Ludzie, tacy jak my

Najpierw streszczę zdarzenie, cytując fragmenty opisu filmu:
„Posadzili kobietę na wózku inwalidzkim. Na nagraniach z kamer widać, jak jeden z nich pcha wózek, a drugi ciągnie Marię za nogę. Nieprzytomna kobieta spada, zakleszcza się pod wózkiem. Próbują ją wydobyć, potem układają na płachcie i wynoszą z budynku”.

Zagadka dla czytelników:
Czy to jest scena z filmu „Dzień z życia kobiety w Auschwitz”? Właśnie obchodziliśmy siedemdziesiątą rocznicę wyzwolenia nazistowskiego obozu śmierci, więc może to tylko koszmarne wspomnienie czasów pogardy?

Czy ludzie, którzy rzucają Marię na wózek jak worek, i jak worek wloką, częściowo obnażoną, za nogę, to funkcjonariusze obozowi przy pracy? Czy właśnie wykonują zadanie „usunięcia i utylizacji chorego osobnika”?
Przykro mi, nie zgadliście. Tę scenę zarejestrowała kamera w domu pomocy społecznej w dniu 3 stycznia roku 2015.
W Bytomiu.
To nie są obozowe łapsy, tylko ratownicy medyczni, wezwani do chorej, nieprzytomnej kobiety z zaburzeniami oddychania.
Nie wloką jej do gazu, tylko do szpitala.

Dalsze wydarzenia, cytuję za portalem internetowym:

Kilka godzin potem kobieta umiera w szpitalu. Sekcja zwłok wykazała, że u pani Marii doszło do złamania kości biodrowej, dolnego odcinka kręgosłupa i wewnętrznego krwotoku”.

Maria urodziła się dziesięć lat po wyzwoleniu Auschwitz.
Żyła w czasach pokoju i w czasach pokoju umarła, co jest warte odnotowania. Bo przecież podobieństwo zachowań jest czysto przypadkowe, prawda?
Dostało nawet nową, łagodniejszą nazwę: nieudolność ratowników.
Pozwólcie, że parsknę szyderczo!

Wyobraźmy sobie, że Auschwitz jest znowu czynne. Ogłaszają nabór do pracy na stanowisko strażnika. Nie trzeba pisać listu motywacyjnego, wystarczy wykazać się entuzjazmem dla tego rodzaju zajęcia.
Niemożliwe?

Chwileczkę, streśćmy inny filmik:
„Widać na nim, jak prorosyjscy separatyści znęcają się nad wziętymi do niewoli ukraińskimi żołnierzami i jak wyciągają z samochodowego bagażnika ich zwłoki – rzucają nimi, ciągną zmarłych za nogi, układają ich na stosie. Wszędzie widać krew i wewnętrzne narządy zabitych”.

Proszę państwa, ten filmik publikują wszystkie portale (nie, nie klikałam), dzielą się nim ludzie na fejsbukach i innych archipelagach braterskiej miłości. Klikalność tego materiału przyciąga reklamodawców. Ciągną jak muchy nie powiem do czego.

Powiecie, że oglądactwo to jeszcze nie zbrodnia.
Zgoda. To tylko drobna dewiacja.
Idźmy dalej.

Na fejsbukowym profilu u Bogusława Pazia komentarz do wspomnianego filmu brzmi następująco: "Banderowskie ścierwa dostają łomot aż miło! I jak tu nie kochać Ruskich".

Kim jest Bogusław Paź, oprócz tego, że jest beneficjentem świętej wolności słowa?
Na co dzień jest… profesorem Zakładu Filozofii Nowożytnej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Z tą wolnością słowa dzieją się zresztą dość zabawne rzeczy (o ile umiecie się bawić ponuro).
Oto wolno już na murach malować swastykę, bo białostocki sąd uznał ją za… niewinny symbol szczęścia.

