Felieton

Fluuuuu

Leżę skąpana we własnym pocie, cuchnąc  jak szczur natarty czosnkiem. 

Szczur w czapce i grubych skarpetach.
Świat dookoła niewiele mnie obchodzi.

Najważniejszą rzeczą jest zdobyć się na wielki wysiłek  i podnieść kubek herbaty z malinami…
Ponad siły. Każdy staw mnie boli, kiedy próbuję ruszyć dłonią.
I ręka taka ciężka.

Przewrócić się z boku na bok też nie mogę.
Wstać?
Marzenie ściętej głowy.

Koło mnie na kołdrze John-Henry mruga niebieskim okiem. 
Ping!
Chyba przyszedł email, ale nie dam rady sięgnąć palcem. A poza tym nie udźwignę okularów.
Od czasu do czasu włącza się kamera "kryształowe oko" i na ekranie ukazuje się coś, czego wolałabym nie oglądać: moja twarz.
Z czerwonymi szparkami tam, gdzie kiedyś miałam oczy.

– Misiu, nastawię ci filmik – proponuje Krzyś. – Bo tak smutno leżysz.

No dobrze, niech będzie, niech poczuje, że może coś dla mnie zrobić.
Zamykam jedno oko,  bo kiedy używam obu, obraz mi się dwoi.

Próbuję oglądać film przyrodniczy o życiu w rzekach i jeziorach.  Obrazy krystalicznie czystej chłodnej wody, ach, jak dobrze.
John-Henry ma wspaniałą definicję obrazu.

Z ekranu wyłazi dwumetrowa salamandra plamista i otwiera wielką japę.
– Aaaa – jęczę słabo.
Ale Krzyś jest na dole, nie słyszy.

Salamandra kładzie się koło mnie na kołdrze i łypie malutkim okiem.
Nie ruszam się, żeby jej nie zdenerwować.

Ostatkiem sił zamykam pokrywę Johna-Henry’ego, bo Prezes raczy wiedzieć, kto jeszcze stamtąd wypełznie.

Temperatura ciała – 40.22 stopnie sir Celsjusza.

Jeszcze wczoraj robiłam sobie humoreski-groteski  pod tekstem Andy’ego o świńskiej grypie.
Oto jak zostałam pokarana: salamandrą plamistą na kołdrze.
Dwumetrową.
Boooli. Wszystko mnie boli, Ludziska.

AllaaaAkba

Przechodzę na Islam.

Właściwie nie muszę przechodzić, bo nigdzie jeszcze nie przynależę. Po prostu sobie zajęczę Allaaa…akbaaa.
W południe.
Twarzą.
W stronę.
Mekki.
I się zapiszę.

Bo – jak już kiedyś napisałam – ekspresja Islamu jest dla mnie zbyt wybuchowa – ale Prezes Allah nie pozwala uprawiać lichwy. I to mi się podoba: szariackie banki, muzułmańska bankowość. Produkt na miarę XXI wieku.

Czyli tak to się odbędzie: nie wojną i atakami terrorystycznymi, ale poprzez system bankowy Islam zaleje Europę.

Domyślacie się, czemu o tym brzdąkam?
Było na wszystkich portalach, ale może uważacie, że Was to nie dotyczy, Ludziska.

Dotyczy.
Spoko ziomale.
Dotyczy każdego, kto ma jakikolwiek deal z jakimkolwiek bankiem.

Czym są banki?
Banki są pieprzonym koniem trojańskim szalonego czorta.
Są kpiną z dziesięciorga przykazań, bo łamią prawie każde z nich. Poczynając od nie kradnij, poprzez nie zabijaj a kończąc na nie pożądaj osła.

Banki sapią pożądając osła, a tym osłem jestem ja, Ty i on.
I Ty, dziewczynko!
Tak, TY.

Przed chwilą rząd Wielkiej Brytanii ratował dupsko bankom z moich podatków.
I z Twoich.
Tak, dziewczynko, z Twoich też.

Dziś Sąd Najwyższy UK ogłosił wszem i wobec, że lichwa na skalę ludobójstwa jest…legalna.
Bo "jeśli klient zakłada konto w banku, to znaczy, że zgadza się na … na wszystko".

Prawdziwym powodem była – rzecz jasna – obawa banków przed zalaniem pozwami o łącznej wartości kilku miliardów funtów szterlingów.

Banki stoją od dziś ponad prawem, ponad rozumem i ponad samym Prezesem, za wyjątkiem Prezesa Allaha.
Banki dla muzułmanów nie podlegają temu haniebnemu wyrokowi, bo rządzą się prawem  szariatu.

