Felietony, Opowiadania

Blog: anna małpa nowakowska.pl

Jak cudownie i świeżo czuję się po lekkim prysznicu! Najpierw letni a następnie stopniowo dodawałam gorącej wody aby moja skóra lekko się zaczerwieniła. Zaraz też mogłam użyć mojego Nowego Żelu do Mycia Ciała z ekstraktem z embrionów szczura. Rewelacyjnie odmładza i ujędrnia zmęczoną skórę. Twarz umyłam Pienistym Kremem od Putinina. Dla wszystkich rodzajów cery, z delikatną kompozycja zapachową, tylko na rynek europejski. Nowy Żel do Higieny Intymnej pięknie pachnie. Włosy umyłam trzy razy Szamponem z Bawełną. Do tego trzyminutowa Maska z Miodu i Rosiczki. Na koniec prawdziwa przyjemność: spryskałam twarz, szyję i dekolt Energizującą Rosą z tym, no… . Cudownie się wchłania i rozświetla moją skórę. Uwielbiam być cool. Wreszcie mam czas dla siebie, w całości – 24 godziny i wszystkie moje. Od dziś jestem na urlopie a Jan, szczęśliwie, na drugiej półkuli międli jakiś reportaż. Zacznę od paznokci: najpierw te u nóg. Albo nie, najpierw zrobię sobie peeling stóp: Krem do Peelingu firmy LOTRIX jest niezastąpiony. Wnika głęboko w skórę, zmiękcza i usuwa zrogowaciały naskórek. W telewizji lecą reklamy, zrobię trochę głośniej. Ten ostatni Krem do Szyi z Lipoproteinonanofagasami okazał się rewelacyjny. Rewolucyjny! Jeszcze nie widać efektów ale ja czuję, że jeśli będę masować szyję tak jak zalecają, trzy razy dziennie po pół godziny, to zwyciężę wszystkie bruzdy i zmarszczki. Co innego biust! Ten Żel z Dodatkiem Bluszczyku Mara-Mara zbyt wolno się wchłania. Błe. Wydałam na niego masę pieniędzy, kosmetyczka poręczyła własną głową (powinna jej ta wyfiokowana dynia sparszywieć) a moja skóra w ogóle tego świństwa nie przyjmuje. Nikomu już nie można ufać! Uff, stopy mam gładkie jak satyna. Satynowa skóra stóp – jakie to poetyckie. Gdzie ten cholerny Płyn do Zmiękczania Skórek przy Paznokciach?! Dopiero tu był, leżał przy Balsamie po Peelingu firmy FARGO. O właśnie, byłabym zapomniała go użyć, to okropne, co wyprawia moja pamięć. To dlatego, że jestem przepracowana, przemęczona kieratem. Muszę podarować sobie odrobinę luksusu. Zanim skończę pedicure, nałożę sobie Maseczkę GLON. Uniwersalna, do twarzy i szyi. Łagodzi wszelkie podrażnienia, likwiduje wolne rodniki (obrzydliwość), nadaje skórze jedwabisty feel. Miranda twierdzi, że nie warto używać żadnych uniwersalnych kosmetyków. Ma oddzielne maseczki do twarzy, oddzielne do szyi i Bóg wie, co jeszcze tam ma. Ona jest alergiczką, musi uważać na każdy nowy kosmetyk, żałosne. Może kiedyś okaże się nieostrożna i ten jej Fryderyk zobaczy swoją muzę z egzemą na pysku! Wyborne. Ależ ja mam plastyczną wyobraźnię. Powinnam być malarką albo pisarką a nie marnować się w tym biurze. Cholerny świat!!! Przez nieuwagę dostała mi się maseczka do oka. To znak, że mam się zajmować sobą a nie Mirandą i jej egzemą, oby się ziściła. Teraz pora na nogi, chyba widzę drobne odrosty włosków. Ten Depilator w Kremie jest do niczego, raptem tydzień spokoju. Nie wiem, czy poczekać, aż trochę podrosną i użyć Elektrycznego Depilatora FRUK czy ogolić je tą śliczną Maszynką dla Kobiet? Ale czy mam Piankę do Golenia? Powinny być gdzieś resztki tej fińskiej z dodatkiem trawy polarnej. Opóźnia odrastanie włosów.

 

W przyszłym roku namówię Jana, żeby sfinansował mi Laserowe Usunięcie Owłosienia. Byłby pewnie skłonny zrobić to dla mnie i teraz, gdyby nie ta durna afera z moją Podręczną Kosmetyczką. Przez cały dzień tłukliśmy się po jakichś dziurach do przereklamowanego kurortu pełnego smarkatych lasek w kieckach mini – to raz. Po przyjeździe miałam tłuste, zakurzone i oklapłe włosy a oczy czerwone jak królik na kacu – to dwa. Przy basenie leżały gówniary w wieku mojej Sandry w strojach topless a Jan rzucał na nie ukradkowe spojrzenia pedofila – to trzy. Na sam koniec okazało się, że ten kretyn nie spakował mojej Kosmetyczki Podręcznej – i tego już było za wiele nawet dla mnie. Zostałam bez niczego, dosłownie golusieńka na pustyni a Jan z głupkowatym uśmieszkiem przeprasza za kłopot. Kłopot! On to nazwał kłopotem! Wtedy wściekłam się tak potwornie, że całkiem mnie poniosło: spaliłam mu tę kurtkę, pamiątkę z jakiegoś afrykańskiego rajdu. No i bez słowa wsiadł w samochód i odjechał. Jak można być tak bezdusznym? Uff, zdenerwowałam się tymi wspomnieniami. Nikomu nie życzę takich przeżyć. Gdzie jest pilot, bo skończyły się reklamy.

