Felieton

Pochwała dojrzałości i rozsądku

Dojrzały człowiek potrafi nie angażować się osobiście w ogólnoświatowe kryzysy.

Czyta, kiwa mądrą głową, wzdycha: cóż, takie jest życie.

Wraca do swoich codziennych wyborów: jarzynowa czy rosół?

Dojrzały człowiek oszczędza emocje na użytek własny.

Dojrzały człowiek zna granice, poza którymi istnieje już tylko zamazana szarość cudzości, niemojości, ichniości.

Dojrzały człowiek wie, kiedy powtórzyć nieśmiertelną mantrę: świata nie zbawię, a nerwy sobie zszarpię.

Dojrzały człowiek patrzy z politowaniem i wzrusza ramionami.

Dojrzały człowiek zdaje sobie sprawę, że jego możliwości są ograniczone i nie próbuje drapać się tam, gdzie go nie swędzi.

Rozsądny człowiek – kiedy coś poruszy jego wrażliwość – kręci głową i pyta: jak tak można?
Ale nie szuka odpowiedzi na to pytanie.
Woli pobyć chwilę w stanie świętego oburzenia, to oczyszcza i odświeża.

Rozsądny człowiek odróżnia to, co może zmienić, od tego co niezmienne, bo zawsze było.
I nie sprawdza, nie wtyka palca w oko cudze i własne.

Rozsądny człowiek przygląda się innym w nadziei, że dostrzeże w ich oczach uznanie dla własnego rozsądku. Pojąć nie może, kiedy widzi w nich rozczarowanie.

Czasem udaje się do terapeuty, żeby zapłacić za potwierdzenie swojej dojrzałości i rozsądku.
Dostaje certyfikat normalności i oddycha z ulgą: tak, sztuka życia polega na szacowaniu korzyści własnej.
Już mu lepiej, to był chwilowy kryzys wiary w swoją najważniejszość.

Myśli: cóż, każdy ma takie same szanse.
I gorąco w to wierzy.

Aż pewnego dnia uporządkowany, dojrzały, rozsądny świat dojrzałego człowieka chwieje się, wali, obraca się w nicość. To, co miało być stałe, okazuje się ruchomym piaskiem.
– Ratunku – krzyczy, kiedy piasek zasypuje mu usta.
– Pomocy – jęczy, wsysany przez takiejestżycie.

Ale dookoła są sami dojrzali i rozsądni ludzie. Zresztą zawsze lubił się takimi otaczać. Widzi w ich oczach to samo, czym tak się szczycił jeszcze przed chwilą; przed katastrofą: dojrzałą i rozsądną obojętność. Może nawet odrobinę współczucia.

Bez zaangażowania.

Felieton

Dom zły

Ezoteryzm, okultyzm, chiromancja, spirytyzm, całe wróżbiarstwo, przesądy.
To zainfekowany sposób myślenia.
Buddyzm, hinduizm, New Age. Nawet Harry Potter.

Ksiądz Michał Woliński – egzorcysta diecezji katowickiej wymienia kanały, jakimi szatan dostaje się do naszych umysłów.
Ja, Małpa jestem w rozterce, ponieważ Harry Potter jest całkiem debest jak na mój gust. I prawdopodobnie jestem ciężko zainfekowana tym diabelskim nasieniem.
Rozumiem, że serie pechowych zdarzeń, łącznie z ostatnio zapłaconym mandatem za parkowanie w strefie residents only są tego przejawem, a nawet dowodem.

Nie wchodźcie na tę szatańską stronę, albowiem jest ona zagrożeniem dla Waszych niewinnych (jeszcze) duszyczek.

Dręczy mnie pytanie, dlaczego egzorcysta ksiądz Michał Woliński nie wymienił Kościoła Katolickiego, jako miejsca, w którym – wg słów głównego egzorcysty Watykanu – najłatwiej nadziać się na hulającego czorta?

I następne pytanie:

Czy dobry Bóg może mieszkać w domu złym?

Zadaję je sobie, ponieważ jestem wędrowcem, który szuka bezpiecznego portu.
Kiedy będę przybijać do brzegu, chciałbym zobaczyć królestwo niebieskie. Albo zielone, albo żółte, ale boskie.

Święty spokój i żyzne pola (pastwiska), czysta woda i cisza.
Za życia tego nie osiągnę, więc pragnę udać się do nieba pośmiertnie, skoro nie ma innej opcji.

Za życia zaś szukam spójności.