Głupio mi.
Wierzyłam w rozum.
Już nie wierzę.
Nie wierzyłam w Diabła.
Teraz wierzę.

Uwaga:
Teraz, jeśli przekroczysz dziewczynko limit konta o 10 pensów, bank w „majestacie” prawa naliczy ci, dziewczynko, karę: 6 funtów za każdy dzionek plus 15 funtów ekstra. Po tygodniu zapłacisz im dziewczynko … 57 funtów za pożyczone 10 pensów. Ja nie żartuję. Mnie to spotkało. I dziesiątki tysięcy takich Dziuń, jak ja.
Jaki to jest procent, Ludziska?
Czy jakaś mafia na  świecie, włączając naszą pruszkowską, nalicza takie odsetki?

Powiecie: to nie przekraczaj limitu!

Oooo, Kochaniutcy.
To Wy mało wiecie o bankach.

Sytuacja: zero na koncie. Zdarza się. Bank nie może zrealizować stałego przelewu, ale go realizuje. Przekracza konto. Nalicza karę. Cofa przelew, nalicza karę za cofnięcie. Cała operacja z dwiema karami – każda za co innego… 130 funtów. Moja tygodniowa renta: 60 funtów.
Pieniądze przekazane czekiem na konto idą piechotą przez Madagaskar… pięć dni. Dlatego nie zdążają,  nie dlatego, że ich nie ma. Są, ale jeśli nie dojdą na czas, bank zarabia na mnie krocie.

W ten sposób byłam dymana, wraz z milionami innych biedaków, kilka razy.
Dwa razy bank oddał mi ukradzione pieniądze. Po strasznej awanturze, rzecz jasna.
Trzy razy nie oddał.

Teraz już nic nie muszą oddawać.

Czy ja chcę mieć konto w banku?
Nie.
Czy mogę otrzymać swoją rentę lub jakiekolwiek wynagrodzenie czy odszkodowanie nie mając konta?
Nie.
Ja MUSZĘ mieć konto, ponieważ chociaż nie ma przymusu, to jest.
Kumacie to?
Czaicie bazę?
Jestem tak wolna, że aż mogę wybrać sobie bank, który mnie będzie okradał.
Jak miło!

Ogłaszam nagły zgon rozumu i prawa w UK.
Już niedługo banki będą mogły wszystko: skoro decydujesz się założyć konto, to znaczy, że zgadzasz się na gwałt.
Tako rzecze Sąd Najwyższy i niech go Prezes obroni, kiedy biedacy ruszą na banki z widłami.

Allaaaa..akbaa…

PS. Nie jestem specem od bankowości, ale umiem odróżnić gwałt od łaskotek. Opisuję tylko skutki globalizacji dla Dziuni. Dziunia chce na bezludną wyspę z Internetem. Teraz!
Swój dzisiejszy felieton dedykuję Monice Landzberg oraz "kalce", co mnie popiera.

Halo! Kto mówi?

Gdzie jest życie?
Co to jest?
Jakiś bal psychopatów?

Gdzie jestem?
Wdech – wydech.

Wyjmę teraz głowę spod poduszki, gdzie trzymałam ją przez ostatnie dwa lata.
Rozglądam się ostrożnie.
Sprawdzam, czy z którejś strony (tej, w którą akurat nie patrzę!) nie nadlatuje jakiś terminator.
Gdzie jestem?

Dom. Bezpiecznie, drzwi zamknięte i łańcuch założony.
Wdech – wydech.

Herbatka z imbirem, na jesienne smutki.

Jadę kupić majtki do Matalana, przez dwa lata nie mogłam sobie na to pozwolić.
Wiecie z jakiego powodu, Ludziska.
Ale – skoro nic nie piszę o N versus W, to wiecie też, że wszystko się zmieniło.
Na lepsze.

BUM!!!
Głowa mi odskakuje, a ciśnienie skacze do dwustu.
Terminator, kurwa, kryć się!
Karta odrzucona, nie kupię majtek.

Pędzę do banku L.
Tłum. Czekanie. Serce mnie boli.

Wreszcie:
– We apologize. This must be a mistake. Your account is perfectly well.

Tyle, że ja nie jestem well. Serce mnie boli.
Nie wracam po gacie. W dupie mam Matalana, chcę do domu.