Jezus Maria, chyba mam cellulitis! Nie, błagam, tylko nie to. Przecież dwa razy dziennie wcieram Anty-Cellulitis Żel z Jadem Kobry i Kobylim Mlekiem! Trzy razy w miesiącu robię Gorące Okłady z Żab Równikowych. O, jak się schylam, to go nie widać a jak stoję normalnie, to z tyłu ud coś się robi. Wezmę drugie lustro i sprawdzę dokładnie. No tak, uda i tyłek! To przecież Lana doradzała mi ten środek. Powinnam była wiedzieć, że z zawiści podsunie mi jakieś świństwo. Sama ma rozstępy i skórę jak nosorożec. Co ja teraz zrobię…co ja zrobię… Dobrze, że brzuch wygląda jako tako. Nawet powiedziałabym, nieźle. Jestem pewna, że ten Preparat z Dodatkiem Jąder Jelenia firmy NOJA ochroni sprężystość i jędrność mego brzucha. Powinnam wystąpić w reklamie. Mogłabym reklamować Krem na Powiększenie Biustu, ten z hormonami i czymś jeszcze. Przy okazji sprawdziłabym, czy naprawdę działa. To piekielnie drogi specyfik, podobno genetyczny, wynalazł go jakiś Chińczyk i nie chce odsprzedać technologii. Samolubny świr! Powinni go zmusić do ujawnienia składu , przecież mają swoje sposoby. Boże, czy nie należy mi się porządny manicure? Słyszałam, że Irena chodzi regularnie do Kliniki Paznokci i jej dłonie wyglądają jak marzenie. Z drugiej strony w jaki sposób mam znaleźć czas i pieniądze na to wszystko?

Chcę położyć się teraz z Kolagenowymi Kompresami na Powieki. Powinny wygładzić okolice oczu i rozprostować drobne zmarszczki. Dodatek Specjalnych Składników spowoduje, że moje oczy rozbłysną jak gwiazdy. Znowu mam takie poetyckie myśli – skąd mi się to bierze? Mam jeszcze tyle do zrobienia! Wypróbuję ten Zielony Podkład pod Podkład pod Podkład. Pokryje wszelkie nierówności skóry i rozjaśni zaczerwienienia. Na to Fluid w Kolorze Naturalnej Opalenizny Śródziemnomorskiej. Na to Podkład Kryjący i Puder z Dodatkiem Złotego Pyłu. Odbija światło więc nie muszę się martwić, że ktokolwiek ujrzy moje zmarszczki. A zresztą jakie tam zmarszczki. Mam cerę dwudziestolatki. Sandra ma gorszą. A przy okazji – czy ja w ogóle wyglądam na czyjąś matkę? Koleżanki Sandry od zawsze mówiły do mnie po imieniu, uwielbiam to. Niektóre z nich, słowo honoru, mają rozstępy na udach. Widziałam na basenie, szok! Biedaczki, nie wiedzą, że to nieodwracalne. Nawet zrobiło mi się ich żal. W końcu to z dobrych intencji pokazałam im o co chodzi a Sandra powiedziała, że jestem złośliwą jędzą. Aż się wtedy popłakałam. Przez parę godzin miałam czerwone oczy i zmiętą twarz. Nigdy więcej nikomu nie okażę życzliwego zainteresowania. O kurczę, ale ze mnie gapa. Uszkodziłam lakier na paznokciu.

Myślę, że Jan nie jest mężczyzną jakiego mi trzeba. To egoista a poza tym nie potrafi docenić prawdziwego piękna. Czy go obchodzi ile czasu zajmuje narysowanie zmysłowego konturu ust i wypełnienie go Specjalną, Supertrwałą Pomadką? Najwidoczniej nie, skoro potrafi zapomnieć się i rozmazać mi ją po całej twarzy. Obraził się też ostatnio, kiedy powiedziałam mu, żeby do głaskania kupił sobie psa a moje włosy po prostu zostawił w spokoju. Ułożenie fryzury (wersja francuska) kosztowało mnie trzy i pół godziny ciężkiej harówy a jemu zebrało się na czułości I to jego słynne roztargnienie – w obecności paru osób powiedział, że mam indyczą szyję a później zaklinał się, że pomylił ptaki i że chodziło mu o łabędzia. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Nie odzywałam się do niego przez tydzień. Lana to krowa, ale obiecała przedstawić mi jakiegoś Tytusa. Podobno rewelacja i w dodatku po rozwodzie. Mogłabym wreszcie odpuścić sobie Jana razem z tą jego depresyjną żoną i genialnymi synalkami. Od opowieści o ich wspaniałych sukcesach zbiera mi się na wymioty. Rany boskie, jak późno! Myślałam, że ze wszystkim zdążę i jeszcze przeczytam ten artykuł o metodzie odmładzania. Wszystko podobno polega na wytrawieniu twarzy, szyi i biustu jakimiś specjalnymi kwasami z… kałamarnicy? Rozpaczliwie potrzebuję czasu.