A tak i proszę mi się tu  nie śmiać, nie stukać w czoło i nie stroić min za moimi plecami. Jestem zmęczona dysonansem poznawczym, z którym próbuję sobie radzić od urodzenia. Od pierwszego bądź grzeczną dziewczynką, bo jak nie, to.

Jestem grzeczną dziewczynką i grzecznie pytam: czy Bóg naprawdę mieszka w Kościele Katolickim?
A jeśli tak, to czym się aktualnie zajmuje?

Kiedy czytam o zbrodniach mężczyzn w czarnych sukienkach, nie czuję złości, tylko lęk. Boję się, że oni wiedzą coś, czego za nic w świecie nie ujawnią.

Czy oni wiedzą, że Boga nie ma i dlatego wcale się nie boją?

News

News lekko nieświeży…

Jak zawsze wpełzłam pod dywan, kiedy trzeba się czymś pochwalić.

Od miesiąca słyszę pytanie „kiedy napiszesz na stronie o Amelii?”
Od miesiąca odpowiadam „jutro”.
Dziwna ze mnie Małpa…

Już drugi numer się ukazał, a ta Małpa dalej swoje.
Jutro.
Bo jeszcze się ktoś znowu na nią obrazi.

Ale doszło już do rozruchów domowych, mój mąż postawił sprawę na ostrzu noża. W trosce o niego, żeby się nie skaleczył, ogłaszam więc taką oto nieświeżą nowinę:
Pisuję felietony dla Amelii.

Robię to z wielką przyjemnością, o czym powiadamiam przyjaciół.
Niniejszym.

Po kilku latach znowu dostałam kawałek przestrzeni w mediach.
Z pewną nieśmiałością go tykam, bo po rozstaniu ze Zwierciadłem miałam drobną czkawkę moralną, z powodu okoliczności i tak dalej.

I tak dalej, Ludziska…

Felieton

Obrzęki damskie, obrzęki męskie

Tuż przed miesiączką dochodzi do swoistego obrzęku mózgu. Kobiety są tak przepełnione płynami fizjologicznymi, że ciężko im zachować zdrowy rozsądek – odrzekła lekarka, działaczka prawicowych ruchów pro-life Hanna Wujkowska na pytanie „dlaczego kobieta nie może być papieżem?”.

Ma rację.
Te obrzęki są straszne, mózg wylewa nam się przez uszy, kipiąc w bezrozumnym szale.

Jesteśmy tak przepełnione płynami fizjologicznymi, że idąc zostawiamy mokry ślad.
W butach nam chlupie.

Ale ja dziś tu jestem w sprawie innych obrzęków.
Tych skrywanych wstydliwie pod sutanną.
Zazwyczaj.
W pełnym świetle dnia.

Ale prezentowanych bezwstydnie w ciemności.
W chłopięcych chórach, katolickich szkołach, internatach i irlandzkich pralniach pod wezwaniem Marii Magdaleny.
Dacie wiarę, że ostatnią z nich zamknięto w 1996 roku?

Wspomniane obrzęki – jak już zaznaczyłam w poprzednim felietonie – są przypisywane szatanowi, który podstępnie dostaje się do księżych gaci i odstawia tam swoje szatańskie harce.
Pod gaciami wątpia puchną, wypełniają się płynami fizjologicznymi do tego stopnia, że ciężko jest zachować zdrowy rozsądek.

Ja to rozumiem.
Faceci z obrzękami pod sutanną zmagają się z tym szatanem, bo zadarli z Prezesem.
W swojej pysze wydumali, że postawią się boskiemu pomysłowi na faceta i wprowadzili celibat.
Wydali wojnę obrzękom i płynom.

Niestety, nie wydali okólnika, gdzie odprowadzać ścieki.

Pozostało im tylko błąkać się w mroku, szukając ulgi dla bolesnych obrzęków.

Ręka to za mało. Zwłaszcza, że tą ręką czyni się znak krzyża.

Im młodsza ofiara, tym bezpieczniejszy brudny sekret.
Niestety ofiary dorosły i przemówiły.

Nie zadziera się z Prezesem bezkarnie.
Penis, głupcze!

Felieton

Satanae ex machina

„Skandale pedofilskie w Kościele Katolickim to dowód, że szatan grasuje w Watykanie – powiedział ojciec Gabriele Amorth, oficjalny egzorcysta Państwa Kościelnego.”

Nareszcie wszystko jest jasne.
Znamy winnego, więc jeśli rzucać kamieniem, to nie w nas.
Nie w nich.

