natchnieniem.

Ciekawe, jak to się zakończy.
Cóż, poczekamy, zobaczymy.

Jeśli uważacie, że ta opowieść ma się nijak do rzeczywistości, to mam obawy, że jesteście w błędzie.
Przyszłość jest teraz.
Przyszłość jest humoreską.
Ponurą.
Jej zwiastunem jest dzielny, acz anonimowy ozdrowieniec nazwiskiem R., który pozywa szpital w Szczecinie za… udzielnie mu sakramentu namaszczenia chorych*.
Ponieważ nie umarł, tylko wyzdrowiał, uznał to za naruszenie swych dóbr osobistych.
Cała heca może kosztować szpital 90 tysięcy.

Co prawda, sakrament dziur panu R. nie wypalił, ale za to się wkurzył tak okropnie, że diabli go wzięli.
W depresję popadł.
Na zdrowiu podupadł. Od tego sakramentu, bo wiadomo, że agnostykom sakramenty szkodzą.
A ateistów nawet zabijają.
Humoreska.
Ponura.

* sakrament namaszczenia chorych to nie jest "ostatnie namaszczenie". W zasadzie jest to namaszczenie przedostatnie i zawiera w sobie intencję uzdrowienia i ulgi.
Ostatnie namaszczenie, czyli wiatyk jest dla tych, którzy wybierają się w zaświaty.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 2/2014

27 komentarzy

  1. Pytanie: czy kot był w szelkach? Bo jak tak, to wiem kim jest Rójka Porubska 😉

    A tak poważnie, to właśnie miałem pytać, czy chodzi o tego debila, który pozywa szpital, że go… namaszczono, a on jest ateistą.
    Ale Pani Ania uprzedziła pytanie i sama łaskawie odpowiedziała (zapewne myśląc, e nie znamy sprawy 😉 )
    Myślałem, że szlag mnie trafi, jak słyszałem „argumenty” tego debila, jakie to straty moralne odniósł i tak dalej.

    Pytanie II: Skoro taki zagorzały ateista, skoro tyle strat moralnych uczyniło mu udzielenie tego „zasranego” sakramentu, to kretyn nad kretynami nie mógł pomyśleć o tym wcześniej i złożyć gdzieś tam w szpitalu, czy u swojego lekarza deklarację,żeby broń Boże (którego nie ma) żadnych sakramentów mu nie udzielać, kiedy będzie niewładny na umyśle?

  2. A teraz sqrviel chce wyłudzić kasę. Oczywiście z naszych podatków.

  3. Może się zdarzyć, że ktoś przegapił tę historię, a jest ona warta drugiego rzutu oka.
    Pokazuje mianowicie karykaturalną chciwość i cynizm.
    Piękny spektakl brzydoty.

    Ciekawe, kiedy usłyszymy o pozwie o odszkodowanie za wyrządzenie szkody emocjonalnej poprzez powiedzenie „dzień dobry” komuś, kto akurat miał fatalny dzień.

  4. "Pokazuje mianowicie karykaturalną chciwość i cynizm" A przy okazji fajna karykatura współczesnej Polski w przyszłości :)))

  5. Pewne bałwany lepią się same.
    Pewne karykatury tworzą się same.
    A później, kiedy mija pierwsze zdziwionko, wszyscy twierdzą, że „zawsze tak było„.
    To jedna strona medalu.

    Istnieją też inne strony, tutaj nie ujęte. Niech czekają na swoją kolej, a zostaną opisane.