kwiecień 2002

Fuj, pieniądze

Fuj, pieniądze

Wyrzucono mnie niegdyś z kościelnego chóru, bo miałam lepszy głos niż inne dziewuchy. I one się poskarżyły księdzu. Ksiądz ostrzegł moją babcię, ze jak się będę wybijać ponad inne dzieci, to mnie zewsząd wyrzucą. A babcia mnie nie ostrzegła, niestety…

Tusk, ja agitowałam w rodzinie, żeby na Ciebie głosowali, przez co mam wroga w mojej teściowej! A Ty co? Jednego pana wydalono z partii, bo posadził za dużo drzew. Przesadził, jednym słowem. W imię ojca i braci, on je posadził za własne pieniądze! Na swojej ziemi! On ją kupił! Skandal się zrobił, bo on tych pieniędzy nie wyłudził z banków, nie ukradł i nie zdefraudował. On je posiadał. Oczywiście ten pan jest w oczach prawa czysty jak łza i nie zrobił niczego karalnego.

Ależ skąd, ależ proszę państwa. Gdyby miał, dajmy na to, jakiś wyrok, gdyby on był przestępcą, nawet takim maciupeńkim malwersantem albo co… Jak wiadomo aktualnie wyrok sądu gwarantuje miejsce w rządzie. Miejsce z widokiem na tajne informacje. A przedsiębiorczość i dbanie o własne interesy to jest jakieś takie… fuj.

PP poleciał na pysk, bo zaczęli gadać. Poleciał nie za to, ze zrobił coś złego, ale za to, że na niego nagadali. Nagadali, że ma pieniądze i nimi obraca w celu uzyskania dalszych pieniędzy. Fuj! To nienormalne!

Normalne to jest: zarabiać cichutko pieniążki, wydawać z bólem pieniążki, ustawić się w kolejce po pieniążki z pomocy społecznej. A najnormalniejsze jest pieniążków nie mieć wcale i szczycić się własną wyższością.

I Ty, Tusk? Jakaś nowa odmiana lepoliberalizmu powstaje na moich zmęczonych od przecierania oczach. Do tej pory to Doktor Le Per specjalizował się w pokrzykiwaniu na bogatych. Ten najbiedniejszy z doktorów honoris causa. Skarpetki chciał im oglądać, jak kiedyś Lechu. Teraz program skarpetkowej równości jest programem narodu, będziemy zatem równo biedni, równo głupi i równo opaleni.

Won z zapyziałym smrodem pieniędzy! Niech żyją pieniążki!

Dla portalu Felietonista Anna Maria Nowakowska (27.04.2006)

Wielka promocja bubli – jak się bronić przed psychomanipulacją

„Jak mogłam być tak głupia? Powinnam wiedzieć, że to oszustwo. Ale był taki miły, tak inteligentnie i jasno wszystko przedstawił, wyglądał jak profesjonalista. No i miałam tak mało czasu na decyzję. Co ja najlepszego zrobiłam, co ja zrobiłam…”

To gorzkie słowa Joanny, która w zamian za rzekomo wygraną wycieczkę do Grecji zakupiła atrapę kina domowego. Wycieczka była fikcyjna a kino domowe, za które zapłaciła ciężką gotówką wprost do ręki „przemiłego, młodego dżentelmena” okazało się zestawem czarnych skrzynek z porysowanego plastiku.
Jak to się stało, że ta inteligentna i wykształcona starsza pani zajrzała do pudła z zakupionym sprzętem dopiero po wyjściu „dżentelmena”? Dlaczego uwierzyła, że w nic nie grając wygrała wycieczkę?
Jak to się możliwe, że kilka tysięcy (niegłupich skądinąd) obywateli płaci niemałą stawkę za słoik śmierdzącej serwatki z bakterią w środku wierząc, że ta „hodowla” w niedługim czasie przyniesie im fortunę?
Czy tylko beznadziejna naiwność popycha ludzi do zamawiania pocztą – „Całkiem za darmo! Tylko dla ciebie! Jeszcze tylko sto sztuk!” – Magicznego Talizmanu, Który Odmieni Twoje Życie, a następnie całymi miesiącami (latami!) płacenia za „przepowiedni”e przychodzące za zaliczeniem pocztowym?