Postawmy grubą kreskę nad każdą zbrodnią i niech zapadnie noc.
Tfu, niech wstanie dzień, chciałam powiedzieć…

Wojny, zbrodnie i występki, oszustwa mniejsze i większe, bankowość, głód, kara śmierci i globalne ocielenie – to są dowody, że szatan grasuje na naszej planecie – powiedziała Anna Małpa Nowakowska, nieoficjalna egzorcystka Państwa Nowakowskiego.

Opróżnić więzienia!
Wstrzymać procesy!
Niech egzorcyści zasiądą w rządach, radach i ławach przysięgłych, wszak ich szatan rzeczony nie tyka.
A jeśli tyka, to ucieka z wrzaskiem.

Tych kilku pytań, które przychodzą do głowy strach zadać – może szatan mnie opętał i bredzę?

27 lutego napisałam taki proroczy akapicik w swoim felietoniku o leczeniu inteligencji:

„To, co bulgocze pod spodem, zostało uznane za zewnętrzne i określone jako szatan, diabeł czy inna paskuda.
To im się, tym mutantom, naprawdę udało: stworzenie wrażenia, że zło jest na zewnątrz.
Po pewnym czasie sami w to uwierzyli.
Czy znacie lepszy przykład trwałego odwrócenia kota ogonem?”

Znacie zatem moją opinię w tej sprawie.

A dobro?
Dobro jest – rzecz jasna – nasze.
W nas.

Czy grzeszę, jeśli śmiem wątpić w takie postawienie sprawy?
Czy grzeszę, jeśli to budzi mój gniew i sprzeciw?

Mam nadzieję, że Prezes Wszechwszystkiego ma poczucie humoru i nie ześle jakiejś ostatecznej plagi na tę biedną, opętaną Ziemię.
Mam nadzieję, że wybaczy ludziom też to, że przypisują Jemu swoje własne podłości: pazerność, próżność, pychę i mściwość.

Z prochu powstaliśmy i w proch się obracamy, ale zbrodnie są wieczne.
Wciąż to samo.
Wciąż tak samo.
I z tego samego powodu.

Amen

Cdn.

Felieton

Coś kiełkuje, coś więdnie, czyli ogólnie szafa gra

No więc jestem.

(Jak cudownie jest zacząć zdanie od no więc)

Nie na długo, tak tylko wpadłam powiedzieć, że wciąż żyję.
Ale co to za życie!
Co się raz umyję, to za jakiś czas znowu jestem brudna.
Ile razy zjem, to za jakiś czas znowu jestem głodna.
No Ludzie!
I tak dookoła?
Na tym to polega?

Na zdjęciu widzicie ogródek Kambuzeli. Jeszcze nieśmiało, ale już.
Idzie wiosna.
Wiem, jeszcze w to trudno uwierzyć, dlatego pokazuję Wam to, co kochana Kambu pokazała mnie.
Nowe, świeżutkie życie.

Jeśli o mnie chodzi, to raczej więdnę.
Im głębsze bruzdy mam na pysku, tym płytsze stają się moje bruzdy  w obszarze kory mózgowej.
Czy ja robiłam ostatnio lifting płata czołowego?

Pozwólcie, że wyjaśnię tę inwokację, zaczynając od pytania:
Miewacie takie dni, kiedy wszystko leci z rąk a na dodatek  rzeczy psują się seriami?

U mnie występują cyklicznie, tylko nie znam długości tego cyklu, więc nie mogę podjąć środków ostrożności. Dopiero, kiedy już się spieprzy, to widzę, że znowu wsiadłam do jakiegoś świrobusu.

Naciskam nie ten guzik, przycinam sobie warkocz drzwiami, kasuję niezwykle ważny dokument, pryskam sobie tartym czosnkiem w oko, ucieram palec na tarce, blokuję kartę, bo uporczywie wpisuję PIN sprzed dziesięciu lat.

A to tylko drobny wycinek codziennych udręk i walki o przetrwanie w sytuacji zagrożenia ze strony dowolnego przedmiotu, który sam w sobie niebezpieczny nie jest.
A w moich rękach staje się śmiertelną bronią.
Na przykład połknięta gumka do włosów.
Tak, zgadliście, trzymałam ją w ustach i próbowałam mówić.
Milczenie jest bezpieczniejsze.

Na dzień kobiet (nie będę nadawać mu przesadnego znaczenia i pozostanę przy pisaniu małą literą) zapragnęłam kupić sobie prezent.
Takie malutkie, bardzo pomocne urządzenie, mniejsza o jego przeznaczenie.
Nie, nie wibrator.
Inne pomocne urządzenie.

Przyniosłam radośnie to ustrojstwo do domu, wczytaliśmy się w instrukcję obsługi, załadowaliśmy załączone baterie, sztuk dwie i… nic.
Nie działa.
Ekranik blady i pusty, oznak życia brak.

