Felieton

Ejakulacja

"Kobiety, które nie ubierają się skromnie, prowadzą młodych mężczyzn na manowce, szkodzą ich czystości i rozpowszechniają cudzołóstwo w społeczeństwie, co zwiększa rozmiar trzęsień ziemi".  – ogłosił światu irański duchowny Hojatoleslam Kazem Sedighi.

Rano odebrałam poruszający email od przyjaciółki:

Słuchaj, to jest poważna sprawa. Ja czuję się osobiście odpowiedzialna. Normalnie znak jaki czy co–w piątek byliśmy u naszych znajomych i oglądaliśmy zdjęcia z ich wycieczki na Islandię sprzed niemal roku. I słuchaj, tam był TEN właśnie wulkan, no, na zdjęciach był, zupełnie z bliska. A ja miałam na sobie taką spódniczkę, co jej prawie nie było, no, serio, ledwie mi tyłek zakrywała. A jak usiadłam na kanapie naprzeciwko komputera ze zdjęciami, to jeszcze podjechała do góry. Słuchaj, to może to wszystko jest moja wina, bo w piątek to ten wulkan był bardzo pobudzony, ten, no, jak on się nazywa, aha–Ejakull. A ja mu się taka pokazałam, w tej spódniczce–no to chyba przeze mnie on miał te kolejne erupcje, nie? No, normalnie jestem cała w nerwach, chyba zacznę odmawiać różaniec albo co? A tę spódniczkę to na wszelki wypadek schowałam głęboko, ale chyba muszę ją w nocy wynieść i do Wisły wyrzucić czy jak? Albo spalić, żeby śladu nie było, jak zacznie się śledztwo w sprawie wybuchu tego, no, Ejakulla czy Ejjakula, no, tego wulkanu.

Odpowiedziałam jej, co następuje:

Moja Droga
 
To jest naprawdę poważna sprawa. Ty nikomu nic nie mów, siedź w domu, do nikogo nie dzwoń i nie pisz.
Jeśli Cie dorwą, to zapłacisz odszkodowanie tym wszystkim liniom lotniczym, nie wspominając o pasażerach!!!!!
 Spódniczkę spal, a popioły zakop!
Natychmiast!

A Was wszystkie ostrzegam: noście się przyzwoicie.

Gacie barchanowe zamiast rozwiązłych stringów (znanych też jako nić do czyszczenia dupy).

My – kobiety – o ile akurat nie jesteśmy w ciąży, balansujemy między trzema stanami:

– Kiedy mamy PMS – chlupie nam w mózgach i nie możemy być nawet papieżem
– Kiedy mamy miesiączkę – jesteśmy nieczyste i trzeba nas izolować
– W tych krótkich przerwach, kiedy nic nam nie dolega – zagrażamy stabilności całej kuli ziemskiej

Wszystko wskazuje na to, że moja przyjaciółka spaliła tę spódniczkę, jak jej doradziłam.
I już są efekty: z okna widzę pierwsze samoloty nad lotniskiem Liverpool.
Aktywność wulkanu Ejakul spadła o 80% i nadal spada.

Post mortem przegląd prasy

Widząc katastrofę – lubimy wierzyć, że ślepy los tak zdecydował.

Jeśli jest ślepy, to może nas samych nie zauważy.

Ene due rabe – na kogo wypadnie?
Bum – i już.

Ale to jest tylko ostatni akt, ten spektakularny koniec.
Scena śmierci jest tylko bolesną konsekwencją tego, co działo wcześniej.
Cienka czerwona linia złożona z mniejszych cienkich czerwonych linii – jak dopływy smutnej rzeki: zdarzenia, słowa, myśli i czyny.

Aby zasłużyć na wypadek, trzeba spełnić kilka warunków, to już zostało zbadane.
Zazwyczaj szklanka stoi przez mgnienie oka na krawędzi stołu, zanim spadnie: bum – i już.

