Sto na sto

W pobliskim zagajniku, sto metrów ode mnie pojawiło się w ubiegłym tygodniu sto zużytych pampersów, i leżą.
Będą tam leżeć bardzo długo, bo mają wiele plastikowych części.
Niemowlę, które narobiło w te pampersy zdąży dorosnąć i spłodzić własne niemowlę lub dwoje. Pewnego dnia zabierze je na spacer do lasu i powie: zobacz synku, to twój tatuś nasrał w te oto pampersy w roku Pańskim dwa tysiące osiemnastym, gdy nasza ukochana ojczyzna obchodziła stulecie swej niepodległości, a twój dziadziuś, syneczku, wywiózł je tu do lasu, żeby sobie leżały na chwałę i dla uczczenia.

Tak się składa, że zawsze w listopadzie (który, przypomnę, jest moim Miesiącem Zrzędzenia) nachodzi mnie ochota granicząca z przymusem, aby oddać się pisaniu o ekologii. A konkretniej: o brudzie, smrodzie i ubóstwie naszej pięknej i niepodległej ojczyzny w jej prowincjonalnej odsłonie.
Zapewne winny jest jest listopadowy opad liści, które to liście skutecznie przez całe lato i wczesną jesień przesłaniały mi widok na hałdy śmieci w lasach.
Ten czas, kiedy zieleń już nie zasłania, a śnieg jeszcze nie przykrywa wstydu, wydaje mi się najtrudniejszy do zniesienia.

Tym bardziej, że właśnie w listopadzie zawsze wisi w powietrzu mdląca zawiesina patriotycznych uniesień, zmieszanych z pierwszą falą smogu.

Bieżący rok jest pod tym względem bardzo trudny, bo dookoła wszystkiego po sto-na-setną rocznicę.
Sto razy przekroczone normy zanieczyszczenia powietrza w Chorzelach przez sto dni na stulecie niepodległości.
Sto ton śmieci na sto hektarów lasu.
I temu podobne.

Odczuwam sto razy silniej przepaść między deklarowaną a praktykowaną miłością obywateli do własnego kraju.

Czytaj dalej →

O śmierci, dyniach i innych utrapieniach

Pisanie tego felietonu wypadło w Dzień Zaduszny, a jest on dosyć wyjątkowy. Wczoraj wróciło do naszej doliny „jesienne lato” i wszystko znowu błysnęło barwami, my zaś w samych koszulach pijemy kawę pod sosną i gawędzimy o życiu.
I o śmierci.
Dziwnie mi się rozprawia o śmierci w tak piękny, ciepły dzień; z pewną wesołością lub brawurą nawet.
Właściwie to tylko ja gadam i gadam, a mój rozmówca jakby stracił elokwencję i tylko coś tam mruknie od czasu do czasu. Nie winię go za to; rozmowy o własnej śmierci nie stoją wysoko w rankingu ulubionych tematów.

Czytaj dalej →

Zgadnij, co czytam, gdy nie czytam Kąckiego

Długo nie mogłam się zabrać do przeczytania tej publikacji w całości.
Dokument Marcina Kąckiego „Maestro. Historia milczenia” wydano ładnych parę lat temu przecież! Zwykle sięgam po nowości łapczywie, lecz tym razem już kilka fragmentów opublikowanych przed premierą złamało mi serce.

Fakt, że serce moje jest łamliwe, gdy chodzi o przemoc.
Kruche jak ptasie żebro w zetknięciu z molestowaniem dzieci.
I do tego węchowe sensacje, idiosynkrazje przy czytaniu. Wierzcie lub nie, dorosłe ciało dziecku śmierdzi i ten smród zostaje w zmysłowej pamięci na zawsze.

Ale mam teraz egzemplarz na czytnik; nie muszę brać do ręki papieru, który by mi zaczął śmierdzieć tym starcem, który me too. Czytam, korzystając ze smartfona, sterylnie.

Gdy sięgam po jakiś dokument, to już idę na całość, chcę wiedzieć ile się tylko da. Wyguglałam zatem tego Kroloppa, obejrzałam zdjęcia. I inne fotografie, wizerunki osób powiązanych. Chciałam spojrzeć w twarz temu i owemu, tej i tamtej.

