Jeszcze mi w oczach migają światełka, a w ciele mam wibracje, jakbym zażywała masażu masochisty!
Czy te tiry muszą być ustrojone jak choinki, Ludziska?
Ale co tam ustrojone tiry!
Przydrożne reklamy, to jest dopiero wyzwanie: migające, pulsujące krwistą czerwienią, jadowitą żółcią, megazielenią, trupim fioletem. Błee, błee. Nocna jazda jest dla oczu i mózgu takim wyzwaniem, jak przerywany seks z węgorzem elektrycznym. Bez zabezpieczenia…
Zima?
No zima.
Zimno.
Jak na zimę, to nawet nie bardzo, bo minus 3 stopnie.
Pikuś.
Ale zaspy? Zawieje? Zamiecie?
Dużo się naoglądałam telewizji przed wyjazdem.
Za dużo.
Owszem, widziałam jakieś zaspy, ale na szczęście żadna nie leżała na autostradzie, Ludziska.
Jedno jest pewne, jechałam inną trasą niż zwykle, więc i wrażenia były inne. Niecodzienne, że się tak wyrażę.
W Polsce jazda A4 z Krakowa ku Jędrzychowicom przypominała mi – tej części, która nie jest już płatna – filmy Davida Lynche’a:
Coś, ale nie to na co wygląda.
Na przykład zaginione stacje paliw, obiecane (na znakach) a nie dane.
Myślę: wezmę paliwo w Polsce, bo tu diesel tańszy:
Za 15 km. Ups! Nie ma. Puste pole.
Za 49 km.
Zaraz.
Już.
Puste pola, co jest, co jest?
Może przy granicy będzie jakaś stacja?
O, jakiś parking!
O, cholera, jesteśmy już w Germanii. Jakim cudem?
Tą trasą jeszcze nigdy nie jechałam.
To jest ta część Niemiec, w której auta są napędzane merkaptanami, sądząc po dostępności tankowania. Niestety, mój zacofany samochód potrzebuje diesla, żeby jechać.
Za to śnieg jest ślicznie posprzątany i ułożony w kant, dzięki czemu nie zalega na mniej używanym pasie ruchu. A to oznacza bezpieczne wyprzedzanie ustrojonych lampkami choinkowymi tirów.
Szukamy noclegu, ale przez 200 km nic nie ma. Zresztą moja dżi-pi-eska pokazuje, że jedziemy po polach i przynudza: zawróć, jeśli to możliwe.
Wreszcie (środa, godzina 1.17) jest tablica, a niej symbol łóżka!
Juhu! Będzie spanie, a nawet (rozpusta) prysznic.
Frau Won-mi-stąd macha ręką na mój widok: Nie ma spania, zajęty hotel, hotel nie przyjmować gości, bo nie ma ochoty.
Jadę dalej, ale powoli świadomość mnie opuszcza.
Poza jednym pragnieniem:
Spać!
W jedynym miejscu na całej trasie, gdzie termometr pokazuje minus 10 stopni siły mnie opuszczają i idę spać… no nigdzie nie idę. Śpię w samochodzie, w słynnych portkach z freeze (a jednak się przydały).
To te same portki, w których pracowałam w zamrażalni, gdzie grzali aż do minus 29.
Piukuś, Ludziska.
Po kilku godzinach kimania-włączania silnika-kimania-włączania-kimania-kichania-jęczenia-włączania ruszamy dalej.
Chcę jak najszybciej opuścić strefę płatnych toalet – kontynent.
Co za pazerność, Ludziska. W Jukej sika się za free!
Holandia– odśnieżona.
Belgia – pada śnieg z deszczem.
Nareszcie Kanał: aż trzy samochody oprócz nas czekają na przeprawę! Warunki, jak w katolickim niebie: pusto, przestronnie, snuję się po całym promie w cieple i wylewam na siebie cztery rodzaje perfum w bezcłowym sklepie. Uach, pachnę sobie. Dobrze, że po pewnym czasie nos się znieczula.
Mój nos, bo Krzysiek zaczyna mnie unikać. Pewnie uważa, że sam pachnie ładniej!
Anglia pod śniegiem, chachacha. Pusto wszędzie i Prezesowi dzięki, bo M6 w remoncie.
Śmigam jak nocne zwierzątko, mrugam ślepiami.
Pasażer pochrapuje słodko, a ja obiecuję sobie w duchu, że rozwiodę się, jeśli nie zrobi prawa jazdy. I wyjdę za kierowcę tira.
Dom.
Godzina 4.24, czwartek. Dwie minuty po czasie, jaki zaplanowała mi dżi-pi-eska.
Pierwsze prawdziwe zaspy na całej ponad dwutysięcznej trasie: blokują wjazd.
Łopata w dłoń.
Podłoga zimna jak lodowisko. Temperatura wewnątrz – plus 6 stopni.
Gdzie mój termofor?
Spać.
Spać.
Spać.
Dobranoc, Ludziska.
PS. Jazda, jak jazda. Trudniejsza niż latem, ale – jeśli porównać to z wyobrażeniami, faktami medialnymi i straszliwymi wizjami Europy Pod Śniegiem – to PIKUŚ.
Pikuś, Ludziska.
Bo nie wątpię, że Wasze ciepłe myśli pokonały zimę, lód i mrozy, stopiły zaspy i zaholowały mnie do domu.