Nie mam zamiaru przeprowadzać tu analizy czynników, to tylko felieton.
Raczej porządkuję własne myśli na Waszych oczach, bez pretensji do oryginalności spostrzeżeń.

Nie sposób nie zauważyć, że wszystkie osoby dramatu związane z katastrofą nad Smoleńskiem czegoś się bały.
Obawy te splotły się w sznur, na którym wszyscy się powiesili na oczach świata.

Czy niepokój o polityczny wizerunek jest dostatecznym powodem, żeby podjąć śmiertelną grę?
Nie zadawaj głupich pytań, Małpo.
Z tego i tylko z tego powodu przelano w historii świata hektolitry krwi.

Z powodu tego, co nazywa się honorem, czymkolwiek jest ta przypadłość.

Rosjanie bali się czegoś w rodzaju:
„Lotnisko wojskowe w Smoleńsku zostało zamknięte tuż przed lądowaniem polskiej delegacji rządowej – agencje podkreślają polityczny podtekst tej decyzji”.

Nasi bali się wielu rzeczy, między innymi:
„ Kolejny niewypał Prezydenta Kartofla – lęk przed lataniem! Samolot nie podszedł do lądowania z powodu zwykłej mgły”.
 
Polityka, to jedna wielka brudna, śmiertelna gra w mam cię, ty skurwysynu.
(Eric Berne nazwał i opisał tę grę w swojej pracy W co grają ludzie.)

Od polityki i polityków warto trzymać się z daleka, żeby nie zostać zakładnikiem ich honoru i pionkiem w grze.
(Takim pionkiem stał się ten nieszczęsny pilot z Gruzji, którym – jak kukiełką – Klich zagrał na nosie Kaczyńskiemu)

Nie chcę być niegrzeczna, ale skurwione media – ich pasja w tropieniu najmniejszej ludzkiej słabości – potęgują stan zagrożenia i nadają polityce twarz wściekłego bulteriera. (Żeby potem, pośmiertnie – pokazać przemiłego misiaczka.)

To przecież tych skurwionych, mięsożernych mediów obawiali się jedni i drudzy, kiedy szklanka wciąż stała na krawędzi.

Te same media punktują niedoszłych gości pogrzebowych za to, że rozsądnie zostali w domach, zamiast spadać na Kraków swoimi rządowymi samolotami, ku uciesze gawiedzi.
Te same media wychwalają kozackie podniebne wyczyny Saakaszwilego, brawurę, za którą przed chwilą potępiały Kaczyńskiego.

Czy można dziwić się, że nikt przytomny nie chce zostać prezydentem tego kraju?
Cokolwiek zrobi – nie zrobi – powie – nie powie – mięsożerne media go zeżrą.
Kimkolwiek będzie.

Niedobrze, bo kiedy politycy zaczynają się bać polityki, do władzy dochodzą psychotyczne oszołomy.

Post z kryptum

Mam ostatnio duży ruch ruch na stronie, trochę nowych twarzy, więc pozwólcie, że przedstawię się tym, którzy nie bardzo wiedzą, do jakiej opcji politycznej mnie przypisać.

Zwłaszcza teraz, kiedy nad Wisłą dzieją się te wszystkie trumienne przepychanki.
Walka polityczna już się zaczęła, a będzie oparta na dęciu w straszliwe trąby: dziedzictwo, symbolizm, fatalizm, martyrologia.

Czy ja jestem patriotką?

Zawsze!
Tam gdzie akurat stoję: nie śmiecę, sprzątam po sobie, staram się nie zakłócać życia innym i nie hałasować. Nie zajmować sobą dużo przestrzeni i oszczędzać wodę.

Jestem lokalną patriotką, gdziekolwiek mnie miotnie wiatr.

Jestem wolna wolnością kundla, który nie musi udawać, że jest czystej krwi.
Szczekam sobie na własną nutę, żadne szlachectwo mnie nie zobowiązuje.