***

Internetowy banking – czas oddawać długi.
Najważniejsza jest Dorota, dzięki niej przetrwałam i nie poddałam się. Dzięki niej miałam co jeść. I jeszcze dzięki Pikfe, która wsadzała funty do książki. Bo kochana Pikfe przysyłała mi książki, bez których ja nie mogę żyć. I jeszcze kilka osób. Nigdy nie zdołałabym podjąć walki prawnej z gigantem, gdybym nie miała wsparcia, Waszego wsparcia, Ludziska.

Jest czas brania i czas od-dawania.
Internetowy banking – co za ułatwienie.
Robię przelew dla moich prawników z Merseyside Employment Law…

BUM!!!!
Terminator, help mi Dżizus!!
Twoja transakcja nie może być zrealizowana, a twoje konto zostaje zablokowane, dzwoń pod numer, ble, ble ble.
Dzwonię pod numer.
Kojąca nerwy muzyka, trzydzieści minut.
Miły głos: how can I help today?

Czterdzieści minut przesłuchania. Nie zdałam.
Muszę iść do banku osobiście.

Następny dzień, bank, dekoracje te same, serce mnie boli:
– We apologize. This must be a mistake. Your account is perfectly well.
Uff.

Wracam do domu. Po drodze chcę kupić wodę.
BUM!!!!
Terminator, serce, ciśnienie: karta nie działa.
Wracam do banku:
– We apologize. This must be a mistake. Your account is perfectly well.

Dzień przerwy, wszystko działa. Radość!
Chcę posłać pieniądze Dorocie…

BUM!!!
Terminator, serce, zaraz oszaleję: konto zablokowane, telefon, przesłuchanie, nie zdałam, mam iść do banku osobiście.

Bank:
– We apologize. This must be a mistake. Your account is perfectly well.

Och, nie, nie, nie.
NIE!!!
Nie tym razem.
– Dawajcie mi moje pieniądze, ale to już – wrzeszczę (serce, ciśnienie). – All of it! Fucking cash!

Przychodzi manager terminatorów, siwy rekin.
– How can I help you? – cedzi serdecznie.
Zabić?
Ciśnienie! Serce!

Wbijam sobie paznokieć w ramię, żeby się opanować, wyjmuję wydruki, świstki, dowody na to, że nie mogę używać własnych pieniędzy.
Manager bierze telefon, dzwoni.
Pół godziny.

Bierze mój paszport. Prawo jazdy. Rezydenturę. Znika.
Pół godziny.
Wraca.

Zapodaje, co następuje:
Moje konto było martwe przez ponad dwa lata, jakaś renta, ledwo widoczne, śmieszne kwoty. Więc skoro teraz dzieją się na nim takie NIETYPOWE rzeczy, to są dwa powody:
1.    Piorę brudne pieniądze.
2.    Uaktywniłam komórkę terrorystyczną.

Teraz Wy, Ludzie.
Zabawmy się w taką fajną grę:
Zgadnijcie, które wyjaśnienie do mnie pasuje.
Piorę brudne pieniądze? Może z tej nielegalnej prostytucji?
A może uaktywniłam komórkę terrorystyczną na Interii 360?

Zostałam złapana jak zając w sidła Wielkiego Strasznego Brata.
Boję się.
Chowam głowę z powrotem pod poduszkę.

Dzwoni telefon, pewnie terminatory.
Gdzie jest Helenka, łapcie murzynka…

***

PS. Za Wasze komentarze oddaję Wam moje skołatane serce, Ludziska.
Trzymacie mnie z dala od krawędzi.
Całuję.

Felieton

Pasuję

Psychologia jest nauką ścisłą.
W pewnym sensie.

W takim mianowicie, że można przewidzieć i przyjrzeć się sekwencjom zdarzeń następujących po sobie.
Sekwencja, o której dziś piszę, dotyczy wewnętrznego uzgodnienia. Wewnętrzne uzgodnienie zaś jest tylko jednym ze sposobów adaptacji w sytuacji dysonansu poznawczego.

Czekajcie, zaraz przetłumaczę na polski:
Wewnętrzne uzgodnienie wyrażane jest  zdaniem pozornie pytającym i jest wyrokiem.
Zdanie to brzmi:

Ale może coś w tym jest.

Była sobie Dziunia.
Taka zwyczajna Dziunia; miała swoje słabe i mocne strony, miała jakiś własny styl, który czynił ją wyraźną. Na minus, na plus, zależy, co się komu podoba. Zależy, kto patrzy i przez jakie okulary.

Dziunia na ogół się nie podobała, ale miała swoich zwolenników.
Garstka ich była.
Ale byli.