Tak, wystarczyło siedemdziesiąt lat, jeszcze żyją ludzie z bydlęcym tatuażem na ramieniu!

Ile lat dzieli nas od wolności pisania na murach „Żydzi do gazu”?
Czy pewnego dnia jakiś niezawisły sąd uzna tę frazę za niewinne braterskie pozdrowienie?

Jeśli uważacie, że ogłoszenie o naborze do pracy w obozie pozostałoby bez odzewu, to jesteście słabo zorientowani w ludzkiej (w tym własnej) zdolności do okrucieństwa. Granica między człowieczeństwem a jego natychmiastowym zanikiem w warunkach dalekich od wojny jest krucha i przekracza się ją upiornie łatwo. Przypomnę dwa szokujące eksperymenty, dotyczące zachowań zwyczajnych, normalnych ludzi. Słynny eksperyment więzienny psychologa Philipa Zimbardo, którego wyniki odebrały mowę optymistom. I drugi, równie znamienny eksperyment Stanleya Milgrama o wpływie autorytetu na zachowania.
Zachęcam do poczytania o nich, bo chociaż natychmiast psują dobre samopoczucie, to są fascynującą lekturą.

Powinno się o nich uczyć w szkole i to jak najwcześniej.
Z okazji obchodów wyzwolenia Auschwitz przypomniano nam tę potworną prawdę o banalności zła.
O tym, że ludzie tacy jak ty i ja zrobili to ludziom takim jak ja i ty

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 5/2015

Ty jestes Charlie, ja jestem Grześ

W lipcu Grześ Filozof gdzieś się zapodział, zniknął z miejsc, w których najczęściej go widywano.
Policja nie chciała przyjąć zgłoszenia.
Bezdomny nie może przecież zaginąć, nie ma skąd wyjść, skoro nie ma domu. I nie ma dokąd nie wrócić.

Ale Grześ Hipis nie był zwyczajnym bezdomnym, bo był sam w sobie niezwykły.
Oczytany, przyjazny, refleksyjny – ciekawy gość.

Ci, którzy poznali go bliżej zauważali jego słabe strony.
Słabe? Raczej to, co w naszym świecie jest za słabość uznawane: wrażliwość, epizody depresyjne, niechęć i niezdolność do rywalizacji.

W nadmiarze zaś posiadał rozmaite zdolności, w tym umiejętność ubierania myśli w słowa.
Musiał mieć prawdziwy talent, skoro nie mając dachu nad głową pisał bloga.
Dziś takie rzeczy są możliwe, dostęp do sieci jest łatwiejszy, niż dostęp do łazienki.
Tak, nawet dla dziada bez grosza przy duszy, któremu ktoś sprawił i opłacał smartfona, żeby zabawiał internetową brać.

Miał kilkoro znajomych/przyjaciół/fanów (nie mam pojęcia, jak nazwać te więzi), a na jego blogu zadomowiło się 47 znajomych. Niewielu, powiecie. Może i tak.
Grześ Filozof zdecydowanie nie miał zadatków na celebrytę.
Nie był śmieszny, nie pił, nie wyglądał jak straszydło i nie rzucał w sieci wiązankami barwnych bluzgów. Filozofował. Drążył naturę ludzkiej egzystencji, szukał odpowiedzi głębiej, niż można oczekiwać od kogoś ze wykształceniem zasadniczym zawodowym.
Przykład?
Napisał "Konstytucję dla Planety Ziemia". Rzecz o sposobach na zlikwidowanie biedy na świecie.

Jeden ze znajomych nakręcił o nim film dokumentalny, wstawił na YouTube. Możecie wpisać "Droga Grzesia" i obejrzeć.
Dziś już tylko tak możecie go poznać.

Znajomi mówią: był ciekawą osobą. Sympatyczny, ciepły. Trochę zwariowany.
Wzruszające, prawda? Taki ktoś nieźle się nadaje na maskotkę, obiekt ograniczonej dobroczynności Dobrych Ludzi, Którzy Mają Normalne Życia.