Retoryka nacjonalistyczna przyprawia mnie o mdłości.

Nie reaguję na okrzyk: Polacy!
Zawsze reaguję na okrzyk: Ludzie!

Mam alergię na kult jednostki (w tym także na kult mojej własnej jednostki).
Mam awersję do manifestacji, parad, trybun, przemówień, oklasków na wiecach.

Patos i namaszczenie wywołuje u mnie reakcję organiczną: zaczyna się lekkim swędzeniem przepony, a kończy nieopanowanym, histerycznym śmiechem.
Roma, pamiętasz, jak musiałyśmy uciekać z kościoła podczas kazania w 1972 przez ten mój śmiech?

Nie cierpię komunizmu, socjalizmu, demokracji, oligarchii, monarchii, religii i bankowości.
Nie oddaję czci bożkom, kacykom i nie klękam przed ludźmi.

Śmieszy mnie do łez polityczna poprawność, a jednocześnie doceniam jej wartość w życiu społecznym. Zwłaszcza w kwestiach narodowościowych i rasowych.

Mam jednoznacznie negatywny stosunek do kary śmierci.
To jest mój jedyny stały i niezmienny pogląd w kwestiach polityczno-społecznych.
Z całą pewnością będę jeszcze o tym pisać.

Nie oddałabym życia za żadną ideę, na niczyj rozkaz nie strzelałbym do ludzi.

Nie mam szacunku dla żadnej władzy, ale szanuję konkretną służbę innym.
W wymiarze indywidualnym.
Każdej władzy trzeba uważnie patrzeć na ręce, niezależnie od głoszonych haseł i idei – takie mam przekonanie.

Nie sądzę, żeby przebranie – mundur, garnitur, sutanna czy inny ancug – mówiło coś o człowieku, który je nosi. Za to chętnie przyglądam się, jak z tych atrybutów władzy korzysta.

Nie daję wiary przemowom i orędziom, bo są one pisane na zamówienie przez specjalistów d/s wywierania wpływu.
Mogłabym zrobić majątek na pisaniu takich głodnych kawałków co ciemny lud to kupi, ale urodziłam się ułomna: brak mi odpowiednich klepek pod deklem.

Za to mam nadmiernie rozwinięte dziwaczne poczucie humoru, które – dzięki Prezesie! – chroni mnie przed przepaleniem bezpieczników.
Łatwo przychodzi mi ironizowanie, a kiedy jestem zła, mój sarkazm bywa obrzydliwy.
Próbuję to kontrolować, ze zmiennym szczęściem.

Nie będę miała pogrzebu po śmierci, a moje prochy staną się pokarmem dla ryb morskich.
Dlatego jeśli chcecie coś dobrego o mnie powiedzieć, nie czekajcie aż umrę.

Chociaż cokolwiek o mnie powiecie, nie wpłynie to na moją samoocenę – ponieważ ja nie potrzebuję samooceny – wolę autorefleksję.

Kiedy ktoś mnie rani, nie nadstawiam drugiego policzka, ani nie wydłubuję mu oka. Po prostu odchodzę, bo świat jest wciąż duży i nadal są miejsca dla takich jak ja – ludzi bez ambicji, bez korzeni, bez potrzeby przynależności do czegokolwiek poza tym, do czego i tak przynależę.

Z nikim nie toczę sporów o rację, bo wiem, że ona zależy od punktu, z którego patrzymy.
Łatwiej i przyjemniej mi z tymi, którzy widzą podobnie jak ja.

Ale prawdziwy rozwój zawdzięczam tym, którzy swoim sprzeciwem (nie obelgą) poszerzają moje perspektywy.
Byle nie wymagali ode mnie przyznania im jedynej racji.

Jeszcze jedno: uznaję wyższość tego, co jest tu i teraz, nad tym co było lub będzie.

Teraz, kiedy już coś o mnie wiecie, łatwiej Wam będzie rozumieć, czemu budzę Waszą irytację.