Czytaj dalej →

Trajektorie

Nad moją chałupą przeleciały – jeden za drugim, w szyku lecz bez wdzięku – szare, wojskowe samoloty. Wylegliśmy na pole, żeby gapić się, jak lecą bardzo nisko, z południa na północ. Koty pochowały się w stodole. Ryk silników wprawił wszystko w wibracje, dzięki czemu mogłam niezauważenie drżeć ze strachu. Doskonale znałam tę sytuację. Jedyna różnica polegała na tym, że to nie był kolejny koszmarny sen. One leciały naprawdę.

Urodzona piętnaście lat po ostatniej wojnie, regularnie o niej śnię. Śnią mi się rakiety nadlatujące z wysoka. Widuję w snach bombowce i samoloty, które spadają płonąc. Stoję wtedy na otwartej przestrzeni i wiem, że nie mam po co uciekać. Ucieczka nie ma sensu, ponieważ nie wiem, gdzie ta śmierć spadnie. Nie znam toru, po którym zbliża się pocisk, więc mogę tylko stać i czekać, sparaliżowana grozą. Okropne sny o bezsilności. Tymczasem szare samoloty poleciały ku lotnisku w Szymanach, gdzie panowie w mundurach ćwiczyli sobie odbijanie lotniska z rąk wroga. Na niby. Po pewnym czasie cała ta powietrzna kawalkada wracała tam, skąd przyleciała.

Czytaj dalej →

O ruchu do przodu, w tym sologamii, masturbariacie i dysturbancjach z nimi związanych

W opinii większości świat posuwa się naprzód. Przeprowadziłam badanie na placyku handlowym w Chorzelach. Dziewięcioro na dziesięcioro pytanych odpowiedziało naprzód a tylko jeden pan warknął a chuj wie. Czyli, że on sam nie wie, ale zna kogoś, kto wie.

Intuicja mi podpowiada, że w tym przypadku większość wyjątkowo się nie myli, bo jak niby inaczej miałby się posuwać świat? Skoro się posuwa, to musi (niestety) naprzód.
Gdy się tak posuwa i posuwa, (od czasu do czasu z nieznanych powodów ruch posuwisty zmienia się w ruch spastyczny) to się jednocześnie oddala i oddala. I nigdzie się jakoś nie przybliża, chociaż są tacy, którzy twierdzą, że owszem.

Nowe zjawiska wyrastają jak psie grzyby po deszczu i tak samo szybko gniją i znikają.
Ale nie wszystkie.
Niektóre trendy związane z posuwem (lub spazmem, względnie szamotaniem) do przodu wydają się być piękniejsze od innych. Oczywiście ocena zależy od tego, kto patrzy i skąd mruga. Ja mrugam do was z małej wioseczki o sielsko-zadupiańskim klimacie, gdzie jednakowoż wszyscy mają smartfony i non stop coś do nich gadają.
Jak tak, to nie mają nic do powiedzenia, a jak sobie przyłożą taki smartfon do twarzy, od razu robią się elokwentni.

Czytaj dalej →

Wsobny chów myśli

Opowiem wam – w koniecznym skrócie – o niebezpiecznym zjawisku.
Ze szkodą dla rozwoju ludzkiego intelektu i ducha, bardzo rzadko się o nim wspomina.
Dlaczego? Ponieważ to by było prawdziwie wywrotowe; ten fenomen, paradoksalnie, uchodzi za normę! Powszechność zjawiska czyni je (pozornie) prawidłowym.
Wyobraźcie sobie izolowane od świata miasto, w którym wszyscy utykają na jedną nogę*. Dla mieszkańców ten sposób chodzenia będzie normą dopóty, dopóki nie urodzi się choć jeden osobnik z nogami o równej długości.

Istnienie pewnych przeźroczystych, pozornie normalnych zjawisk pozostaje ukryte, chyba, że odważymy się popatrzeć uważniej, zwłaszcza na skutki. A są one opłakane dla umysłów i dla świata.

Czytaj dalej →

O mrożonych tulipanach, lajkozie i spotkaniach autorskich

Słysząc pytanie w rodzaju – a jak by pani zdefiniowała target swoich powieści?, błyskawicznie opadam z sił i więdnę jak mrożony tulipan.

[Tej wiosny miałam w ogrodzie mrożone tulipany, i wiecie, one leżały zupełnie nieżywe, ale jeden okazał się tylko nieprzytomny. I udało się go przywrócić do formy metodą usta-pąk. Rozmrożeńca wetknęłam do butelki i spędził resztę życia jako sąsiad doniczki z bazylią. Umarł cicho, upuszczając pomarszczone, wyblakłe płatki na stół i został pochowany w kompostowniku, razem z martwą już włoszczyzną.]
Czytaj dalej →