Korci mnie, żeby coś rozebrać
Z okazji wiosny, która przypełzła pod mój dom i rozwinęła jeden mały kwiatek – mlecz.
A kos zamieszkał w krzaku lawendy w ogrodzie.
Jego żółty dziobek ślicznie się komponuje z kwiatkiem. I żółte obwódki wokół ślepek, którymi popatruje na mnie podejrzliwie.
A rudy kot siedzi na płocie i gapi się na mojego kosa. Na ogonie ma najbardziej zalotny na świecie zestaw białych pierścieni. Cały rudy, tylko te pierścionki.
Psik, morderco!
Co by tu dziś rozebrać, z okazji wiosny?
Semiotycznie, semantycznie, syntaktycznie, pragmatycznie i wymiotnie.
Rozbierzmy spisek!
Na to konto zacytuję fragment komentarza Doroty do poprzedniego felietonu:
Jednym z powodów, dla których przestałam pracować w tej gazecie, był SPISEK.
Otóż spisek istnieje.
Nie wolno w gazetach o zdrowiu czy o małych dzieciach napisać, że jogurciki są trucizną. Że wersje light są trucizną.
Że margaryna jest trucizną, a smażyć powinno się na smalcu, bo się nie pali, bo osiąga wyższą temperaturę, w której mięso od razu się “zamyka” i nie wpuszcza tłuszczu do środka. Że oleje rafinowane to trucizna, zabijająca powoli, aczkolwiek skutecznie.
Dlaczego nie wolno?
Bo producenci tych trucizn to nasi dobroczyńcy.
No, to uznałam, że chyba wolałabym pracować w narkobiznesie–kasa lepsza i nikt nie twierdzi, że oferuje zdrowe produkty.
To jest dla mnie absolutnie zrozumiałe.
Mało tego, ja doświadczyłam spisku!
Oniemiałam wtedy ze zdumienia.
Wtedy, bo teraz doskonale rozumiem, jaką z siebie zrobiłam idiotkę, próbując umieścić ten tekst w miesięczniku żyjącym z reklam.
Kretynka, co?
Buchachacha!
Zawsze chciałam popularyzować wiedzę psychologiczną.
Nie całą.
Tylko tę część, która dotyczy ludzkich motywacji i procesu podejmowania decyzji.
Intrygowała mnie wolna wola, szukałam jej na różnych planach: materialnym, duchowym, w intelekcie, w neurochemii, w sobie, w innych.
Nie znalazłam.
Nie ma jej, albo źle szukałam.
Albo szukałam dobrze, ale moje poszukiwania wpływały na na badany obiekt.
I tak dalej.
Może dobrze się stało, że nie znalazłam substancjalnej wolnej woli.
Gdybym ją znalazła… strach pomyśleć.
Stałabym się niezależna i wolna, stanowiąc zagrożenie dla całego ustalonego porządku świata: dla kolejności dziobania, dla starych ale jarych technik prania mózgu, dla hierarchii, klasowości, patriotyzmu, nacjonalizmu, narcyzmu, yzmu, izmu, zmu.
Zabiliby mnie, zanim zdążyłabym opatentować wolną wolę, żeby móc rozdawać ją jako szczepionkę przeciw globalnemu ocieleniu.
Jedno wiem na pewno, chociaż wciąż hipotetycznie: żeby używać wolnej woli (tej, która nie istnieje) trzeba mieć wiedzę o dostępnych opcjach.
A także pogodzić się z ceną, jaką płaci się za możliwość skorzystania z wolnej woli, a ta bywa bardzo wysoka.
Może nie w kwestii jogurtu czy margaryny, ale już przy wyborze stylu życia cena za wolny wybór gwałtownie rośnie.
Boleśnie rośnie.
Może coś o tym wiecie z własnych doświadczeń.
Lub macie takie przeczucie, że czasem lepiej odpuścić wolne wybory i otulić się stereotypem.
Żeby nie bolało, żeby było bezpiecznie… na pozór.
Spisek istnieje i ma się dobrze.
Jego istotą jest ograniczanie dostępu do rzetelnej wiedzy, a jego tłem są wielkie pieniądze.
Jego efektem jest (między innymi) posiadanie stałych poglądów i sztywnych przekonań.
Za te poglądy i przekonania ludzie dają się zabić.
I zabijają tych, których przekonania i poglądy są równie stałe. Tyle tylko, że inne.
Poglądy zamiast kontaktu z rzeczywistością, to jest dopiero patent!
To jest taki zgęstnik, trzymający populację w kupie.
W kupie, dosłownie.
To pisałam ja, Małpa – anarchistka do szpiku kości zepsuta.