Wtem, pewnego dnia (który pozornie niczym nie różnił się od innych dni), Dziunię zaatakowała Meduza. Meduza po prostu nie mogła znieść, że ktoś taki jak Dziunia robi sobie co chce, pisze co jej się podoba, gada, a ludzie słuchają.
Garstka ludzi.

Ale dla Meduzy nawet ta garstka była nie do zniesienia.
Meduza włączyła wewnętrznego GPSa i wetknęła sobie w zadek odrzutową miotłę, jak to meduzy.
Cel: zniszczyć Dziunię za wszelką cenę.
Narzędzia: wszystkie, jakie są dostępne w czeluści meduziej duszy.

Dziunia trochę się szarpała, ale z Meduzą nikt nie może wygrać, ponieważ z Cipomeduzą się nie wygrywa.
Cipomeduza jest jak skała, na której podłość stoi pewnie i stabilnie od czasów pierwszej zbrodni z zawiści: od czasów Kaina.

Dziunia to wiedziała, więc zabrała po cichutku swoje zabawki i wyniosła się szybko, najszybciej jak umiała.
I najciszej.
Ale nie o tym tutaj dziś mowa trawa.
Meduza Dziuni nie skrzywdziła, bo nie miała aż takiej władzy.
Meduza tylko stworzyła warunki, w których Dziunia nie miała ruchu.
Ani w lewo.
Ani w prawo.
Ani nigdzie.
I została sama.
Jak palec.
Jak kołek.

Meduza Dziuni nie zabiła.
Zabiło ją coś innego:
Mechanizm uzgadniania.

Zabiła ją – całkiem nieświadomie – ta garstka przyjaciół, których Dziunia kiedyś miała.
Bo oni musieli znaleźć odpowiedź na dręczące pytanie: Jak to możliwe, że takie rzeczy się ot, tak dzieją? A może ta Dziunia rzeczywiście jest taka beznadziejna? Może zasłużyła?

Może Meduza po prostu zrobiła dobrą robotę?
Zaraz, chwila: przecież nawet wyznała, że wie duuuuużo więcej, ale nie powie. Bo musi dochować tajemnicy, a w ogóle jest przecież szlachetna, więc nie dobija leżącej…
Ale gdybyście wiedzieli, to co ona wie… uch!

Tylko Dziunia – tylko ona jedna i jeszcze Bunia – wiedziały, że Meduza gówno wie.
Cała reszta uznała: no ale coś w tym musiało być.
I Dziunia umarła, a w jej miejsce narodziła się Nasty Bitch.

To było kiedyś.
W ubiegłym wieku, tak dawno, że wydaje się snem.

Ale wciąż się powtarza.

Pamiętam rok 2001, miejsce akcji: Instytut Psychospołeczny Zwierciadło.
Wojtek Eichelberger był wtedy superwizorem naszego zespołu.
Pewnego dnia, już po sesji, zaprosił mnie na kawę w stylu: mam ci coś ważnego do powiedzenia.

Nad filiżanką neski podał mi anonimowy list, w którym osoba (w drodze dedukcji zidentyfikowana później jako dziennikarka tygodnika NIE, Anna S.) napisała jadowity paszkwil o mnie. Całkowicie odhamowany, bo (wtedy) anonimowy, a w nim rewelacje o mnie takie, że wyłożyłam się na glebę, pod stół.
Narkomania i lesbijski związek ze współpracownicą to były konkrety. Reszta, to zarzuty z gatunku: ja coś wiem, ale nie mogę powiedzieć, bo narażę się na zemstę. Niby moją zemstę, bo ja wprost słynę z mściwości, Ludziska.

Wojtek zapytał mnie, czy mogę udowodnić, że te zarzuty nie są prawdziwe.
Jasne, że mogłam.
Poprosiłam o zainstalowanie kamery w moim wyrku i zaproponowałam, że oddam mocz do badania od razu.
Do tej filiżanki po kawie.

Powiedział: ludzie nie piszą anonimów bez powodu, coś w tym musi być.

I było coś w tym, jak się później dowiedziałam. Niezaspokojona ambicja koleżanki po fachu, której Zwierciadło odrzuciło tekst. Przyszła wtedy do mnie po protekcję, ale odmówiłam wstawiania się za nią do naczelnej.  Nie miałam takich wpływów, jak się Annie S. wydawało. Powiedziałam: napisz coś innego, spróbuj jeszcze raz. Ale ona widać uznała to za wypowiedzenie wojny. I tę wojnę zaczęła.
Do naczelnej Zwierciadła też przyszło kilka anonimów na mój temat. Podobnych w wymowie. Tyle, że ona pokazała klasę i wypieprzyła te śmieci do kosza.

