Gra dziadek w salopie
Z ulgą wracam za kierownicę, wiosennie, promiennie, fresz eeear dynda mi przed nosem. Dynda razem ze Świętym Krzysztofem, bo on jeden mógł sprawić, że tyle razy udało mi się wrócić żywej.
Witajcie, fany jazdy polskiej. Zołza znowu za kółkiem. Nie siedziałam za nim dość długo, bo siedziałam gdzie indziej. A ze środków do lokomocji wybierałam pociąg (takie długie, hałaśliwe, cuchnące w środku).
Mój Tico jest młody metrykalnie, ale pod maską ma 200 tysięcy.
Jak mamusia, z lisim uśmiechem orzekł mój były mąż, a aktualny niezauważalnie odśmiechnął się, z ramienia męskiej solidarności.
W pociągu było tak: panom śmierdziały nogi a paniom pachy. Dalej nie opowiadam, bo może czytacie przy kolacji. Kiedy ja jem kolację, w telewizji pokazują gówniarza na kiblu, tego, co potem chce mamusi perfum użyć do spłukania.
Z ulgą wracam za kierownicę, wiosennie, promiennie, fresz eeear dynda mi przed nosem. Dynda razem ze Świętym Krzysztofem, bo on jeden mógł sprawić, że tyle razy udało mi się wrócić żywej.
Dziś też wróciłam, chociaż nie posłuchałam ani jednej rady Władeczka z warsztatu. Do teraz słuchałam, ale wiosną wzbiera we mnie bunt.
Rady te są światłe, więc podam je dalej, może ktoś skorzysta.
1. Problem: panie Władeczku, już drugi raz w tym półroczu wymieniamy zbiornik paliwa.
Rada: niech nie jeździ po wybojach.
2. Problem: panie jak wyżej, czy nie za często te łożyska wymieniamy?
Rada: niech nie jeździ po kałużach.
Czego i Wam życzę z okazji Świąt tych i następnych.
Dzisiaj nie było na drodze nadmiaru idiotów. Nie licząc orłów, którzy jadą bez świateł w szary dzień, samochodem koloru asfaltu. Bracia, proszę., oprócz przepisu macie jeszcze wolną wolę. I (zdarza się) rozum. Albo rozóm.
Proporcje są takie: koło Warszawy bez świateł jedzie dwóch na dziesięciu. Koło Przasnysza: na dziesięciu, dwóch świeci. Co z tego wynika? A bo ja wiem? Le Per ma wielu zwolenników. Skądś się oni biorą.
W gminie Chorzele trwają wielkie przygotowania do WEJŚCIA. Sprzątają. Błękitne worki na śmiecie wiatr targa po szosach krajowych, lokalnych i innych.
Tymi innymi przedzierać się nie warto, uwierzcie.
Nie warto też wchodzić do gminnego urzędu najwyższego, tam URZĘDNICY (już niebawem unijni) wzrokiem robią moralną krzywdę każdemu, kto się ośmieli przerwać uroczyste przygotowania do WEJŚCIA.
Dzień dobry:
– Petentka przyszła – zagęgało zza biurka, a urzędniczka (wkrótce unijna) obrzuciła mnie na postrach plugawym wzrokiem, co miał zabijać.
– Nie mam żadnych petycji, przyszłam wpłacić podatek leśny, bo bank mi nie chciał przelewu przyjąć.
Tak naprawdę to bardzo chciał, to ja nie chciałam płacić pięciu złotych prowizji.
– Jaka kwota? – zasyczało.
– Jeden złoty.
Do widzenia.
Na szczęście droga powrotna była łatwa i przyjemna. Najbardziej cenię sobie relaks na trasie Nieporęt – Marki. Tam zażywam masażu wibracyjnego. Aromatoterapia na odcinku Zielonka-Warszawa też jest skuteczna, jeśli uda mi się ustawić za ciężarówką z lat siedemdziesiątych.
Zrelaksowana, wiosenna, promienna wjeżdżam do ukochanej stolicy. Usranej reklamami od których cierpną zęby, usłanej psimi gównami. Podśpiewuję radośnie (wszak wciąż jeszcze żyję):
Jak konie w galopie
Jak tiry przed nami
Gra dziadek w salopie
Pod Katowicami
kwiecień 2004