Małe śmierci duże zmartwychwstanie

To miało być bezpieczne, dobre miejsce, czysta suknia i skromnie okryta głowa, służba Bogu i ludziom. Uciekałam do klasztoru jak do łona, aby skulić się i przetrwać. To miało być także odkupienie moich grzechów. Szłam po zasłużoną karę wyrzekałam się siebie i świata, ludzi, mężczyzn, używek

Witała swój ciężarny brzuch z urazą i niepokojem. Szósty brzuch, niepotrzebny, niechciany. Czy życzyła rosnącemu w niej życiu – śmierci? Przeklęła? Tak, musiała przekląć to nowo poczęte, to życie moje, jak inaczej wytłumaczysz wszystkie moje małe śmierci? Duża śmierć to taka, po której już cię niema, już wszyscy cię lubią, dobrze wspominają, żałują, kochają. O małych śmierciach wiesz tylko ty, o tych ciemnych miejscach, zimnych miejscach, z których wracasz, ale jest cię mniej, jesteś inna, nie cała, nie żywa i nie martwa.

W sierpniowym ( 2005 ) numerze Zwierciadła reportaż – Małe śmierci duże zmartwychwstanie

Katarzyna

Jechała do raju, w którym wszyscy łatwo i szybko się bogacą. Rodzina, osiedlona tu od lat, obiecywała pomoc. Namówiła męża, kazała rzucać pracę, pakować torby. Był niechętny, stukał się w czoło, dał się w końcu przekonać.

5.50
36 metalowych schodów w górę, bum, bum bum. Teraz długą metalową rurą 210 kroków. W połowie stanowisko strażnika, good morning , niech cię szlag, bum, bum bum, 26 sześć metalowych schodów w dół. WORK WITH PRIDE głosi wielki napis nad wejściem, cholerna kpina, myśli Ela, zamiataj z dumą. Jak zawsze czuje niepokój i zmęczenie. Strach jest taki sam od pierwszej godziny: żeby nie wyrzucili z roboty. Zmęczenie narosło jak wielka skała, której już żaden odpoczynek nie usunie. A przynajmniej nieprędko. Jeszcze pięć minut do początku zmiany, można pójść do toalety, przysiąść na sedesie, przymknąć oczy. Tylko nie zasnąć, bo superwizorzy stoją z zegarkami w rękach i patrzą, kto idzie.

W lipcowym (2005) numerze Zwierciadła reportaż z cyklu Dzień z życia kobiety – Katarzyna

Kamieniste scieżki pana Parka

Gleba męskiego serca jest kamienista.Mężczyzna staje się tym, kim może… i ku temu zmierza
Stephen King

Jeśli pewnego dnia wybierzecie się na poranny spacer po Lesie Kabackim, pewnie go spotkacie. Drobny, bosonogi Pan Park każdego ranka przemierza ścieżki w poszukiwaniu wewnętrznego spokoju i zdrowia. I – jak powiada – każdego dnia, w ten właśnie sposób odnajduje pogodę ducha i spokój serca.

W grudniowym (2004 r.) numerze Zwierciadła reportaż  – Kamieniste scieżki pana Parka

Łagroturystyka

Łagroturystyka

Uwaga, last minuta!
Otwieramy sezon pod hasłem "Warsztaty kurpsiowskie we wsi Ciemna Woda" Po ponad trzech latach wnikliwych studiów regionalnych mamy już koncepcję aktywnego wypoczynku. Klient nasz pan, ale my wiemy lepiej czego mu trza.