Wojtek zaś zaczął dochodzenie: kazał mi się tłumaczyć z anonimowych i niejasnych insynuacji i oskarżeń. Zaznaczył, że to dla mojego dobra i dla dobra firmy, czyli Instytutu Psychospołecznego Zwierciadło.

A wiecie, co było w tej sytuacji najbardziej zabawne?
Powiem Wam, Ludziska: Instytut Psychospołeczny był moją firmą. Moją prywatną własnością, a Wojtek był opłacanym przez zespół superwizorem. Który próbował robić nade mną sąd.
Koń by się uśmiał, Ludziska.

Takie osoby jak Meduza i Anna S. Przytrafić mogą się każdemu. Zależy, jak bardzo jest się aktywnym i jak bardzo jest się na widoku.
Ja byłam aktywną osobą, pętałam się po radiu, a nawet po telewizji, pisałam, miałam własną firmę.

Zmasowana akcja przeciwko mnie kosztowała mnie sporo zdrowia.
Ale walka z cieniem, z pomówieniami, z agresją udającą troskę o dobro publiczne – taka walka jest z góry przegrana.
Ja nie walczę.
Ja uciekam.
Uciekłam już tak daleko przed nienawiścią, mogę uciec jeszcze dalej: zniknąć.
Ale wtedy pomyślicie: a może coś w tym było.
I zabijecie mnie taką myślą.
Na chwilę.

Bo w tym nic nie było, poza furią i wrogością jakiejś kobiety, która postawiła sobie za cel obrzucić mnie błotem w sieci.
Za to, że jestem trochę wystająca, że nie bardzo – kurwa – pasuję do obrazka.
Ale spoko, ja nigdzie nie pasuję.
Nigdy nie pasowałam.
Nigdy nie będę pasować.
Kwadratowy kołek w okrągłej dziurze – interiowa nikaen już nie istnieje.
Spotkała swoją Meduzę.
A zresztą…
Może coś w tym było…
yło
ło

Felieton

Cipstwo zdelegalizowane

Jakaś dobra kobieta postanowiła ujawnić publicznie, jak okropną suką jest Nowakowska.
Ja się ogólnie z ta opinią zgadzam, więc staram się jej podrzucić trochę twardych danych na temat mojego suczyzmu. Żeby biedulka nie błąkała się po całej Interii w ich poszukiwaniu.

Zbiorę do kupy wszystko, co o sobie wiem i wystawię na widok publiczny. Tak samo, jak na Babskim Combrze wystawiłam na szyderstwo swoje opasłe cielsko anno domini 2003.

Ani mnie to grzębi, ani mnie to zieje.

Mozory pylą.
Nikt nie jest tym, za kogo jest uważany.
Najpierw Wam powiem, kim nie jestem: nie jestem specjalistką od wyszydzania ludzkich emocji.
Wręcz przeciwnie, jestem specjalistką od ich rozpoznawania i oswajania. Ale tylko wtedy, kiedy mam taką umowę ze swoim rozmówcą.

W innych wypadkach jestem Anna Małpa Nowakowska Peel i nic nie ma do rzeczy mój zawód, szemrane pochodzenie społeczne ani podejrzanie niskie IQ.

Przez całe życie ktoś mi wmawiał, że muszę zachowywać się zgodnie z oczekiwaniami.
Oczekiwania zaś powstawały na kanwie najróżniejszych charakterystyk:

1.    Musisz być ustępliwa, mądrzejsza, cierpliwsza, itepe, bo jesteś starsza (charakterystyka rodzinna)

2.    Musisz być przykładem zachowania dla innych, bo masz dobre stopnie i jesteś córką dochtora (charakterystyka szkolna)

3.    Nie pokazuj po sobie emocji, bo psychologowi nie wypada ich mieć (sic!), nie przyznawaj się do złego samopoczucia, bo stracisz wiarygodność jako doradca (charakterystyka zawodowa)

4.    Nie wypowiadaj się otwartym tekstem na forum, bo jesteś redaktorem (charakterystyka czort-wie-jaka)

To tylko kilka najbardziej dolegliwych oczekiwań: że będę składać się z samej anielskiej cierpliwości, bezgranicznej życzliwości i nadstawiania drugiego policzka.
Zwłaszcza policzka, żeby jeden z drugim socjopata mogli sobie w niego potrzaskać z liścia. Trzask, prask, chlast!
Nic z tego.
Nie będzie.