Didaskalia

Pewne frazy zastąpiono innymi.
Ale też łatwymi do zapamiętania.

Zamiast partyjnej nomenklatury (choć wciąż ich tam bez liku) brylują biskupi.

W tych histerycznych chwilach, na moich oczach – bez odrobiny wstydu – rodzi się nowy kult jednostki.

Jest w miarę po ludzku, bo na pogrzebie Stalina tłumy wiernych stratowały ładnych parę tysięcy współbraci.

I – rzecz oczywista – mieszkańcy Polski nie są tak dzicy, żeby wyskoczyć na ulicę i próbować rozszarpać z miłości trumnę umiłowanego wielkiego przywódcy, jak na pogrzebie Chomeiniego w 1989.

Ustawiają się karnie w kolejce, a zasłabnięć, ataków padaczki czy zwykłych zaburzeń krążenia nie warto wspominać.

Spora część tego tłumu jeszcze 9 kwietnia wzdychała: za komuny to się żyło…

I nic w tym gorszącego, bo z perspektywy pojedynczego, prostodusznego emeryta tak to właśnie wygląda.
Wiadomo było: kto kogo trzyma za mordę i na czyje polecenie.
Wiadomo było, co się należy i kiedy, i komu.
Kogo nienawidzić i jak to wyrażać.
Kogo umiłować i składać mu hołd.
I jak bardzo.

W XXI wieku ludzie nie obejmują już dynamiki politycznej sceny w Polsce, więc zachowują się tak, jak inni, którzy stoją obok.
Pierwszy wrzaśnie: Wielki Wódz!
Tłum powtórzy: Wielki Wódz!!!

Inny ryknie: Precz!
Tłum zawyje: Precz!!!

Łaska tłumu na pstrym koniu jedzie.
Ale jest łatwa do sterowania, jeśli się ma narzędzia.
A się ma.

Tłumy na pogrzebie, wyjce, werble i uniesienia.
Krypty, mauzolea za biletem wstępu.
Pomniki, nazwy ulic.
Wiersze ku chwale.
Panegiryki prozą.
Imiona nadawane dzieciom na cześć.
Imiona nadawane szkołom (cichcem zmieniane, kiedy wiatr historii przywiał smród)
Przymusowe wycieczki do miejsc kultu narodowego.

To wszystko już było.
Tyle razy, że płakać się chce.
Tyle razy, że aż strach.

Konsekwencje

Mader, tu jest prawdziwy surrealizm – napisała dziś moja córeczka, mieszkanka Krakowa.

– Siedź w domu – poradziłam jej przebiegle, bo jeśli ona nie będzie się plątać w tych dniach po Krakowie, to ja będę spokojniejsza.

A ja lubię być spokojna.
Chcę być spokojna – oto czego pragnę najbardziej.

Surrealizm  jest.
Z nami.
Za nami.
Przed nami.
Wokół nas.

Spowija nas jak chmura wulkanicznego pyłu – gdzie dmuchnie, tam ją niesie.
Jak dmuchnie, taki kształt przybiera.

W tej chmurze widać wszystko: Jezusa i Maryję, diable rogi, profil Putina, rękę z pistoletem, wawelskiego smoka (o, ten to ma na pysku wredny uśmieszek!), tyle tam widać, że każdy coś dla siebie wypatrzy.

Wpatrzcie się uważnie w kształty chmury importowanej z Islandii, bo tam niechybnie ważne znaki się kryją.

Kto więcej zobaczy, temu damy w nagrodę tytuł Nawiedzonego Roku 2010.

Chwilowo tytuł ten przypada pewnemu internaucie, który od kilku dni wpatruje się (i wsłuchuje) w amatorskie nagranie ze Smoleńska i (uwaga, uwaga) – za każdym oglądnięciem coraz więcej widzi.