Jak to się dzieje?
Zazwyczaj próbujemy wyjaśniać te zdarzenia koncentrując się na cechach ludzi, którzy dali się nabrać: głupota, naiwność, desperacja, bezmyślność, brak perspektyw, łatwowierność i inne właściwości charakteru, których my sami – oczywiście – współczuję bardzo – nie mamy.
Takie tłumaczenie wystarcza tylko do chwili, w której to my padamy ofiarą oszustwa (a jeszcze niedawno współczuliśmy tym nieszczęśnikom od bakterii) i ogłupiali pytamy „co się ze mną stało?!”
Otóż stało się to, co musiało się stać, jeśli zostałaś wciągnięta w grę, której reguł nie znasz.
Celem tej gry jest namówienie cię do podjęcia decyzji w taki sposób, żebyś w chwili jej podejmowania była pewna, że robisz dobry interes. Narzędziem zaś jest znajomość kilku prostych reguł, które rządzą ludzkimi zachowaniami.
To nie jest sprawiedliwe, żeby sprzedawca garnków znał te reguły a ty nie. Nie chodzi o to, żebyś nic od niego nie kupiła lecz o to, by twoja decyzja była świadoma! Wykorzystywanie wiedzy o ludzkich zachowaniach w oszukańczym zamiarze wpłynięcia na twoje decyzje jest psychomanipulacją. Stosują ją w mniejszym czy większym wymiarze ci, którzy pragną cię do czegoś przekonać: sprzedawcy bubli, głosiciele jedynie słusznej prawdy, politycy, zbieracze datków. Ale także naganiacze sekt, dilerzy narkotyków, handlarze kobietami i pedofile. Niektórzy robią to intuicyjnie, inni nauczyli się na „kursach technik sprzedaży”.
Wielu oszustów osiąga prawdziwe mistrzostwo w posługiwaniu się wiedzą o ludziach przeciwko ludziom.
Stawka w grze bywa zróżnicowana: od utraty kilku złotych do utraty wolności lub życia.
Psychomanipulacja to działanie w złej, oszukańczej intencji wykorzystujące ogólne zasady rządzące naszymi zachowaniami społecznymi. To są dobre, potrzebne i stare jak sama ludzkość reguły. Bez nich bylibyśmy zbiorowiskiem zagubionych indywiduów działających w chaotyczny i przypadkowy sposób. Każda z opisanych zasad wynika z naszych podobieństw: potrzeb, właściwości umysłu i struktury emocji, dlatego są powszechne, uniwersalne i pomocne. A ponieważ takie są, nieuczciwe ręce mogą zmienić je w złowrogie narzędzie wpływu, niezawodne, precyzyjne, podstępne.
Abyś temu wpływowi uległa potrzebne są złe intencje po jednej stronie i nieświadomość po drugiej. Tę nieświadomość pragnę ci odebrać dając w zamian porcję wiedzy.

Tak wielki bubel za jedyne 99 groszy czyli zasada korzyści
Tak powszechna, że aż jej nie widać, tak oczywista, że ulegamy jej wszyscy. Płacisz „tylko”, dostajesz „aż”.
Polowanie na okazje jest frajdą niebywałą i świętym prawem każdego konsumenta dóbr. Ale uświęcony najlepszą kupiecką tradycją zwyczaj wyprzedaży towarów po niższej cenie wykorzystany przez manipulanta zmienia się w zwykle oszustwo.
Czy zdarzyło ci się kupić całkiem zbędną rzecz tylko dlatego, że w oknie wystawowym wywieszono ogromne ogłoszenie z przekreśloną ceną początkową (koniecznie absurdalnie wysoką) a poniżej kwotę wyglądającą na niebywałą okazję? Czy byłaby to taka okazja, gdyby nie kontrast między ceną przekreśloną a aktualną? To częsty a oszukańczy zabieg nieuczciwych sprzedawców: udawana obniżka cen – pierwsza jest wyssana z palca, druga „niższa” jest tą, o którą od początku chodziło. Idziesz jak po sznurku kierując się dobrą wiarą w to, że trafiła ci się okazja. Jak można z niej nie skorzystać?
Słowa klucze, którymi cię zwabiono to:
„okazja”,
„promocja”,
„tylko 99,99” ( ze swojej stówy dostaniesz jeden grosz reszty, jeśli sprzedawca będzie miał drobne).
Kuriozalnym przykładem nadużycia zasady korzyści jest wywieszka na pewnym sklepie z używaną odzieżą „Promocja! Tylko 36 zł za kilogram”. Promocja starzyzny, też coś!
Reklama bezlitośnie wykorzystuje ludzką potrzebę kupienia „tak wiele za tak niską cenę”. Warto zadać sobie pytanie „niska cena? w porównaniu z czym?”.