Bo ja już dawno przestałam być poprawną politycznie, grzeczniutką i wystraszoną dziewczynką, na którą można tupnąć.
Nie ma głupich, a przynajmniej nie na tym blogu.
Bo przecież już zdelegalizowałam głupotę. Swoją, nie Waszą, Kochani Ludzie.

Dziś delegalizuję cipstwo.
Karą za cipstwo jest dożywotni ban i wywalenie postu w kosmos!

Cipstwo, to jest postawa każąca zamiatać trudne sprawy pod dywan.
Ale nie tylko.

Cipstwo, to także:
Żądanie, żeby ludzie byli ustawicznie szczęśliwi, grzeczni i uprzejmi. Ponieważ z punktu widzenia neurofizjologii nie jest to możliwe, cipstwo zaleca, żeby udawać, że się jest. Grzecznym i uprzejmym. Świergotliwie pieszczotliwym. Pochylonym życzliwie nad każdym bratem i siostrą.

Cipstwo, to wrzucenie gówna w wentylator i podnoszenie larum, że śmierdzi.
Jak widzicie – cipstwo jest nierozłączne z hucpą.

Ale cipstwo, kiedy napotyka na opór, zmienia się w wyjącą hienę: jak można tak, oejejejejej, skandal, skandal, szok, ojejejejejejeeeeej….
A najlepsze jest: nareszcie wiem, jaka jesteś naprawdę. Już rozumiem, czemu ten świat jest taki podły – bo ty na nim jesteś – mówi cipa po przemianie w hienę.
I tyle zostaje z tej egzaltowanej miłości bliźniego.

Cipa wcale nie kocha bliźniego, tylko chce wprowadzić własne reguły, jako jedynie słuszne i dobre.
Regułą wiodącą jest: kto nie ze mną, ten przeciwko mnie.
Kto myśli inaczej, ten wróg!

Pamiętajcie też, że cipa nie ma za grosz poczucia humoru. Każdą żartobliwą uwagę obróci w obrazę swojego majestatu. A przy okazji zacznie nawoływać innych, żeby też się obrazili. Bo jak to tak – samotnie walczyć ze złem?
Cipa walczy ze złem w tych, którzy wleźli jej w drogę. Inne zło jej nie porusza.
Daj cipie odrobinę władzy, a spali cię na stosie.

Ja jestem bardzo wredną suką.
Szczekam na cipy hau, hau, hau.
Cipy płci obojga, facet też potrafi być wzorcową cipą nad cipami.
Piszę to, co myślę i na dodatek nie zawsze myślę tak, jak większość.
Nigdy pierwsza nie zaczepiam, nie staję do konfrontacji.
Ale policzka też nadstawiać nie zamierzam.

Rzecz jasna mój ohydny felieton, który właśnie kończycie czytać, jest reakcją na pewne zdarzenia. Lawinę uruchomiło jedno zdanie, które umieściłam na forum I360. Zdanie brzmiało: żądam delegalizacji głupoty. Do nikogo personalnie, ale znaleźli się tacy, których strasznie tym zdaniem obraziłam. Jeszcze bardziej obrazili się, kiedy ich przeprosiłam.
Bo jak nie staniesz, dupa z tyłu.

Ale uznałam, że sytuacja jest na tyle uniwersalna, że można jej użyć do pewnych uogólnień.
Uogólniam więc: cipstwu i hucpie mówię NIE.

Felieton

O delegalizacji głupoty

Ktoś napisał do mnie, że mam prawo mieć swoje poglądy.
Co więcej – ten ktoś napisał też, że mam prawo je wyrażać!

Czy to nie słodkie, dać mi łaskawie takie wielkie prawa?

Dobrze się składa, że ludzie czasem nie myślą, co piszą. Ale piszą, co myślą.
Dzięki tym małym przeoczeniom można zajrzeć komuś w umysł, a tam…
Czysta głupota.
Lśniąca jak klejnot.

Głupota jest prześliczna, bo jest przybrana wstążeczkami:
Jowialnością
Mizdrzeniem się
Nieuprawnioną poufałością
Fałszywą troskliwością
Protekcjonalną życzliwością
Nastroszoną emfazą
Świętoszkowatą egzaltacją
A najśliczniejsza jest krowiasta, paraliżująca polityczna poprawność.

Nie dajcie się jednak zwieść tym ozdóbkom, bo one są jadowite jak os dupki: każda ma wredne żądełko.
Prędzej czy później taka osdupcia wbije się w skórę i zrobi kuku.
I o to właśnie chodzi, bo treścią głupoty jest czynienie krzywdy bliźniemu niby-to-niechcący. Ot, jakieś słówko, jakaś uwaga wtrącona przypadkiem, insynuacja na tyle niejasna, żeby nie podpadać pod zniesławienie… normalne narzędzia zadawania bólu. W służbie bezdennej, mrocznej otchłani, czyli głupoty.