Są tacy, którzy uważają, że Grześ Filozof nie wykorzystał otrzymanej pomocy. Zacytuję, żebyście mieli jasność: "Przeszedł wszystkie procedury aktywizacji zawodowej, w urzędzie pracy i w rozmaitych fundacjach. Zdobył uprawnienia elektryka i skończył kurs zakładania, prowadzenia i pozycjonowania stron internetowych. Wyuczył się sprzedaży internetowej oraz akwizycji. Ukończył szkolenie o instrumentach wspierania przedsiębiorców, w tym o pożyczkach, dotacjach i doradztwie unijnym, jak również kurs zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej".
System pomocy może być z siebie dumny, czyż nie?
Tyle wędek dał bezdomnemu, że ten mógłby je sprzedawać na Allegro!
Pytam tylko, z pewną nieśmiałością, na co komu wędka, skoro dookoła nie ma żadnej wody?

Nic, tylko pustynia. Grzegorz szukał pracy. I domu, innego niż noclegownia. Piękne, bogate CV umieścił na swoim blogu. Napisał, że chętnie się nauczy nowych rzeczy, byle dać mu szansę. Ale nic, tylko pustynia. Człowiek bezdomny, bez grosza, lat 55, nawet jeśli bywa maskotką Dobrych Ludzi, żyje na pustyni.
I na pustyni umiera.

Znaleziono go powieszonego, w drugiej połowie lipca 2014. Właśnie wyszedł ze szpitala, po kolejnym nawrocie depresji.
Teraz wreszcie można mu pomóc!
To już naprawdę niewiele kosztuje.
Dla nieżywego bezdomnego można uczynić coś spektakularnego, coś, co zainteresuje nawet media.
Więc czemu nie urządzić Grzesiowi symbolicznego pogrzebu, z paleniem świec i lamentacją nad losem biedaków?

Padają retoryczne pytania, w rodzaju „czy system zawiódł?”. „Czy można było zrobić dla Grzegorza Filozofa coś więcej?” A ja zapytam po raz nie wiadomo który: co to jest system? Skąd się wziął? Jak działa?
Czy system w ogóle zauważa kogokolwiek, kto nie pali opon, nie wysypuje ziarna na tory, nie wrzeszczy o swojej krzywdzie, tylko pokornie prosi, szuka i cierpliwie czeka?
System nie zna litości, choć został oparty na współczuciu dla najsłabszych.

Słabość w świecie ludzi jest największym przestępstwem. Jest karana śmiercią.
I niczego tu nie zmieni uroczysta symboliczna celebra wspólnego żalu.

Wiecie co?
Mam tyle samo lat, ile Grześ Filozof, gdy szykował sobie sznur.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 47/2014

Racji życzę

Siedzę w zaspie (chciała to ma) i tak sobie myślę.
Co by tu postanowić na następny roczek?
Wypada uczynić ten wysiłek, udać przynajmniej, że się jest zainteresowaną.

Co by tu zatem zmienić?

Byle tylko nie przesadzić i nie wywołać wilka z lasu.
Na pozór drobne postanowienie wprowadzone w czyn może wywrócić życie podszewką do góry.

Uruchamiając pożądane ciągi zdarzeń należy brać pod uwagę (rozwagę?) możliwe skutki.
Wszystkie możliwe skutki – byłaby to rozwaga idealna.*
W przypadku człowieka trudno oczekiwać zdolności przewidywania, chociaż posiadają ją wrony, delfiny, a nawet kleszcze.

Człowiek, z racji tego, że przygląda się głównie sobie samemu (ze szczerym zachwytem), nie jest w stanie objąć umysłem sekwencji przyczynowo-skutkowych.
Myli się co do przyczyn i nie ogarnia skutków.

Stąd taki medialny refren:
Analitycy są zaskoczeni.

Nie szkodzi, mówią optymiści.
Przecież jakoś żyje się.
Mają rację.