Ja ci uśmiech ty mi swoje oszczędności czyli zasada wymiany i wzajemności
Szczególną ostrożność zachowaj tam, gdzie sprzedawca oferuje ci coś za darmo. Za chwilę okaże się, że owszem dostałaś prezent, ale musisz coś kupić. Cena tego czegoś wielokrotnie przekroczy wartość prezentu.
„Gratis”, to słowo klucz dla reguły wzajemności. Potrzeba odpłacenia uśmiechem za uśmiech, przysługą za przysługę, ustępstwem za ustępstwo jest korzystna i społecznie pożądana a jej siły nie sposób przecenić. Wiedzą to także sprzedawcy i namawiacze przeróżnej maści.
Oto dostałaś „bezpłatną próbkę” czegoś absolutnie nowego i doskonale zbędnego, nazwijmy to BLUMB. Ucieszyłaś się, użyłaś, zapomniałaś. Po pewnym czasie miły i sympatyczny młody człowiek zjawił się w progu twego domu z pytaniem:
” Czy zna pani BLUMB?”.
„Co pani sądzi o BLUMB?”.
„Czy poleciłaby pani BLUMB swoim znajomym?”. Ani się obejrzałaś, jak młody człowiek sprzedał ci cały kontener BLUMB, wziął zamówienie na następny a na dodatek pięć adresów i telefonów twoich najbliższych przyjaciół.
Jak do tego doszło? Otóż powzięłaś fałszywe przekonanie, że masz zobowiązanie wobec tych miłych ludzi, którzy dali ci coś „za darmo”. Fałszywe dlatego, że to nie był żaden prezent tylko zanęta: mistrzowskie użycie zasady wzajemności dla wpłynięcia na twoją decyzję. Tę samą rolę spełniają różne poczęstunki, degustacje – mają wywołać odruch wzajemności – przemożną potrzebę zakupu.
Cyniczne wykorzystanie tej reguły ma dużo poważniejsze konsekwencje, jeśli stawka w grze jest wyższa. Czy ktokolwiek przystąpiłby do sekty, gdyby na początku tak wiele nie otrzymał? „Bezinteresowne” zrozumienie ciepło, miłość… czyli bombardowanie miłością, za którą trzeba będzie zapłacić duszą.
W rzeczywistości fakt, że ktoś pragnie coś ci dać nie oznacza, że musisz to wziąć. Lecz nawet jeśli zużyłaś „darmową” próbkę (a już wiesz jak działa ta zasada) to jeszcze nie powód, żeby z wdzięczności coś kupować. Ryby nie muszą być wdzięczne wędkarzowi za zanętę – choć jest za darmo.

Lubisz mnie? Oto nowy szampon…czyli zasada sympatii i podobieństwa
Gołym okiem możesz zobaczyć, jak reklama wykorzystuje ludzką chęć dawania wiary tym, których lubimy, szanujemy, poważamy. Czy jesteś skłonna uwierzyć, że Adam Małysz zajada się zupą z proszku i czekoladą?
Wiele popularnych twarzy użycza swego czaru całkiem zwyczajnym produktom, które tym samym przestają być zwyczajne.
To gra prowadzona z powodzeniem w całym świecie reklamy i wystarczy odróżniać osobę od wychwalanego przez nią towaru, żeby odzyskać swobodę wyboru.
Dużo poważniejsze skutki ma wykorzystywanie autentycznych więzi międzyludzkich do zwiększenia sprzedaży. „Zrób listę dwudziestu przyjaciół i znajomych…” – tak często rozpoczyna się przygoda z dystrybucją sieciową.
Jeśli przyjaciółka zaprosi cię na kolację, która okaże się prezentacją kosmetyków to wiedz, że taka jest po prostu strategia sieci – eksploatacja twoich zobowiązań emocjonalnych.
Lubimy tych, którzy są do nas podobni, więc sprzedawcy na kursach uczą się dostrajania się do klienta. „Oddychaj jak klient, poruszaj się jak klient, myśl jak klient…Znajdź lub wymyśl podobieństwa, wspólne cechy…”
Jeśli robią to nieudolnie, mamy wrażenie, że nas przedrzeźniają lecz prawdziwe mistrzostwo może nas skłonić poza wszelką kontrolą do decyzji chybionych lub całkiem szkodliwych.

Jaki pan mądry, panie psorze czyli zasada autorytetu
Dlaczego w reklamach tak często wykorzystuje się lekarzy? Bo lekarzom jesteśmy skłonni wierzyć, nawet jeśli plotą głupstwa. Wierzymy też osobom podającym się za ekspertów, mówiącym jak eksperci, wyglądającym jak eksperci. Taki ekspert z reklamy na naszych oczach przeprowadza „dowód naukowy” na wyższość tego właśnie produktu nad innymi, zwykłymi. Zasłuchane i potakujące audytorium zwiększa efekt.
Och, nareszcie ktoś nas przekonał o wyższości marchwi nad pietruszką! Oczywiście tylko do czasu, kiedy inny ekspert udowodni, że jest akurat odwrotnie. Autorytet i siła oddziaływania niektórych ról społecznych i zawodów może zdziałać cuda.
Wielu oszustów wykorzystuje zewnętrzne oznaki autorytetu dla swoich przestępczych celów: mundur, legitymacja, słownictwo, sposób bycia. Podszywanie się pod role godne zaufania jest doskonałym kamuflażem. Komu przyjdzie go głowy sprawdzić, czy ten kulturalny, świetnie ubrany i doskonale wysławiający się pan jest naprawdę adwokatem, który ma dla nas „niesłychanie ważną wiadomość”? Wpuszczamy do domu osobę wyglądającą na pracownika socjalnego lub przedstawiciela administracji bez upewnienia się kim są.
Zarówno powoływanie się na wyssane z palca „dowody naukowe” w reklamie jak i poważniejsze w skutkach podszywanie się pod osoby godne zaufania jest wykorzystaniem tkwiącej w nas potrzeby odwoływania się do „tych, co wiedzą lepiej”. Pragniemy komuś zaufać, czemuś wierzyć, do czegoś się odwoływać i jakże łatwo dajemy się nabierać!