Czego szuka?
Dowodów, że Rosjanie z Tuskiem strącili polski samolot rządowy, żeby pozbyć się… zgadnijcie sami.
Ten  owładnięty internauta jest tylko nawiedzony.

Ojciec R. zaś jest cyniczny.
To jest znacząca różnica, choć bredzą w tym samym rytmie.
R. ma władzę, media i pieniądze.
Wywiera wpływ na ludzkie umysły, budząc upiory.

***

Są jeszcze inne dymy: nad Tybetem. Tam płoną ludzkie szczątki, bo trzeba wysłać do nieba tych, których zmiotło trzęsienie ziemi.
Czy liczba 1339 daje się wypatrzeć w chmurze?
Tylu zginęło do tej chwili.
Umierają kolejni: z ran, zimna i wyczerpania. To są Chiny, tam ludzkie życie jest tanie.
Wolna prasa tak gładko recytuje: władze starają się pomóc, ale…
Ale.
Nie pomoże.

No, ale to nie nasi.
Co nas to obchodzi.
Nas, patriotów upajających się własnym znaczeniem.

***

Kiedy śmierć mi kogoś zabiera, użalam się nad sobą.
Zazwyczaj z poczucia winy, niedokończenia, niewyjaśnienia, niedopowiedzenia.

Lecz nie dyskutuję  z Bogiem na temat jego planu wobec nas.
Takie są konsekwencje wiary.

Nikt nie twierdzi, że wiara jest łatwa.
To najtrudniejsza rzecz na świecie i każdego dnia, o każdej porze muszę sobie na nowo przypominać, że wierzyć, to ufać bezgranicznie.
Zwłaszcza, kiedy jest ciężko.
Wiara jest łaską, albo decyzją.

Więc niech mi jakiś purpurant nie wyjaśnia, co Bóg chciał nam powiedzieć.
A ponad wszystko – niech mi nie wmawia, że jakiejś śmierci trzeba nadać większe znaczenie.
Niż innym śmierciom we wszechświecie.

Purpuranci są wyjątkowo głusi na boski głos.
Bóg nie plecie bzdur i nie gada jak potłuczony.

Jego wierni słudzy – owszem.

Bóg – kiedy ma inne plany niż my – zabiera nam zabawki i stawia do kąta.

Tego kiedyś uczyłam i przy tej okazji powtórzę: jeśli na Twojej drodze leży kłoda, lub wpadasz w wilczy dół, pomyśl chwilę – to może być zła droga. Nie forsuj. Nie wierz w to, że w cierpieniu jest jakaś wartość. To kłamstwo stworzone po to, żeby trzymać nas pod butem totalitarnej władzy. Obojętnie – świeckiej, kościelnej czy hybrydowej, jak w Polsce.

Dobre drogi są proste i nie wymagają nadludzkiego wysiłku.

A Bóg nie mówi do nas zagadkami.
Kiedy coś mu się naprawdę nie podoba – zatrzymuje chocholi taniec i zostaje pusty śmiech.

Felieton

Flash Forward

Telewizyjna migawka w Internecie:

Hiena dziennikarska slalomem szusuje wzdłuż kolejki do Pałacu Prezydenckiego. Wtyka swój mikrofon w usta stare i usta młode.
W usta milczące i usta kłapiące.
Bezzębne i zębate.

Byle dopaść jakieś usta, bo za to jej płacą.

– Jak pan się czuje – pyta hiena. – Tu, w pobliżu tragicznie zmarłego prezydenta?
– Nooo… żal… i w ogóle – odpowiadają usta.
– A pan głosował na prezydenta Kaczyńskiego? – hiena poddusza delikwenta.
– Nooo… nie…akurat ja nie…
– A dziś – hiena wgryza się w gardło ofiary. – Czy DZIŚ głosowałby pan na prezydenta Kaczyńskiego?

Biedny człowiek stęka, bo wie, że patrzą na niego miliony: nooo, tak.