Zgroza! – wołają pesymiści.
Zwierzę z takim potencjałem, a takie głupie w praktyce!
Mają rację.

Na koniec starego i początek nowego roku przyznaję rację wszystkim, bo wszyscy mają prawo do racji.
Nie bez racji będzie też przyznanie racji tym, którzy jej nie mają, aby poczuli, jak dobrze jest być w posiadaniu racji.

Życzę Wam, drodzy parafianie tego bloga, abyście zawsze mieli rację i nigdy nie czynili z niej użytku.

Co do ewentualnych zmian w życiu, po zastanowieniu postanawiam nie wprowadzać żadnych.
Bo jak się już zacznie, to nie wiadomo, gdzie się skończy.
Czego żywym dowodem są przypadki Dziuni, spisane i przygotowane do wysłania.

I moje własne przypadki, będące skutkami pewnych przyczyn, które też najpierw były skutkami, zanim moje gapiostwo uczyniło z nich przyczynę kolejnych skutków.

Ups! Czyżby przegrzały mi się zwoje? Zaraz je schłodzę, idąc na zimowy spacer po lesie.
Idziecie ze mną?

* stan rozwagi idealnej mógłby (chociaż wcale by nie musiał) doprowadzić do zatrzymania wszelkiego ruchu w świecie materii. Skutki rozwagi byłby straszniejsze od efektów jej braku.

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski

Rezonans w polu morfogenetycznym

Udało nam się podstępem wywabić z ukrycia Madame Zimę. Tkwiła bez życia w jakiejś spelunce, wysyłając w zastępstwie tę obmierzłą – deszczową i wietrzną – pluchę grudniową.

Publikacja fotografii zimowych z ubiegłych lat  przyniosła spodziewany skutek uboczny: Madame Zima wytrzeźwiała, zebrała się do kupy i znowu zatańczyła jak młódka na weselu.

(Zawsze warto założyć jakiś skutek uboczny!)

Zawstydzona, żeśmy ją przyłapali na rozgliździajstwie, na łajzowatości, na paskudności przeleniwej, od razu wpadła z fasonem. Zmroziła do minus dwunastu, zawinęła białym welonem, aż się zaskrzyło.

Nazwijcie to magią.
Nazwijcie to rezonansem kształtotwórczym w polu morfogenetycznym (ratunku!).
Nazwijcie to jak chcecie, albo nie nazywajcie wcale.

Ja swoje wiem.

Tymczasem ta galeria pokazuje, że Madame Zima naprawdę się stara nadrobić stracony czas.

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski

Galeria psychoaktywna

Dziś jest wigilia Wigilii.

Postanowiłam nie czekać, aż świat odtrąbi zawieszenie profanum (czyli chwilę wytchnienia od codziennego zwierzęcego polowania na więceje*).

Dlaczego nie wprowadzić dodatkowego dnia świątecznego, czyli Protowigilii? Czyż nie cierpimy na powszechny uwiąd sacrum?  Czy nie przyda nam się taki odświętny Dzień Wprowadzenia Się We Właściwy Nastrój?

W tym celu Łysy przygotował dla Was specjalną Galerię Psychoaktywną, w której znajdziecie to, czego wszyscy pragną, a niewielu się udaje osiągnąć – klimat Bożego Narodzenia.

Oczywiście nie wszystkim jest potrzebna taka proteza nastroju.
Większość może wprowadzić się w odpowiedni stan za pomocą tradycyjnych sposobów.

Natomiast my pozdrawiamy tych, którzy z powodów zdrowotnych, ideowych lub innych fanaberii nie mogą po te tradycyjne środki sięgnąć. Galeria nasza niech służy tym biedakom, którzy z wyżej wymienionych przyczyn nie mogą się ubzdryngolić gorzałą, upalić gandzią, uwalić dragami, dopalić dopalaczami, ani nawet dać komuś w mordę, żeby się trochę lepiej poczuć.