  6. Ja je ujmę po troshe 😉 Pewne działania ludzkie jednych ludzi przeciwko innym i tak tym pierwszym wychodzą na dobre.

    Pewne życiowe wybory to urodzić się w samolocie lub taksówce od razu w łapy taty, żeby nie narażać mamy na te całe ceregiele z rozkroczonymi nogami wśród białych fartuchów. Tak miała Pysia – przyjaciółka Rójki Poróbskiej. Miała też czerwonego Kanarka, seksownego dziwaka ornitologa kochanka, który nie bacząc na pędzący świat szybkich seriali, nie bał się ze sprzętem do pomiaru wędrowek ptasich szarżować przy Rondzie Mogilskim. Krakow widać dodawał mu skrzydeł? Męska facjata i włochate gruzińskie przedramiona czyniły go obiektem westchnień nie jednej Sójki, Pliszki i na koniec Modlishki (tak tak nie czarujmy się – takie właśnie jesteśmy my, kobity)

    ćwir. ćwir.
    ksywa dziubas

  7. Poszłabym dalej, na miejscu tego gościa, zakładając, że rodzice zdecydowali za niego o przyjęciu co najmniej trzech sakramentów, pozwałabym rodziców, zawsze to więcej kasy 🙂

    Dżo, komentarz pierwsza klasa, cudo 🙂

  8. Może miał to na myśli, tylko pewnie prawo w tym temacie nie działa wstecz…

  9. 🙂
    C.D. 🙂
    Pysia Bezecójka miała wujaszka Garbie Oko, który posiadał był biznes makaronowy. Pysia nie miała nigdy rodziców, przyniósł ją wściekły bociek i od razu do Bidula. Przeszła przyspieszony kurs życia, więc jej słownictwo odbiegało od salonowego. Ale miała dobre serdushko ta Pysia 😉 😉 😉 Łamała sobie permanentnie na mężczyznach, którzy jej chcieli tylko kiedy ona ich nie chciała. Szybko pokumała dzięki Dziuni – jej innej psiapsiółce, że pragnienie faceta=szybka nieatrakcyjność w jego oczach.

    Nie była z tych, co się kąpią w strumyku leśnym nago, lecz z tych co za idolkę mają Rutkiewicz poubieraną aż po samą głowę w Szwedzkim Plejboju (autentyk z życia).

    I żyli długo i szczęśliwie. Amen.

  10. A przynajmniej do chwili, kiedy u ich drzwi zjawiła się Dziunia. Ociekając wodą święconą, dymiąc z czubka głowy posypanej gorącym popiołem stała w progu, wywracając oczyma duszy i dysząc w dusznościach. Sprawy miały się źle, a nawet jeszcze gorzej. Ale przecież to było do przewidzenia. Jak każde przywidzenie, tak i to sprowadziło rzecz do absurdu. Którym była od początku i teraz i na wieki.

  11. No, tak. zafrapowało to ich wszystkich uwagę. Ale, ale. Wujaszek Garbie Oko, że był z Przeźmierowa miał na pocieszkę dla Dziuni po przejściach, po straszliwych sakraaaamentalno-sankcyjnych przejściach czekoladę Miętusa. Miętus był dawnym zalotnikiem Dziuni i świetnie znał tajemną recepturę czekolady z miętą, bo i sam nie raz jak Smerf Ważniak przez niewidzialną rękę Omnipotenta lądował… w pokrzywach 😉

    Dziunia zjadła i pojadła. Fruzia Dodka też wtrząchnęła kawałek, bo się Dziunia dzielić z Bliźnimi umiała.

  12. Prezes raz był Omnipotentem i mógł Morze Czerwone przepołowić, kasze manne zrzucić z chmur a raz miał Oblicze Srogie, ale o tym cicho szaaa sza

  13. ale wychodziło na to, że i tak Omnipotentem był i pierwszy przecisnął się przez Ucho Igielne i już tam stworzył Drugą Stronę, a my jak te Baletnice i Baletmistrze Losu tańczymy i przeciskamy się do Niego

  14. Fruzia Dodka nie umiała być wdzięczna i napisała później paszkwil, jak to przez Dziunię urosła jej dupa od czekolady. Pisali o tym nawet na Kundelku.pl, wszyscy obrazili się na Dziunię, że podstępnie i zawistnie utyła swoją psiapsiółkę, żeby na jej tle wyglądać szczuplej.

