Czy można żyć długo, szczęśliwie i nie umrzeć ze śmiechu podszytego zgrozą?
W sytuacji, kiedy nosi się wadliwy układ pod własnym deklem?
Znalazłam patent!
Oto on:
W jednym z ostatnich epizodów doktor House i jego zespół odkrywają, że ich nowy pacjent od lat chleje syrop przeciwkaszlowy. Nałogowo.
Dzięki temu specyfikowi człek ów wiedzie – w telegraficznym skrócie streszczając – szczęśliwe, pełne miłości, proste i spokojne życie.
Pozbawiony dostępu do syropku, zaczyna kwestionować wszystko, na czym oparte jest to szczęśliwe bytowanie. Już to mu się żonka przestaje podobać, już to praca zbyt monotonna, a i świat dookoła nie do przyjęcia wręcz się staje.
Popada w nieszczęśliwość tak wielką, że leczeniem z wyboru staje się udostępnienie mu syropu.
Natychmiast.
Rzeczony syrop przeciwkaszlowy pozwala pacjentowi powrócić na bezpieczne wody i zielone pastwiska… głupoty.
Bo ten syrop tak właśnie działa: wytłumia wrodzoną wadę umysłu, czyli inteligencję.
W poniedziałek pójdę do apteki…
Mutacja genetyczna zwana potocznie inteligencją, to kij o wielu końcach. Niektóre kije takie już są.
Dawno, dawno temu bywała zaburzeniem wręcz pomocnym: dzięki zdolności przewidywania, gromadzenia i przetwarzania informacji ułatwiała przetrwanie w nieprzyjaznym środowisku, gdzie tygrysy szablozębe czaiły się w krzakach.
Ale – z innej strony – wada ta pomogła dotkniętym nią osobnikom wspiąć się po mentalnej drabinie tak wysoko, że sami siebie mogli oglądać z góry.
Zajrzeli stamtąd w otchłań, zwaną umysłem i znaleźli narzędzia do relatywizacji (narzędzia do zabijania posiedli wcześniej).
Zajrzeli w bajoro pełne strachu i nazwali je nieśmiertelną duszą.
Ubrali tę duszę w falbanki religii i stała się maskotką przeciwlękową forever.
To, co bulgocze pod spodem, zostało uznane za zewnętrzne i określone jako szatan, diabeł czy inna paskuda.
To im się, tym mutantom, naprawdę udało: stworzenie wrażenia, że zło jest na zewnątrz.
Po pewnym czasie sami w to uwierzyli.
Czy znacie lepszy przykład trwałego odwrócenia kota ogonem?
Koncepcja zewnętrznego zła jest pomocna, kiedy trzeba wyrżnąć w pień jakiś naród, spalić wioski, zgwałcić kobiety, usankcjonować współczesne korporacyjne niewolnictwo, wysłać wojsko do Afganistanu, odebrać szansę przeżycia chorym na raka i tak dalej.
Jakieś siły zła wysyłają bombowce na cywilów.
Coś – bo przecież nie człowiek, istota rozumna – sprzedaje broń fanatykom, jakaś diabelska ręka podpala stosy, składa podpisy na cyrografach.
Taki podpis kosztuje ludzkie życia, ale to nie my!
Kiedy jakiś (co uczciwszy) mutant wykrzyknie: piekło jest w nas! – uznaje się go za chorego na depresję.
Wytwory depresyjnych mutantów zostały określone jako egzystencjalizm i nie wolno się do nich zbliżać, bo można się zarazić. Chyba, że ma się odtrutkę w postaci jakiegoś draga albo wódy, albo czegoś do pojarania.
Dziś, w czasach globalnego ocielenia, inteligencja jest mutacją szkodliwą.
Zabójczą nawet.
Może być przyczyną wielu groźnych chorób, z paranoją na czele.
Osobniki dotknięte inteligencją żyją w lęku, że świat rozpadnie się na kawałki, dosłownie i w przenośni.
Martwią się też tym, że każda próba leczenia ocielenia spowoduje wstrząs i nasilenie objawów choroby.
I to może być – niestety – prawda.
Dlatego cała energia ludzkości została skanalizowana i ujarzmiona w służbie najwyższego dobra: utrzymania zbiorowej nieświadomości i powszechnego stanu umysłu zwanego normalnością. Normalność często posługuje się frazą: nic się nie da zmienić, bo tak było, jest i będzie.
I to może być – niestety – prawda.
A ja pójdę poszukać apteki, żeby przestać skupiać się na negatywach i żyć długo, spokojnie i szczęśliwie.