Im dedykujemy nasze starania o bożonarodzeniowy powiew radości (lub radosny powiew Bożego Narodzenia).

Tym samym już dziś intonuję dźwięk najbardziej pożądany – ciszę.

Ogłaszam stan podwyższonej gotowości do Miłości Bliźniego, a zwłaszcza:
1.    Ogólne wzruszenie
2.    Globalne ocieplenie stosunków międzyludzkich

Niniejszym życzę Wesołych Świąt

* więceje – liczba mnoga od więcej.
 

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski

O książce (dla hydraulika)

Pewien miły człowiek, przeczytawszy najnowszy wpis na tym blogu,  życzliwie zwrócił się do mnie takimi słowy:
– Dlaczego ty piszesz o rurach, zamiast o książkach?

Ulokowanie akcentu na słowie ty świadczy o tym, że samo pisanie o rurach nie jest dlań czymś niestosownym, lecz nie do przyjęcia jest, gdy o rurach piszę ja.
Wprawdzie nie pisałam zbyt intensywnie o rurach, tekst był raczej o pogodzie, lecz wybiórczość percepcji jest zjawiskiem znanym i nie należy się do niego odnosić krytycznie. Skoro ktoś właśnie zajmuje się hydrauliką, to nawet czytając prognozę pogody dla Sahary, zauważy jakieś rurne podteksty.

Ale obiecałam hydraulikowi, że zastanowię się nad zgłoszonym przez niego problemem.
Myślę, myślę, myślę: Dlaczego ja nie piszę o książkach?

O, może dlatego, że wolę je czytać?
O, i dlatego, że zamierzam nadal je pisać.

Wyrosłam z krytykowania cudzej twórczości, bo to nie ma żadnego sensu.
Poza zatruwaniem atmosfery, a ta jest już dostatecznie toksyczna.
Gdy mi się coś nie podoba, to nie czytam.
Jeśli mi się podoba, czytam łapczywie, a następnie powoli jeszcze raz.

Nic wszakże nie stoi na przeszkodzie, żebym napisała o książce, która mi się podoba.
Nie, nie będę tu trenować numerycznych podsumowań, tworząc listy „moich książek roku”. Wspomnę tylko o tej, która mnie ujęła formą, treścią i tym, że mnie poruszyła do głębi, choć to już niełatwe.
Tytuł: Matka Makryna, autor: Jacek Dehnel

Oto powody, dla których wspominam właśnie o niej:

Raz:
Zachwycił mnie język.
To jest prawdziwa językowa wycieczka w przeszłość, bez podróbek, które miałyby ułatwić czytanie leniuchom. Jak każda wycieczka, tak i ta wymagała przygotowań – przeczytania załączonego słownika, uzbrojenia się w cierpliwość wobec własnych automatyzmów językowych.
Po kilkunastu stronach moje kłopoty z pochwyceniem rytmu i melodii narracji zniknęły.
Pozostała niemal zmysłowa przyjemność.
O słownictwie nie będę się rozpisywać, bo, jak powiadam, słownik jest załączony.

Dwa:
Podoba mi się niecodzienna wrażliwość autora wobec postaci, o której opowiada. Kobieta znana jako Matka Makryna mogłaby budzić słuszną odrazę czytającego, jak każda oszustka, jak każda patologiczna kłamczucha. Ale we mnie wzbudziła bolesne- jak drzazga w sercu niewygodne- współczucie.
Jak autor to osiągnął, nie uciekając się do żadnych infantylnych siąkań nosem?
Będziecie wiedzieli, gdy przeczytacie tę wielowymiarową opowieść o prawdziwym cierpieniu i fałszywym męczeństwie. O tym, jak rodzi się kłamstwo, jak przeobraża się w mit i jak niewiele trzeba, żeby fałszywkę tę uczynić wyznaniem wiary.