A zatem na martwego kandydata – bo w języku logiki dwuwartościowej to właśnie oznacza słowo DZIŚ – ten biedny człowiek byłby gotów zagłosować.
I zapewne tak właśnie zrobi.

Ponieważ:

Ten kot Schrodingera jest zarówno martwy, jak żywy.
I to jest coś, czego nie ma żadne inne państwo!

PS Do osób ślących mi anonimowe emaile: tak, macie racje, jestem inkarnacją Stalina, a nawet gorzej. Tylko czemu akurat Was to boli? Jeśli Wasza wiara i oddanie jest czystej wody, to nie musicie grozić mi śmiercią. Ja i tak kiedyś umrę i głupio Wam będzie odszczekiwać te inwektywy i pisać panegiryki na mój temat… czyż nie tak właśnie WYPADA?

Felieton

Nagroda Darwina

Z oddalenia śledzę festiwal obłudy i zbiorowe halucynacje, z rzadka cucone jakimś głosem rozsądku.
Do tej pory jedyny taki głos wydał z siebie publicznie Eichelberger, tyleż rozumnie, co ostrożnie.

A tłum?

Ślepnąc, tłum krzyczy: zasłona spadła nam z oczu!!!
Mitologia in statu nascendi, wielka katarakta powlekająca zbiorowe oko.

I wartość sama w sobie: odkąd człowiek przemówił, nie wypowiedziano tylu głupot na raz.

Tytuł palnięcia roku przyznaję Jolancie Kwaśniewskiej za: ja też bym tak chciała.

Tuż za nim typuję opinię: o kunszcie pilotów świadczy fakt, że samolot nie wybuchł, tylko rozpadł się na kawałki.

Gdzieś w tym kłapaniu gębami przemknęła  informacja, że pasażerowie rządowego samolotu nie byli ubezpieczeni na wypadek katastrofy.
I to mną wstrząsnęło bardziej, niż sama katastrofa – nie pierwsza i nie ostatnia w historii lotnictwa.
Implikacje braku ubezpieczenia są poruszające: nie tylko potraktowano tych ludzi jak mięso armatnie, ale w dodatku mięso bezpłatne.
Czy rodziny tak zaszczytnie zmarłych (i w tak doborowym towarzystwie!) ośmielą się pozwać Skarb Państwa o godziwe odszkodowanie?

Po zbiorowej histerii przyjdzie zbiorowy kac moralny.
I przywracanie pamięci.
Oraz poczucia rzeczywistości.

Wtedy 95 rodzin zapyta: co właściwie stało się nad Smoleńskiem?
Jak?
Dlaczego?
Jaka stawka była większa niż życie?

I czyjaś święta pamięć ucierpi.
Tak, czy inaczej.
Czyja?

A na innych świętych pamięciach będą żerować polityczni padlinożercy.
Ucztować.
Mlaskając.
Już słychać… kwik i chrząkanie.

Felieton

Kapitanoza

Na blogach i w dziennikarstwie obywatelskim ludzie pytają: O Boże, czemuś nas opuścił?

Nie opuściłem was.

Byłem tam.

Mówiłem do was głosem kontroli lotów: nie lądujcie.

Prosiłem was i ostrzegałem.

Macie mój głos nagrany na taśmach.

Ale uznaliście, że wasz plan jest ważniejszy niż mój.

Że wasze ambicje, cele i sposób ich osiągnięcia jest doskonalszy niż moja troska o wasze bezpieczeństwo.

Przykro mi, ale nie mogłem ze względu na wasze ważne sprawy i terminy zawiesić praw fizyki.

To nie należy do moich boskich obowiązków.

Żal mi was, a najbardziej tych maluczkich, którzy zostali skazani na śmierć, bez pytania ich o zdanie.

Ale nie mieszajcie mnie do tego, bo ja byłem tam, gdzie powinienem być: przy was.

To wy zdecydowaliście, nie ja.

Więc odpoczywajcie w pokoju.

Bóg