Czytamy, dłubiemy, deliberujemy, konwersujemy, wymieniamy mądre uwagi, powoli tracąc cierpliwość.

– Szajs!
– wykrzykuję  z oburzeniem.
– Szajs – zgadza się mój mąż.
– Idę to oddać chamom jednym – decyduję gniewnie.

Wracam więc na miejsce zbrodni i maszeruję do punktu obsługi klienta, błyskając ślepiami złowrogo:
– O!
– podsuwam Miss Obsłudze pod nos tę rzecz. – Kupiłam toto godzinę temu i już jest zepsute!

Miss Obsługa wypróbowuje przyciski, włącza i wyłącza power button, postukuje paznokciem, obraca, maca, znowu wciska i naciska i … nic.
– Widzisz? – mówię z satysfakcją. – Martwy trup.
– Just give me one minute – nie poddaje się Miss Obsługa Klienta i wydłubuje baterie.
Po chwili wkłada je z powrotem.

– Happy now? – pyta, pokazując mi kolorowe światełka na wyświetlaczu. – Miłego użytkowania życzę.
– Jak to zrobiłaś? – pytam zachwycona.
Och, nic wielkiego, trzeba tylko przed włożeniem zdjąć folię z bateryjek, madam.

Felieton

Matematyka kreatywna

Wiecie co, Ludziska?
Najtrudniej jest opisać wredne rzeczy zakamuflowane jako wymiany handlowe, czyli umowy.

Nieuczciwość
Uśmiechnięte łajdactwo
Hucpę
To jest tak nieostre, zaplątane w oceanie brudnej mgły.
Zbudowanej ze słów i liczb.

Czasem mam ochotę zrobić coś spektakularnego.
Jak ten facet w Ameryce, co zapikował samolotem w budynek ichniego urzędu skarbowego.
To się zdarzyło całkiem niedawno.
Człowiek nie wytrzymał i wykipiał.
Zostawił list pożegnalny: tu macie moje mięso.
Czyli, w wolnym przekładzie: nażryjcie się, hieny.

No, ale ja nie mam licencji pilota.
Poza tym brak mi agresji. Nawet jeśli się wścieknę, to niezbyt krwiożerczo.
Tyle, że czasem brak mi tchu.

Ile razy już dałam się oszukać?
Ile razy nawet o tym nie wiedziałam?

Czemu wszyscy uważają mnie za głąba?
Ponieważ jestem głąbem.

Oto przykład:
 Trzeba wykupić polisę. Nie u tego co zawsze, bo zrobili się pazerni.
Jak oni liczą, że w ubiegłym roku miałam dziewięć lat bonusu bezwypadkowego, a w tym roku dwa?
Matematyka?
Tak.
Matematyka kreatywna.

Nie, nie miałam wypadku.
Po prostu w tym roku pańskim 9+1=2.

Jestem kompletnym głąbem, bo nie rozumiem.
Zostaje niesmak i poczucie krzywdy.
Trzeba wziąć gorący prysznic, żeby zmyć z siebie wrażenie bezdotykowego gwałtu.
Fuj.
Ohyda.

Nowy ubezpieczyciel, warunki brzmią nieźle. Płacę. Czekam na polisę. Dostaję 2 kg makulatury, ulotek, broszurek, propozycji dopłat. Nie, dziękuję, pozostanę przy podstawowym. Ale gdzie – do cholery – jest certyfikat?
Nie przysłali.
Już raz miałam taki kłopot, więc tym razem reaguję natychmiast.
Dzwonię:
– Gdzie jest certyfikat?
– Powinien być w paczce. Nie ma? To wyślemy. Tylko zapłać  30 funtów. Jak to za co? Za przesyłkę i koszty administracyjne.
– Dlaczego mam płacić za wasz błąd? – pytam. – Nie zapłacę!
– Jazda bez posiadanego certyfikatu to przestępstwo – odpowiada mi bezczelnie obsługa klienta. – Musisz zapłacić.
Łatwizna.
Podobno mają milion klientów. Jeśli tylko co drugiemu nie doślą certyfikatu "przez pomyłkę", to – brawo – nieźle obmyślany plan biznesowy.

Rezygnuję.
Pocałujcie mnie w dupę wy  pazerni oszuści, uśmiecham się jadowicie usuwając ich z mojej listy stałych opłat.
Za to też chcą opłatę.
Administracyjną

Mam osiemdziesięciu innych ubezpieczycieli w zasięgu, znajdę jakiegoś uczciwego.