Teraz z innej rury:
Skoro piszę kolejny felieton na blogu, to znaczy, że druga część Dziuni jest ukończona, a autorka wykończona. Teraz zajmuję się obróbką skrawaniem, czyli bezwzględnym i nad wyraz krytycznym czyszczeniem powieści ze wszystkiego, co nie powinno się w niej znaleźć.

Niedługo zacznę pisać nową powieść. Będzie to postdeliryczna bajka makrelistyczna.
To nowy nurt literacki, o którym jeszcze nie słyszeliście, a ja jestem pierwsza utalentowaną makrelistką.
Się przekonacie!

Bezużyteczni

Tegoroczne wybory przyniosły obfity plon.
Nie wszystkim, oczywiście.
Opłaciły się dziennikarzom, felietonistom  i pieniaczom.
Już dawno nie mieliśmy, my pismaki, tylu koralików do nanizania na nić sarkazmu, ironii i satyry. Już dawno miłośnicy słownego plucia na odległość nie otrzymali tak wdzięcznej okazji do poobrzucania się nawzajem zawartością szamba. Już dawno nie oglądaliśmy takiej pięknej katastrofy demokratycznych procedur.
Ileż pisania, ileż ględzenia, ile kamieni do rzucenia!
Całe zastępy „ekspertów” znalazło szybkie zatrudnienie na umowy śmieciowe, żeby wyjaśnić prostemu, ciemnemu ludowi, co jest z nami – wyborcami – nie w porządku.

Lecz żeby ktoś zyskał, ktoś musi stracić, jak nas nauczył Izaak Newton.
Wprawdzie mechanika kwantowa próbuje podważyć tę własność wszechrzeczy, póki co jednak nikomu nie udało się udowodnić, że zysk się bierze znikąd.
Nadal uczymy się w szkole, po czym natychmiast zapominamy, że „masa ciała i układu ciał nie zmienia się podczas przemian i oddziaływań fizycznych, a masa układu jest sumą mas ciał wchodzących w jego skład”.

Skoro korzyści zyskały wyżej wspomniane grupy (oraz beneficjenci przypadkowych aberracji w procesie głosowania), to kto stracił? Obawiam się, że cała reszta społeczeństwa.
Tym większa to strata, że dotyczy złudzeń, które kochamy ponad rzeczywistość.
Gdy wszyscy nagle widzą w jak niestabilnym systemie wiodą swoje powszednie życia, ogarnia ich lęk i gniew.

Te dwie emocje – gdy już przejmą kontrolę nad rozumem – to trujący napęd wszelkiej destrukcji. Zbiorowe emocje są niesłychanie łatwe w obsłudze, ale nieprzewidywalne w skutkach.
Nieprzekonanych odsyłam do nauki historii.

Czy pozwolicie, że ja także wezmę udział w zbiorowej korzyści dziennikarskiej braci i skrobnę coś w wyżej wymienionej kwestii?
Nie będę tu wyliczać zawstydzająco kretyńskich „wpadek”, ani powtarzać niemądrych diagnoz w stylu „ależ ludzie są głuuuupi”.
Jeśli trzy na dziesięć osób nie potrafi wypełnić poprawnie karty wyborczej, to nie one są idiotami, tylko karty tej autorzy.
Odpowiedzialność za zrozumienie spoczywa w dużej części na nadawcy komunikatu, przypomnę.

Ponure i perwersyjnie humorystyczne jest to, że z powodu nieczytelnej instrukcji obsługi kart do głosowania nasze dobre intencje znalazły się tam, gdzie zawsze: w piekle wzajemnych wyzwisk.

Nie ekscytują mnie zupełnie wyniki wyborów.
Gdyby to miało jakieś znaczenie… wybaczcie mój cynizm, ale tyle już widziałam „zmian”, że nie mogę brać serio przedwyborczych haseł, obietnic i innych manipulacji.
Biorąc pod uwagę skutki dojścia do władzy tej czy innej partii, równie dobrze można rzucać monetą. Albo ustalić kolejność dziobania na najbliższe sto lat.