Kiedy głupotę lekko oskrobać z ozdobników, ukazuje się inny zestaw:
Wrogość
Bierna agresja
Zawiść
Hucpa
Bylejakość
Podstępność
Kłamstwo
Hipokryzja
A najwstrętniejsza jest szakala, obezwładniająca paranoja.

Paranoja ta – doszukując się wszechogarniającego spisku – sama siebie żywi i nakręca. Jednocześnie jest na tyle kusząca, że zawsze znajdzie wyznawców.
Wyjaśnienie tej pokusy jest bardzo trywialne: milej jest obwiniać cały świat o zmowę, niż przyznać, że bywa się dupkiem.

Głupota paranoidalna krzyczy wniebogłosy: Ratunku, chcą mnie zniszczyć! Jestem ofiarą! Spisek!
Ludzie czasem wierzą, bo i spiski się zdarzają. Prawda?

Jak więc odróżnić ofiarę spisku od głupiego paranoika?
Czasem się da. Czasem nie. Ale zawsze potrzeba trochę czasu.

Teraz o głupocie własnej, najlepiej znanej:
Najlepiej, jeśli ma się bliskiego przyjaciela, który palnie małe kazanie i pogrozi paluchem.
Powie tak: zobacz no, coś ty tu z siebie wydobyła za bzdurę?
Zażąda wyjaśnień.
Spędzi ze mną trochę czasu na stukaniu się w (moje) czoło.
Nie osądzi, lecz oceni.

Przyjaciel też może się mylić, bo większość z nas bywa idiotami… czasem.
Ale sumą dwóch idiotów może być mędrzec.
Jak również sumą dwóch mędrców może być idiota.
To zależy.
Od okoliczności.

Głupota powinna być nielegalna, ponieważ udaje to, czym nie jest.
Jest oszustwem przybranym ozdóbkami (os dupkami), jest groźna i może zabić.

Jestem za delegalizacją głupoty i zaczynam od siebie.
Wszelkie przejawy mojej głupoty na tym blogu są nielegalne i jako takie podlegają ściganiu.
Polowaniu z nagonką.

A wszystko w ramach ekologii myślenia, dekryminalizacji humoru i gadania do ludzi, nawet jeśli od rzeczy.

Felieton

Rozszarpią mnie wieprze, knury…

Wsadziłam ludności męskiej palec w kaprawe oko.

To obleśne oko, łypiące lubieżnie, pożądające żony bliźniego swego i każdej rzeczy, która jego jest.

Ludność reaguje alergicznie:

Tym razem kulą w płot, Nikaen! Prostytucja nie
jest przestępstwem, lecz usługą świadczoną
przez jednego człowieka, innemu. Każda usługa,
w której na zasadzie dobrowolności jeden
człowiek oferuje coś innemu człowiekowi – na
zasadzie obopólnej zgody- nie może być przez
prawo zakazana!!!

Jesteś tak zaślepiona swoimi być może
i prawdziwymi informacjami o przymuszaniu do
prostytucji, o gwałtach, handlu kobietami, że w
ogóle nie bierzesz pod uwagę legalności tego
zawodu

przecież to najstarszy zawód świata, jak to
mówią starożytni kaszubi z prostytucją jest
jak z Czerwoną Armią – była, jest i będzie,
więc walczyć z nią bez wskazania alternatywy?
Samogwałt? Masturbacja? Myślę,że psycholodzy
mogliby tu wyrazić swoje zdanie. Moim zdaniem ten
sposób spełnienia jest raczej szkodliwy. Więc?
Są jakieś inne propozycje? Zawieszenie tych
części naszej anatomii na "płocie?"

Ci dobrzy ludzie naprawdę wierzą, że prostytucja jest dobrowolnie i radośnie wykonywanym zawodem.

Może nawet wierzą w to, że prostytutka, mając w swoim wnętrzu ich żałosne członki, czuje przyjemność.

Napisałam felieton dla Interii 360.
Napisałam, że jestem przeciwna uznaniu prostytucji za legalnie wykonywany zawód, ponieważ prostytucja nie przynależy do świata wartości.
Jest patologią.

Jest dewiacją społeczną, wynikającą z fizycznej, ekonomicznej i emocjonalnej władzy mężczyzn nad kobietami.
I naprawdę nie ma znaczenia, że jest odwieczna.