O, jest.
Chwytam najtańszą ofertę – 520 funtów za rok.
Nie muszę nic robić, ledwo klikam myszą na zakładkę firmy, już sami do mnie piszą: zadzwoń, dajemy ci bonus 57 funtów!
Radośnie dzwonię, robimy wyliczanki. Z tym „specjalnie dla mnie” rabatem wychodzi mi 680 funtów do zapłaty.
Dziś 520 – 57 = 680.
Ja, tępy głąb, znowu nie kumam.
W call center wielka radość: następna durna cipa wydmuchana na ładnych parę funtów.

Siedzą tam ludzie, którzy oszukują z  serdecznym uśmiechem na ryju, za kilka pensów ekstra premii dla najlepszego kłamcy.
Cyniczni, grzeczni, obojętni na moralny wymiar swoich codziennych zajęć. Muszą zarobić na chleb, muszą robić to, co im nakazano.
Kłamać. Kręcić. Sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać.

Ja im współczuję, bo nie wiedzą, co czynią.
Sami zresztą też są dymani, bo na tym najlepszym ze światów każdy dyma każdego w imieniu korporacji, której zaprzedał duszę.

Chrzanić to.
Chrzanić.
To.

Curiosum

Ja nie wiem, o czym Wy ględzicie, Kochane Ludziska.
Nadświadomość?

Ledwo starcza mi świadomości, żeby ogarnąć sprawy dookoła.
I też nie zawsze, bo zazwyczaj śpię i śnię mniej lub bardziej idiotyczny sen o życiu.

Kiedy się wybudzam, okazuje się, że rzeczy mają się znacznie gorzej: tak czy siak tracimy wszystko i wszystkich, sami też w końcu umieramy, ale zanim to nastąpi zostajemy rozczłonkowani, rozerwani na strzępy, przeżuci i wypluci. Kupieni, sprzedani, zdradzeni, oszukani.

Błogosławieni ubodzy duchem, którzy nigdy się nie budzą.

A przecież żyję w cudownych czasach.
Nie ma w pobliżu żadnej wojny, mam co żreć i dach nad głową.

Posiadam wszelkie zabawki, których leniwa, stara prukwa potrzebuje: pralkę, klawiaturę, cztery kółka. W promieniu tysięcy kilometrów nie ma żadnego najeźdźcy, ani gwałciciela, który znakuje  parszywą spermą swoje podboje.

Co za wspaniały świat!,
Jeśli tylko patrzeć na czubek własnego nosa i nie chcieć wiedzieć zbyt wiele.

Gdyby nie chwilowe przebudzenia, mogłabym uznać się za szczęściarę.
Ale nie mogę.

Bo wciąż mam za niski poziom serotoniny, żeby znieść rzeczywisty obraz świata z jego banalnym, globalnym, codziennym, uśmiechniętym głupawo złem.

Mam też zupełnie odwrotny kłopot, bo czasem czuję się szczęśliwa, a nie powinnam.
To potworne, że mogę czuć się szczęśliwa, mimo że dookoła jest tyle bólu. Denerwują mnie tak małe sprawy, że wstyd o nich wspominać. Moje cierpienia są nieistotne w porównaniu z cierpieniem innych.

Dlatego nie chcę nic wiedzieć i nic rozumieć.
Ponieważ kiedy wiem i rozumiem, nie potrafię cieszyć się życiem, a to też jest niegodziwe.
Tak źle.
I tak niedobrze.

Niektórzy twierdzą, że ja po prostu jestem nadwrażliwa.
Inni, że nieprzystosowana.
Ja twierdzę, że zbyt często wybudzam się ze śpiączki.

Czy naprawdę musi mnie obchodzić, że gdzieś tam zginęły tysiące ludzi w kilka minut a miliony innych umierają powoli?
A co to, jacyś moi krewni, czy co?

Czy nie mogę spokojnie czytać plotek, dłubać w nosie i mamlać czekoladowego batonika?
Czy ja jestem głupia?
Czy ja jestem mądra?
Czy ja kiedyś przestanę czuć się obco na tej planecie?

Jestem zmęczona.
Niekompatybilnością.

Nie martwcie się o mnie.
Wkrótce się przeprowadzam.
Na zdjęciu widzicie mój nowy dom (fot. Agnieszka M. z Bełchatowa).
Tam może uda mi się znaleźć wewnętrzną ciszę.

Czy będziecie za mną tęsknić?

PS Ten akurat rzut depresji wywołała próba obejrzenia filmu „Rewers”. Wystarczyło szesnaście pierwszych minut.
Litości!