Czy partia Razem Można Więcej Ukraść będzie lepiej rządzić od partii Tamci Są Jeszcze Gorsi?
Czy stowarzyszenie Zróbmy Przekręt Ponad Podziałami wniesie do życia obywateli większe dobro niż stronnictwo Kto Kręci-Chachmęci Ten Ma?

Problem w tym, że żyję już dostatecznie długo, aby nie emocjonować się tym, kto będzie na moich oczach tworzył sieć szwagrów przez następne cztery lata.

Każdy system oparty o rywalizację będzie wyradzał się w dżunglę pełną drapieżników i ofiar.
Biznesmenów i frajerów.

Możecie to twierdzenie uznać za mój skromny wkład do wyjaśniania „jak to wszystko działa”.
Ano, tak działa, w obrębie doczesnego świata ożywionej materii.
Gdzie jest rywalizacja, tam nie ma współpracy, nie mówiąc już o innych miłych rzeczach: życzliwości, współczuciu i wspólnocie.
Jak to działa w świecie kamieni, nie wiem.
Ale w świecie zwierząt – właśnie tak.

Czy wiem, jak można zmienić ten parszywy układ?
Oczywiście, że wiem.
To jest tak proste, że aż nie do uwierzenia.
Wystarczy zajrzeć we własne oprogramowanie i zrobić niewielką korektę.
Aktem wolnej woli.

Jest jednak pewien warunek:
Należy uczynić to samemu sobie. Nigdy bliźniemu!
Naprawianie, nawracanie, uzdatnianie do życia w społeczeństwie sprawdza się wyłącznie w stosunku do siebie.
Nie da się uczynić lepszym człowiekiem sąsiada.
Ale o ileż przyjemniejsze jest dowodzenie, że to on, a nie ja powinien się poprawić.

Panie i panowie z pozornie różnych partii i stronnictw, jesteście bardzo do siebie podobni.
Przewidywalni.
Szczerze mówiąc nie widzę między wami różnic, na które się powołujecie.

My, ciemny lud, jesteśmy zdani na siebie.
Wy zaś jesteście bezużyteczni, nawet jeśli wydaje wam się, że wygraliście wybory.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 47/2014

Nieco przyziemności

Znowu szukam i nie mogę znaleźć.
Może już było, a ja to przegapiłam?

Rozglądam się po internecie w poszukiwaniu oświadczeń, przeprosin i wyjaśnień z ust madryckiej trójcy nieświętej.

Jestem przekonana, że panowie Hofman, Kamiński i Rogacki (jeden po drugim, a następnie chórem) przeprosili już swoich wyborców i całe społeczeństwo za rozczarowanie i obciach.
Za kłamstwa i oszustwo.
I za ogólnie zwiędłe, zgniłe i spleśniałe poselskie morale.
A zaraz po tych przeprosinach złożyli mandaty poselskie i w pokorze, cichutko oddalili się w stronę prokuratury, aby dokonać samooskarżenia.

Po spełnieniu tego obywatelskiego obowiązku zaczołgali się do konfesjonału, żeby błagać o wybaczenie.
Ukradzione pieniądze przekazali na sierocińce, domy starców i hospicja.

To się wydarzyło, prawda?
Była transmisja w telewizji?

No ludzie, nie mówicie mi, że ta trójka cwaniaków nie klęczy na grochu i nie bije się w piersi!
Co takiego?
Wciąż są posłami?

Oczywiście żartowałam.
Nie jestem naiwną paniusią, która spadła z księżyca.
O takich jak ja mówią „przyziemna”.

W krajach anglosaskich to jest wielki komplement.
W słowiańskich – inwektywa.

Osobę tak przyziemną trudno jest czymś zadziwić.
Nooo, chyba, że spotykam człowieka.
Człowiek to jest rzadkość!
To naga małpa o nieznacznie zmienionym oprogramowaniu.