Już milion osób dało się wystrychnąć na dudka, przyłącz się do nich! czyli zasada społecznego dowodu słuszności
Zwykły proszek też da się sprzedać! Wystarczy zastosować genialny w swojej prostocie trik: „już 98 procent warszawianek z wyższym wykształceniem używa podpasek NeVer z jednym skrzydełkiem”. Ach tak? Wszyscy nie mogą się mylić! Wobec tego ja też ich użyję.
Ta reguła jest oczywiście bardzo pomocna tam, gdzie warto powiedzieć „ja też”.
W wielu przypadkach naprawdę nie musimy podejmować wciąż nowych decyzji co kupić, jak się zachować, co powiedzieć: sprawdzamy co robią inni i robimy to samo.
Reklama może bezlitośnie wykorzystywać tę naszą potrzebę uczenia się od innych, od większości. Komu przyjdzie do głowy sprawdzić, czy rzeczywiście „prawie wszyscy” kupują ten a nie inny lek na grypę? A nawet jeśli, to czy się nie mylą?
Większość nie może się mylić? Historia ludzkości dowodzi, że owszem, może i robi to często ulegając wielkiej zbiorowej halucynacji!
Narzędziami do wykorzystania tej reguły są procenty, „reprezentatywne grupy” i słowa klucze: „już niemal wszyscy”, „jak państwo wiedzą”(a jak nie wiedzą, to naprawdę wstyd!) i wszelkie uogólniające zwroty. Ich sens jest prosty: ucz się od tych, którzy od nas kupili, oni wiedzą lepiej.
Informacją też można manipulować i używać wymyślonych statystyk na potwierdzenie ćwierćprawdy. Mit stworzony na użytek zwiększenia sprzedaży naprawdę tę sprzedaż zwiększa i oto już 100 procent warszawianek z wyższym wykształceniem używa podpasek NeVer z jednym skrzydełkiem a te ze średnim i podstawowym próbują im dorównać. Otóż to!

Skoro trzymam już długopis, to podpiszę ten cyrograf czyli zasada zaangażowania i konsekwencji
Kiedy się powiedziało A, trzeba powiedzieć Be. Czyż nie tego uczyli nas rodzice? Generalnie mieli rację, to dobry sposób osiągania celów. Pragniemy być konsekwentni, spójni w swoich poczynaniach i takie właśnie przymioty cenimy u innych. Można zaryzykować stwierdzenie, że najtrudniejszą zmianą jest zmiana przekonań i wynikającego z nich postępowania. Ta reguła aż się prosi, żeby ją wykorzystać! Bułka z masłem, wystarczy skłonić ludzi, żeby wyrazili jakąś opinię i spokojnie poczekać, aż zaczną postępować zgodnie z tym, co sami powiedzieli. A zaczną na pewno, o czym doskonale wiedzą firmy organizujące konkursy na „najlepsze hasło podkreślające zalety proszku”. Jak to działa? Oto wkładasz pewien wysiłek w znalezienie i nazwanie tych zalet a następnie publicznie wyrażasz swoje zdanie posyłając hasło na konkurs. Wygrasz, nie wygrasz, proszek kupisz skoro już przekonałaś samą siebie że jest absolutnie niezwykły. „Kochane Omo…”, jak pisały z pasją i zaangażowaniem gospodynie domowe.
Na skłonności do konsekwencji opierają się niewinne na pozór ankiety badające twoje zainteresowania, pasje, marzenia. Ktoś piszący w ankiecie, że „kocha kino” raczej da się przekonać do kupna „po absolutnie okazyjnej cenie, tylko dzisiaj” karnetu na sto najnudniejszych filmów świata. „Przecież sama pani powiedziała, że uwielbia kino..”.

Tylko teraz albo nigdy możesz kupić kamień z księżyca czyli zasada niedostępności
To pułapka na wahających się i zwlekających z zakupem. Nic tak nie ułatwia decyzji, jak posmak okazji przechodzącej koło nosa. Oczywiście hobbyści i pasjonaci doskonale znają euforyczną radość zdobywania rzeczy jedynych, wyjątkowych, nielicznych. Posiadanie białego kruka dodaje poczucia wyjątkowości posiadaczowi.
Ale trudna do opanowania chęć dogonienia uciekającego towaru znana jest też zwykłemu zjadaczowi musztardy, który przez megafon w supermarkecie usłyszał, że zostało jej jeszcze tylko dziesięć sztuk. Ten sam efekt można osiągnąć ogłaszając, że za godzinę sprzedaż musztardy z powodów technicznych zostanie wstrzymana na czas nieokreślony. Widzicie ten tłum rzucający się do półek z musztardą?
Słowa klucze to „jeszcze” i „tylko”.
Podobnie działają komunikaty:
„Tylko u nas”
„Ostatnie egzemplarze”
„Wyjątkowy, dla ograniczonej grupy odbiorców”
„Niedostępny w normalnej sprzedaży”
„Spiesz się”
„Wkrótce zabraknie”
To może być prawda albo zaproszenie do natychmiastowego zakupu tego, co w istocie zapycha magazyn po sufit.
Dla własnego dobra warto odróżniać rzeczywistą niedostępność lub wyjątkowość od manipulacji wywołującej złudzenie.
Im więcej towaru na rynku tym ostrzejsza gra o twoją kieszeń. Częścią tej gry są i pozostaną techniki sprzedaży korzystające z wiedzy o psychice i motywach twoich działań.
Nie wszyscy, którzy pragną do czegoś cię przekonać są oszustami.
Nie każde użycie socjotechniki oznacza złe intencje.
Spiskowa teoria ludzkich poczynań jest tak samo fałszywa jak przekonanie o powszechnej czystości intencji. Konieczność właściwej oceny sytuacji wymaga po prostu wiedzy o nas samych.
Pozostajesz wolna, kiedy jesteś świadoma wpływu, jaki wywierają na ciebie inni. O swoich potrzebach i zachowaniach decydujesz samodzielnie.