  15. Dziunia jednak była wiecznie niezadowolona i bez przerwy patrzyła Prezesowi na ręce, komentując. Pisała humoreski ponure, potworne wierszydła i antyromanse bez hepich endów. Kiedy inni baletowym krokiem, lekko i wdzięcznie przeciskali się ku Prezesowi na Drugą Stronę, ona lazła jak hybryda krowy i hipopotama, potrącając wszystkich. Niepotrzebnie się tak starała – i tak nie była w stanie się przecisnąć, bo nie zakumała istoty przecisku.

  16. Fruzia Dodka nie od dziś po kryjomu sępiła czekoladki Solidarność i trzymała zawsze pod poduszką jedno pudełeczko „na czarną godzinę”. A że czarna godzina przychodziła zbyt często???

    Pysia i Rójka zapisały się wkrótca na kurs malarski i nie bez kozery do odpowiedniej pracowni 😉 gdzie modelem był Kanarek i mogły se popatrzeć i wejść w ciekawą sensualnie relację. Dziunia była na to za porządna. Kupiła Iracką Jaszczurkę bez widzialnego kręgosłupa w sklepiku Rollinsa Baginsa z Bagien. Ale to już zupełnie inna historyja 😉

  17. Pysia dostała nawet sensualnej wysypki w kolorze kanarkowym, tak bardzo starała się sprostać.
    Jak wiemy, wysypki w dowolnym kolorze powstają zawsze przy nadmiernym dupościsku.

    Dziunia też weszła w głęboką relację z Iracką Jaszczurką (która choć iracka, gadała w jidysz i po mandaryńsku, bo miała dwóch ojców o różnych światopoglądach).
    Zapragnęła szczerze przychylić nieba (Dziunia – jaszczurce, lecz nie na odwrót), karmiła orzeszkami truflowymi, poiła ambrozją prosto od alpaki z Peru.

    W paroksyzmie miłości jaszczurczego zapragnęła nawet oddać stworzeniu własny kręgosłup, jakąś jego widzialną część. Nie rozumiała, że brak widzialnego kręgosłupa jest wyższym stopniem ewolucji. Przyjęła bowiem błędne założenie, zakładając prawą nogę na lewą. A powinna odwrotnie i byłoby jak należy. A nie takie dziadostwo jakieś…

  18. Iracka Jaszczurka wyrosła na nietępy umysł całkiem. Żaden z ojców nie był wojskowym, a trening wychowawczy nie polegał na tym, co w większości domów czyli wrażliwość tępić, tępić i ostro wytępiać (wszelkie sondy krowie, kable, skakanki i paski albo chociaż menelskie łojenie uszu) a na rozmowach o ważnych sprawach: chłopakach w pampersach, dziewuszynach i Chomiku.

    Dziunia umiała ją zrozumieć jak nikt inny na świecie (tu miejsce na łęzkę w oku). Rozumiała ta Dziunia sprawy ostateczne, potrzebę łakoci, żurku na zakwasie z Baru Smakosz koło Ronda Mogilskiego. Od zalotników pokroju fircyków opędzić się nie mogła, bo wszędzie ich różkami baranimi jako Zodiakalny Baran bodła 😉

    A Chomik proszę państwa. Ten to był zaczarowany. Nawet w malignie potrafił zagrać Towarzystwu w Rydlówce na Weselu na Syntezatorze marki Yamaha.
    W wolnym czasie dziergał i robił peruki lewą ręką a prawą naprawiał klocki hamulcowe ładnej sąsiadeczce.

    Miał jednak miłość wyśnioną. Z zasady nie zdradzał orientacji – Smoczydło nękane GADem. Przypadłość powszechna przed wojnami leczona przez szeptuchy językiem żabim.
    Kuzyneczki Smoczydła, te to były, Państwo mili, jedna wolnościówka, druga Doktor Weterynaryjny.

    Świat Pusi i Rójki zawęził się już tylko do Kanarka.
    Świat Rollinsa Baginsa stanowiły transcendentalne mokradła spreparowane przez Dwóch takich, co ukradli byli oglądalność Radko’vi i Temu co myślał, że jest krytyczny jakowyć.
    I koniec i bomba i już nikt nie pisze, żem trąba.