Taki lekko zmodyfikowany system operacyjny daje uczciwego, nieprzebiegłego, prostodusznego osobnika.
Tak, w zetknięciu z człowiekiem szczęka mi opada ze zdumienia i zastygam w szoku.
Ogarnia mnie zachwyt i współczucie.
A także uzasadnione niedowierzanie.

Za to wiadomość, że kilku posłów bezkarnie okrada społeczeństwo nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Ileż razy już pisałam, że jeśli się nie patrzy władzy na ręce, to ręce robią to, do czego zostały zaprojektowane – zagarniają.

Nawoływanie do kontroli i jawności nazywa się populizmem. To brzydkie słowo  sugeruje niecne intencje. Oraz niskie motywacje.
Tak, słowo „populizm” to niezły knebel.

Władza nie może się panicznie bać mediów”.
Taką śmiałą tezę wygłosił w jednym z wywiadów Jacek Żakowski.
Publicysta, którego prezydent właśnie odznaczył za … zasługi dla niezależnego dziennikarstwa.

Mam zupełnie odmienną opinię. Władza powinna bać się mediów. W całym wolnym świecie władza panicznie boi się mediów.
Kogo innego miałaby się bać?

Przekręty.
Oszustwa.
Kłamstwa.
W świecie materii ożywionej to stan naturalny.

Wyobraźcie sobie los współczującego kota, uczciwego lisa czy prostodusznego kameleona. 

W świecie ludzi zwykło się uważać, że normą jest stan przeciwny biologicznym popędom.
Kłopot w tym, że niewielu udaje się sprostać tym standardom, gdy nikt nie patrzy. Skoro moralność i prawo stanowione stoją w opozycji do biologicznego porządku dżungli, to wiadomo, że nie jest łatwo utrzymać kurs na przyzwoitość.

„Czuję się trochę głupio. Głupota strzeliła mi do głowy. Kamień leżał i mnie podkusił. Zobaczyłem kamień i że ludzie zaczęli rzucać, to ja też rzuciłem. Przybiegła policja i mnie złapała”
.
Tak bronił się przed sądem jeden z uczestników zadymy w czasie wtorkowego Marszu Niepodległości.

Internet się śmieje i nazywa tę wypowiedź „kuriozalną obroną”.
Tymczasem ten siedemnastolatek precyzyjnie scharakteryzował przebieg własnego procesu decyzyjnego.

Kamień leży i kusi.
Pomyślcie, jak kusi pieniądz, gdy tak sobie leży i domaga się, żeby się nim zaopiekować.

To, że ludzie ulegają pokusie nie jest niczym dziwnym. A skoro już zaniedbało się kwestie moralne, to najłatwiej oprzeć się żądzy, gdy inni patrzą ci na ręce.
Gdy inni wiedzą, do czego sami są zdolni i do czego zdolni są bliźni.

Z tej perspektywy za najbardziej szkodliwe i prawdziwie kuriozalne uważam wypowiedzi w stylu pani marszałek Wandy Nowickiej:
„W głowie mi się to nie mieści. Oczywiście, nadużycia wszystkich posłów są nie do zaakceptowania, ale taka postawa doktora prawa to rzecz wyjątkowa.”
Doktorem prawa jest poseł Kamiński.
To, według Wandy Nowickiej powinno czynić go nieskalanym.

Nie wiem, czemu ma służyć takie przyznanie się do braku kontaktu z rzeczywistością.
Może to tylko poza „świętej naiwności” przyjęta dla podkreślenia własnej uczciwości?
Bujanie w obłokach?

Boję się pomyśleć, że pani Nowickiej tak mało mieści się w głowie.
Przecież pełni tak ważną funkcję, wymagającą poczucia realizmu.

Ośmielę się podpowiedzieć:
Nieco przyziemności znacząco zwiększa pojemność głowy.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 46/2014