Jeśli chcesz dowiedzieć się:
Kto choruje na kapitanozę?
Jak doszło do podania kropli do uszu doodbytniczo?
Co mówi nam żołądek na zakupach?
Jaki wpływ mają samobójstwa na katastrofy samolotowe?
Przeczytaj: „Wywieranie wpływu na ludzi”, Robert Cialdini, GWP, 1999

Hau,Hau,Hau !

– Panie doktorze, źle widzę z bliska…
– A z daleka?
– Z Manchesteru!

Sprzedawcy moherowych beretów narzekają i dziwią się: towar im nie zszedł. Nie znam się na polityce, ale czy to nie jest jakiś ważny wskaźnik? I jeszcze: przetrzymajcie te tony moheru do wygranej Tuska&Co (oby nie spleśniał, nie Tusk, tylko moher), to się sprzeda kiedy już będzie po wszystkim.

Taka pamiątka po czasach mrocznej neurozy. Moher. Samo słowo jest drapiące i włochate, brr.
Ja sobie zrobiłam wystrzałową koszulkę z napisem: Moje uczucia są obrażone, I’m paranoic. Czy będę bezpieczna odwiedzając w niej Polskę?

Każdy dzień zaczynam od rytuału: o czwartej rano włączam komputer. Myślę: a u nas jest już piąta. Odwiedzam Polskę wirtualnie, zanim założę obite blachą buty i pomarańczowa kamizelkę. Zanim powlokę się do roboty, w której sprzedaję Angolom moje zręczne ręce i silne nogi w zamian za pełną lodówkę, popłacone rachunki i emeryturę. Po mój umysł chwilowo nikt nie sięga, jestem wolna.

Otwieram Onet Podziemny. Podobno mają tajną bazę głęboko pod ruinami starej chlewni w Szczeznem. Można się do nich doklikać przez serwer na wyspach Kukuna Muniu. Ostatnie doniesienia trochę mnie niepokoją: podobno zamykane są szpitale, bo uznano, ze nie istnieje choroba, tylko wola boża. Powołano za to podwórkowe trójki modlące się za tkniętych tą wolą. Pierwsze badania skuteczności potwierdzają słuszność tej decyzji.

Budzi mnie gwizd czajnika, kiwam się sennie nad klawiaturą. Otwieram Onet, nie wiem, czy to co czytam, to jest to, co jest, czy to, co powinno być… Piszą, że w Polsce jest cenzura, w imię ojca i syna, w imię zdrowia moralnego narodu polskiego, który nie ma już pochwy ani penisa (no fuj, błee, pani Elu). Polski naród nie uprawia przedmałżeńskiego seksu, pada przed majestatem Głowy Państwa (i drugiej takiej samej), nie klnie i nie smrodzi.

Osobiście spotkałam się z cenzurą tylko dwa razy. Zazwyczaj moje teksty wchodziły bez poprawek, ale raz zniknął mi tytuł. Oto „Matki bolesne” jakimś cudem zamieniły się w „Pije i bije”. A było to jeszcze za eseldowców, ale już po ich nawróceniu.

A drugi: Redakcja dobrze sprzedającego się babskiego miesięcznika zwróciła mi pisane pod pseudonimem leciutkie opowiadanko o miłości z prośbą o napisanie tego samego, tylko mniej mądrze. W pewnym sensie był to komplement, a może się mylę? Poprosiłam męża, żeby pomógł mi „uprościć” tekst, co niechętnie uczynił, bo zna tylko języki programowania.

Tekst wrócił z adnotacją: poziom naszych czytelniczek wymaga większych uproszczeń, prosimy o mniej intelektualny styl. Biedne czytelniczki, zrobiło mi się ich żal.
– Chyba nie są aż takie durne – próbowałam negocjować z naczelną.
– Jak się chce pisać w piśmie „Pies”, to trzeba się nauczyć szczekać – wycedziła z godnością.

Czy to nie wtedy pierwszy raz pomyślałam, że mogę się spełniać jako operator wózka widłowego?