Wariant pierwszy:
Dojazd: suwalską, szczycieńską, janowską, zdziwojską, leśną, żwirówką, miedzą i na lewo.
Samochody zostawiamy na parkingu pod sklepem w Zdechłem. Opłacona przez nas mafia z Wielbarka starannie się nimi zajmie. O wykupie porozmawiamy pod koniec turnusu.
Czego nie warto brać: ubrań (dajemy nasze, stoją w sieni gotowe spodnie i wierzchnie, nie prane), mydła, kart bankomatowych i w ogóle najlepiej niczego.
Przykład atrakcyjnych zajęć w terenie:
Dzień zaczynamy o 6.00 wypiciem piwa za sklepem w Zdechłem. Następnie panie udają się gotować kapustę a panowie stać pod płotem i gapić się na przejeżdżające samochody oraz turystów rowerowych i pieszych. Gapimy się spode łba i komentujemy obleśnie.
Około południa na okolicznych polach odbędą się warsztaty "walenie konia". Będziemy prowadzić konia ciągnącego ciężką maszynę rolniczą. Zaczynamy frazę od "wie stara!", nastepnie wznoszącym się sznaps-barytonem składamy wiązanki, np. "ty p.. ku..je.wie!" Metodycznie walimy konia po grzbiecie i intonujemy znowu: " k.. zas. twoja je.. w d.. mać."
Nastepnie zmęczeni udajemy się pod znajomy sklep, gdzie nabywamy drogą kupna lub na zeszyt składniki aperitifu: piwo, wino, wódkę i szklankę. Szklankę można też wypożyczyć. Przekąską: salceson babuni – mięsa różne, włosy babuni, dodatki regionalne mielone.
Zataczając się i wydając poryki idziemy następnie w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Kładziemy się w rowie tak, żeby głowa leżała na jezdni.
Późnym popołudniem odnajdujemy drogę do bazy i idziemy na obiad.
Panie wyrzucają gotowy obiad świniom i psom obrzucając panów dźwięcznymi inwektywami. W międzyczasie miały bowiem warsztaty na temat komunikacji za pomocą ograniczonej ilości słów i onomatopei.
Panowie wracają pod płot gapić się jak wyżej.
Panie mogą wziąć udział w warsztatach dojenia krów, które trzymamy dla was odpowiednio brudne i ubłocone.
Zajęcia nocne:
Polecamy nocny wywóz śmieci do lasu, wyścigi na ciągnikach bez świateł (oryginalne, lata 60-te), integracja z ludnością miejscową (tylko sztachety, kije bejsbolowe zostawiamy w domu!), ściganie sarny na pastucha 220 wolt, wyrąb drzew u sąsiada. Piwo, wina miejscowe i wódka bez ograniczeń.
To – oczywiście – tylko przykład. Wasze doświadczenia będą dużo bogatsze i pełniejsze.
W tym wariancie wypoczynku zapewniamy wam doznania autentyczne i miejscowe, a nie jakieś tam fontanny, kurde, oczka wodne, maciejkę. U nas wąchacie, jecie, widzicie i słyszycie to, co jest oryginalne i tutejsze, z dziada, pradziada aż do wnuka, prawnuka, znaczy tradycję. Nawet kupe robicie na brzegu lasu tak, żeby drugą razą w nią wleźć.
Wariant drugi: wpłacić pieniądze na nasze konto i jechać nad morze, bo my tu obcych nie lubim.

sierpień 2004

Jesteś moja

We wtorek jej nie uderzył tylko ściskał nadgarstki, jeszcze nie znikły fioletowe sińce. Co zdarzy się dziś wieczorem?
– Więc który z klientów cię dyma,ty szmato? – widocznie nie znalazł nic interesującego w pamięci telefonu.

Późnym popołudniem
Jedzie powoli, z każdym kilometrem wolniej. Już widać ich piękny dom, ciepłe światła w oknach kuchni i salonu, napięcie zaczyna rozrywać jej myśli na strzępy, serce wypełnia całą klatkę piersiową i gardło. Jest późno, zatrzymały ją pilne sprawy. Wyszła w połowie spotkania udając silny ból głowy. Kliknięcie automatycznego pilota otwiera bramę i garaż. W kuchennym oknie jedna duża i dwie małe twarze.

W sierpniowym ( 2004 r.) numerze Zwierciadła reportaż – Jesteś moja

Rozmowy w półmroku

Wielu panów woli pokazać się ze mną, niż z paskudną, grubą żoną, albo jakąś podfruwajką z dupą na wierzchu. Bywam na bardzo eleganckich przyjęciach, imprezach dobroczynnych, obracam się w najelegantszych salonach w całym kraju. Seks? Cóż, jest w umowie, nie mogę robić z siebie dziewicy. Jest różnie, czasem całkiem miło, czasem nudno. Czasem pan chce tylko popatrzeć.

Lili salonowa
Służbowo mam na imię Lili i 30 lat. Lat mam trochę więcej a domowe imię zachowam dla siebie. Kiedy dzwoni telefon Janka (numer tylko w obiegu prywatnym), ja ze swojego telefonuję po opiekunkę do dzieci. Tak wybraliśmy, to taka decyzja życiowa, żeby uciec biedzie. Kiedy komornik zajął maszyny w firmie a bank zażądał natychmiastowej spłaty debetu. Czyli. zaraz. pięć lat albo tak jakoś. Justysia miała trzy latka a Bartuś raczkował. Jasiek wpadł w depresję i nieogolony snuł się po domu. Godzinami plątał się po Internecie, gapił się na cycki i gołe tyłki. Ja płakałam i robiłam awantury. Wreszcie powiedziałam: stanę pod latarnią. Potem powtarzałam to w każdej awanturze, więc – jeśli już pytasz – ja to wymyśliłam. Janek tylko opracował system.