  19. cha, cha cha, cha…

    To trzeba wydać!!!

    cha, cha, cha, cha…

  20. Dżoanna sądziła, że historia zatoczyła koło, że przez to zakręciło jej się we łbie i zakończyła żywot, ale była w błędzie.
    Historia wiruje spiralnie, bo żadna historia- jak świat światem – nigdy nie miała końca do końca.

    Wszystkie historie trwają na wstędze Mobiusa, w butelce Kleina i w pudełku Schrodingera, ciągle żywe, chociaż dokumentnie martwe.

    Jeśli więc nie chcesz, żeby Twoja historia zasiliła Wielką Powszechną Inflację Wszechwszystkiego – to nigdy, przenigdy nie zaczynaj opowiadać…

  21. Tak adminie :-} Jak się raz wlezie do Rzeki, to się tylko mówi że się drugi raz nie wejdzie do Tej Samej, ale się stoi zanurzonym po kolana, po pas, po szyję 😉

  22. Admin rzecze:

    Do rzeki to biedy pół. Znacznie bardziej wstydliwym problemem jest wielokrotne wchodzenie do Tego Samego Szamba. Zdrowe mechanizmy adaptacyjne pracują wtedy pełną mocą. Zanurzamy się. Wynurzamy. Zanurzamy. Zostajemy. Zatykamy nosy. Zamykamy oczy.
    Klaszczą nam.

    Okropnie nudna, wiecznotrwała historia.

  23. Znać psychologa pełną buzią 🙂 :-*

    Szambo przeraża, lawina pogrąża, ruchome paski zasysają już w wyobraźni, ale se człeczyna potrzebuje poczuć życie na sobie. Coś przeżyć. W coś wejść.
    Pantha rei to dla mnie styl alpejski do którego trza dążyć, nie po trupach i nie po trupach. Po prostu. Jak zapisał Kukuczka ważniejsze by robić robotę życia w zgodzie z własnymi przekonaniami.

    Żyć wyciągając wolne wnioski, w sferze fantazji pozostawiając dalekoidące flirty, romanse, sekretareczki i sytuacje po godzinach, zwłaszcza można ich jednak oszczędzać oczom własnych dzieci.

    Wolność, bohema, prawo do wyboru i świętego spokoju, ale sfera moralna też musi mieć swoje miejsce. Oj musi…

  24. Fuj, psychologia jeszcze niczego mądrego na ten świat nie wniosła. Bo jeśli po owocach poznać, no to nauka, która zna prawdę, ale ją ukrywa dla zysku jest kurwą nastojaszczą.
    Osobiście preferuję matematykę, fizykę i biologię.

    Dżoan, czy zastanawiasz się czasem, dlaczego sfera moralna jest z uporem maniaka, przez wszystkie strony sporu, umieszczana w kroczu? Moim skromnym zdaniem mieści się ona nieco wyżej…

  25. Anno Mario ;-****** Wiesz dobrze, że pragnienie dźwigania i rozumienia wykładni Życia nie jest do kupienia za żadną monetę. A zgubiło przedwcześnie dla Świata nie jednego.

    Lew Tołstoj nazwał TO, co intuitywnie (ale nie zrozumcie przez to atawistycznie ;-)) czyli Życie doskonaleniem moralnym i nie złoczynieniem pięknym za nadobne. Tak pokrótce po mojemu i wszędobylskiemu młodopolskiemu.
    Sfera chuci bierze z głowy i to ją trzeba brać w troki. Byle nie jako nowe narzędzie tępienia czegokolwiek.
    Reszta się w troki bierze wtedy sama.
    A fantazje trzeba mieć, flirty, kokieterie, dwuznaczności. Po coś to jest. Po to to jest.
    Kraków pozdrawia!

  26. Trochę przemieszczę akcenty: sfery chuci – dolna i górna, (a także środkowa) pozostają we wzajemnym zwarciu, znanym jako sprzężenie zwrotne. Wzięcie w troki od dowolnego końca sprawia, że reszta w troki wziąć się musi. Kwestia narzędzi, ścieżki dostępu i czasu.

    Ja pozdrawiam Kraków i tych, co w nim mnożą Dobro!

Leave a Reply