Hau, hau!

Trochę się martwię, że coraz mniej tęsknię za Polską.

Martwi mnie też, że może za kilka lat (miesięcy, tygodni?) ostatnim bastionem wolnego słowa polskiego będzie męski kibel w stolarni koło Manchesteru, gdzie polscy inżynierowie, muzycy i prawnicy tną deski za sześć funtów na godzinę. W przerwach na siusiu odreagowują stres redagując gazetkę ścienną „Kurier Drewniany – Gazeta Drwali”. Ostatni zapis, z 15 marca: „Matko Boska poczęłaś bez grzechu, pozwól grzeszyć bez poczęcia”.

Dla portalu Felietonista  Anna Maria Nowakowska ( 26.03.2006)

Zołza za kółkiem

Scenki drogowe made in UK

Po Anglii jeździ się nijak. Prawie nie ma piratów drogowych. Zanim jakiegoś spotkasz na swojej drodze, zaśniesz z nudów za kierownicą.

Mój mąż już w łonie matki pragnął ujrzeć stadion Liverpoolu. Od razu po wjeździe do Anglii zaczął nagabywać, kiedy go tam zawiozę.
Zazwyczaj nie ma nic do gadania w sprawach kierunku i celu podróży (kto ma kierownicę, ten ma władzę!), pewnego dnia postanowiłam zatem sprawić mu tę radość.
Trzymając się kurczowo lewego krawężnika dowiozłam nas bez szwanku, chociaż jak wiecie w Anglii jeżdżą nie tą stroną, co trzeba.
Nawet kierownice mają po złej stronie.
Miotając się z aparatem po jezdni mój kibic (Legiunia jego kochana.) nawet nie zauważył, że zatamował ruch.
I wiecie, co zrobili angielscy kierowcy?
Nic nie zrobili!
Zatrzymali się grzecznie na obu pasach ruchu i poczekali, aż dziwadło obfotografuje stadion.
Nie trąbili
Nie rzucali "focków"
Nie wygrażali
Nie stukali się w czoło
Stali i czekali
Wtedy zrozumiałam, że naprawdę jestem w Anglii.

Po Anglii jeździ się nijak. Prawie nie ma piratów drogowych. Zanim jakiegoś spotkasz na swojej drodze, zaśniesz z nudów za kierownicą.
Jak chcesz wyjechać z podporządkowanej, to cię wpuszczą.
Jak się wleczesz nie tą stroną, co trzeba, to uśmiechnięty policjant spyta, czy dobrze się czujesz.
Co to za kraj?
Można wyrzucić wszystkie mapy, bo jak wiesz, dokąd jedziesz, to dojedziesz. No, może nie zawsze, bo granice miasteczek są raczej nie oznaczone. Albo ślicznie zarośnięte miejscowym bluszczem.

Na wsi to już w ogóle nie trzeba się stresować. Jeśli stoją dwa autobusy i blokują drogę, znaczy, że Bill z Johnem chcą sobie chwilkę pogadać. No problem, wszyscy zaczekają.
Jeśli mali chłopcy i dziewczynki jeżdżą akurat na hulajnogach, to trzeba ich slalomem wyminąć.
Na rogu Leach Lane i Ilfracombe Close lubi sobie siadywać kilkuletnia dziewczynka. Na krawężniku. W Polsce już by jej starym odebrali prawa rodzicielskie. Gdyby zdążyli.

Angielska ludność jeździ czym się da. Od najpiękniejszych i dech zapierających do najdziwniejszych, że można skonać ze śmiechu.
Jedzie taki gość po autostradzie w czymś, co wygląda, jak ukradzione z wesołego miasteczka. Wystaje ten gość półtora metra w górę bo pojazd maluśki i bez dachu. A to wcale nie był najdziwniejszy widok w Zjednoczonym Królestwie.
Natomiast nikt, ale to nikt nie jeździ Daewoo Tico.
Miałam duży i całkiem niepotrzebny stres, bo biedaczysko dostaje drgawek powyżej 110 km na godzinę. Końcówki drążka, panie Władeczku.
Myślę: będę się wlec stówą, denerwować miejscowych, otrąbią mnie, zeklną.
A oni nic.
Na autostradzie mają trzy pasy, więc im to wisi, że ja sobie jadę.
Na lokalnych drogach zachowują się tak, jakby nie istniał manewr wyprzedzania.
Słowo.
Ciągną się za mną między St.Helens a Warrington mercedesy, jaguary i fordy, palca mi nikt nie pokazuje, nie pcha się na trzeciego. Dodam jeszcze, że przez pierwsze dwa tygodnie wlokłam się wszędzie 40 km na godzinę, bo zapomniałam, że ograniczenia prędkości podane są w milach.
Nie mogłam pojąć, dlaczego oni tacy spokojni.
Później zrozumiałam, przy pierwszych przymrozkach.
Na mojej Leach Lane jest górka i zakręt. Trochę popadało, trochę pomroziło. Zrobiła się szklanka. No i poszło: ci co jechali, powpadali na tych, co stali.
Rozumiecie?
Oni tu po prostu jeździć nie umieją!