W lipcowym (2004 r.)  numerze Zwierciadła reportaż – Rozmowy w półmroku

Zołza za kółkiem

Gra dziadek w salopie

Z ulgą wracam za kierownicę, wiosennie, promiennie, fresz eeear dynda mi przed nosem. Dynda razem ze Świętym Krzysztofem, bo on jeden mógł sprawić, że tyle razy udało mi się wrócić żywej.

Witajcie, fany jazdy polskiej. Zołza znowu za kółkiem. Nie siedziałam za nim dość długo, bo siedziałam gdzie indziej. A ze środków do lokomocji wybierałam pociąg (takie długie, hałaśliwe, cuchnące w środku).
Mój Tico jest młody metrykalnie, ale pod maską ma 200 tysięcy.
Jak mamusia, z lisim uśmiechem orzekł mój były mąż, a aktualny niezauważalnie odśmiechnął się, z ramienia męskiej solidarności.
W pociągu było tak: panom śmierdziały nogi a paniom pachy. Dalej nie opowiadam, bo może czytacie przy kolacji. Kiedy ja jem kolację, w telewizji pokazują gówniarza na kiblu, tego, co potem chce mamusi perfum użyć do spłukania.
Z ulgą wracam za kierownicę, wiosennie, promiennie, fresz eeear dynda mi przed nosem. Dynda razem ze Świętym Krzysztofem, bo on jeden mógł sprawić, że tyle razy udało mi się wrócić żywej.
Dziś też wróciłam, chociaż nie posłuchałam ani jednej rady Władeczka z warsztatu. Do teraz słuchałam, ale wiosną wzbiera we mnie bunt.
Rady te są światłe, więc podam je dalej, może ktoś skorzysta.
1. Problem: panie Władeczku, już drugi raz w tym półroczu wymieniamy zbiornik paliwa.
Rada: niech nie jeździ po wybojach.
2. Problem: panie jak wyżej, czy nie za często te łożyska wymieniamy?
Rada: niech nie jeździ po kałużach.
Czego i Wam życzę z okazji Świąt tych i następnych.
Dzisiaj nie było na drodze nadmiaru idiotów. Nie licząc orłów, którzy jadą bez świateł w szary dzień, samochodem koloru asfaltu. Bracia, proszę., oprócz przepisu macie jeszcze wolną wolę. I (zdarza się) rozum. Albo rozóm.
Proporcje są takie: koło Warszawy bez świateł jedzie dwóch na dziesięciu. Koło Przasnysza: na dziesięciu, dwóch świeci. Co z tego wynika? A bo ja wiem? Le Per ma wielu zwolenników. Skądś się oni biorą.
W gminie Chorzele trwają wielkie przygotowania do WEJŚCIA. Sprzątają. Błękitne worki na śmiecie wiatr targa po szosach krajowych, lokalnych i innych.
Tymi innymi przedzierać się nie warto, uwierzcie.
Nie warto też wchodzić do gminnego urzędu najwyższego, tam URZĘDNICY (już niebawem unijni) wzrokiem robią moralną krzywdę każdemu, kto się ośmieli przerwać uroczyste przygotowania do WEJŚCIA.
Dzień dobry:
– Petentka przyszła – zagęgało zza biurka, a urzędniczka (wkrótce unijna) obrzuciła mnie na postrach plugawym wzrokiem, co miał zabijać.
– Nie mam żadnych petycji, przyszłam wpłacić podatek leśny, bo bank mi nie chciał przelewu przyjąć.
Tak naprawdę to bardzo chciał, to ja nie chciałam płacić pięciu złotych prowizji.
– Jaka kwota? – zasyczało.
– Jeden złoty.
Do widzenia.
Na szczęście droga powrotna była łatwa i przyjemna. Najbardziej cenię sobie relaks na trasie Nieporęt – Marki. Tam zażywam masażu wibracyjnego. Aromatoterapia na odcinku Zielonka-Warszawa też jest skuteczna, jeśli uda mi się ustawić za ciężarówką z lat siedemdziesiątych.
Zrelaksowana, wiosenna, promienna wjeżdżam do ukochanej stolicy. Usranej reklamami od których cierpną zęby, usłanej psimi gównami. Podśpiewuję radośnie (wszak wciąż jeszcze żyję):

Jak konie w galopie
Jak tiry przed nami
Gra dziadek w salopie
Pod Katowicami

kwiecień 2004

Dlaczego kobiety boją się kobiet

Debata "Dlaczego kobiety boją się kobiet" w której rozmawiają: prof. Renata Siemieńska, dr Magdalena Środa, Henryka Bochniarz, Anna M. Nowakowska i Joanna Klimczyk w marcowym ( 2004 r.)  Zwierciadle.