Nie wierzę, że tylko 3% prostytutek jest przymuszanych do prostytucji. Nie daję wiary takim statystykom, bo są sprzeczne z rozumem i całą wiedzą o ludzkich emocjach.
Wierzę, że 3% być może robi to z własnego, wolnego wyboru. Bo lubi.
A cała reszta – ponieważ nie widzi wyjścia.
Nie ma, lub nie wie, że ma wybór.

Chce mi się płakać nad każdą dziewczyną, każdą kobietą, która musi sprzedawać swoje ciało, otwierać je dla obcych mężczyzn, dla których jest niczym więcej, niż otworem wyścielonym śluzówką.
W najlepszym wypadku.

A te bite?
Narkotyzowane?
Gwałcone zbiorowo na dzień dobry?
Okradane?
Zarażane chorobami, więzione, szantażowane?
Ile z nich ze strachu twierdzi, że robią TO dobrowolnie?

Wiele z nich, żeby przetrwać ten psychiczny holocaust, musi znaleźć jakieś uzasadnienie. Najczęściej takie: praca, jak każda inna.
Tymczasowy software niewolnika.
Redukcja dysonansu poznawczego.
Dlatego żaden pomiar dobrowolności nie może być wiarygodny.

Tak, jestem zaślepiona prawdziwymi informacjami, jeśli możliwe jest zaślepienie prawdą.
Możliwe?
Tak, czuję gniew i gniew swój wyrażam, nie troszcząc się o rankingi i procenty.
Mam ważniejsze sprawy, niż podlizywanie się czytelnikom.
I gówno mnie obchodzi, czy autor komentarza będzie się masturbował, czy zawiesi swoje części anatomii na płocie.

Nie wierzę w trwałość systemu opartego na duchowej i moralnej pustce.
Dlatego protestuję.
Wolno mi, mam takie prawo.
Mam prawo powiedzieć: obleśny król jest nagi, a do tego odrażający.

Katolickie państwo jako wielki, nienasycony alfons?
W imię Ojca i Syna…

Felieton

Wistość rzeczy

Wielka i ustrojona choinka chlasnęła mnie po oczach w Tesco.
A to dopiero 11 listopada.
Co jest?

Na szczęście jeszcze nie ośmielają się grać kolęd, ale to już kwestia kilku tygodni.
Będzie wielka orgia kupowania, w której nie wezmę udziału.
Ponieważ.

  Nie.
    Jestem.
        Zainteresowana.

Nigdy nie byłam.
I już nie będę.

Moja postawa jest godna pogardy i aspołeczna.
Ponieważ :

Nikt nie pożywi się na mojej pazerności.
  Nikt nie zarobi na moim świątecznym szaleństwie.
     Na nic się nie zda wodzenie mnie na pokuszenie.

Jestem strasznym człowiekiem.
Gdyby wszyscy byli tacy jak ja, runęła by nasza cywilizacja oparta na konsumpcji i gromadzeniu.
Co ja mówię?
Ona by nawet nie powstała.

Dalej siedzielibyśmy na drzewie, szamiąc banany i bujając się na gałęzi.
Nie działa na mnie reklama. Nie wierzę w promocje i gratisy. Nie pociągają mnie wyprzedaże.

Nic mnie nie obchodzą mody.
  Mam wszystko gdzieś.
    Nawet nie wiem gdzie.

Ale – na miłość Prezesa – ktoś to wszystko musi kupić.

Ktoś musi dać zarobić bliźnim.
  Dać zajęcie bliźnim.
    Inaczej wszystko się zawali.

Jeśli wszyscy będą tacy podli jak ja, szlag trafi gospodarkę wolnorynkową.
To powinno być zakazane, Ludziska.
Takie bezczelne uchylanie się od obowiązku:

Kupowania
  Gromadzenia
Chcenia

Równowaga ekonomiczna opiera się na próżności, pazerności i rywalizacji.

Na chceniu.
  Na pożądaniu.
    Na posiadaniu.
       Do nieprzytomności.

Idźcie do centrów handlowych, już czas.

Kupujcie.
 Kupujcie.
  Kupujcie.

Nie bądźcie aspołecznym bydlęciem, weźcie kredyt na święta, dajcie zarobić bankowcom.

Wesprzyjcie produkcję.
  Wzmocnijcie handel.
     Zasilcie monopol spirytusowy.

Dzięki Waszemu oddaniu i poświęceniu wzrośnie dobrobyt bliźniego Waszego.
Ogłaszam początek Wielkiego Świątecznego Zajoba.
Ale na mnie nie liczcie, Ludziska.