Felieton

Matrix

Prasa ze smutkiem donosi, że we Włoszech zaufanie do kościoła i papieża spadło do rekordowo niskiej liczby 46.6%.

Ciekawa jestem, co w ogóle oznacza to zaufanie i jak się manifestuje w codzienności.
Dawaniem na tacę?
Wiarą w zbawienie w nagrodę za udział w obrzędach i pokłonach?

Prawie połowa dorosłych ludzi ufa instytucji skompromitowanej bardziej niż pierwsza lepsza dyktatura.
Totalizmy świeckie upadają z hukiem, a totalitaryzm kościoła jest jak skała.

Historia kościoła ocieka krwią i spermą, a przecież wiemy o niej tylko to, czego nie dało się ukryć.
Tylko to, co wypełzło na światło dnia z zakamarów i krętych korytarzy.

Bo wynaleziono Internet i informacji nie dało się już zatrzymać.

Przemówiły ofiary, nie tylko żywe, ale i pamięć o tych sprzed wielu, wielu lat.

Czy dziwi mnie, że wierni nie chcą tego wiedzieć?
Że nazywają ujawnienie kryminalnej i zboczonej twarzy kościoła spiskiem przeciwko wartościom i Bogu?

Nie, ja ich rozumiem.
Nikt nie ma ochoty dowiadywać się, że jego matka była kurwą a ojciec mordercą.

Dla wielu ludzi, dla moich dziadków, kościół był źródłem siły i oparciem.
Dobrze, że nie dożyli ery Internetu.
Serca by im pękły!

Mówić prawdę, czy pozostawiać ludziom złudzenia?
Z tego punktu widzenia kościół wiedział co robi, zamiatając pod dywan.
Nie można ot, tak odebrać ludziom filaru, na którym opierają swoje doczesne i wieczne życie. To okrutne, podłe i niepotrzebne.

Prawda jest okrutna, podła i niepotrzebna – z pewnego punktu widzenia.

Z innego zaś – lepsza prawda, niż życie w Matrixie.

Ale w czym lepsza?
Więcej bólu i niepewności?
Walący po oczach brud, dewiacja i cynizm pasterzy?
Wilki pasające owieczki?

To rani, a nikt nie dąży do bólu z własnej woli.
Dlatego po spadku zaufania do kościoła, nastąpi jego gwałtowny wzrost.

I dobrze.
Nie każdy potrafi być sobie sterem i żeglarzem.
Prawdę mówiąc niewielu to zniesie i jeśli kościół przestanie karmić ludzi nadzieją i poczuciem sensu, nic im nie zostanie.

Ci ludzie, których nazywamy moherem, betonem i marionetkami Rydzyka – oni uciekają przed cierpieniem duchowej pustki.
I dlatego tak głośno krzyczą i chcą krzyży na każdym wolnym skrawku przestrzeni, i Chrystusa królem Polski.

Smutno mi, kiedy patrzę, jak się tę ludzką bojaźń wykorzystuje w brudnych grach politycznych oraz dla gromadzenia bogactwa.

Watykan powinien zmienić oprogramowanie Matrixa.
To obecne nieco się zużyło i wystają spod niego strzępy paskudnej rzeczywistości.

Można zacząć od zniesienia celibatu i przywrócenia mężczyznom w kieckach prawa do oficjalnego wzwodu i ejakulacji.

Jest jednak coś pilniejszego do zmiany: prawny wiek dopuszczający obcowanie płciowe, który w Watykanie wynosi… 12 lat.

Należałoby to uczynić zanim Roman Polański poprosi o azyl w Stolicy Apostolskiej.

Felieton

Syndrom babci klozetowej i syndromy pokrewne

Co jest bardziej podniecające niż seks i słodsze od lukrecji?

Za czym tęskni, o czym śni ciemnylud gnębiony nakazami, zakazami i podatkami?

Lud ów snuje piękne wizje, w których wszystko jest możliwe.
Wizje o tym, żeby mieć kogoś POD sobą chociaż przez chwilę, choć na mgnienie oka.

Jest taki przedmiot pożądania, dla którego lud wspina się po krwią, potem i łzami ociekającej drabinie kariery w korporacji.
Startuje w wyborach, uczy się na księdza, czy lekarza.
Wstępuje do policji.
Idzie na prawo, idzie na lewo, zapisuje się do partii.

Czym handluje się w koalicjach, paktach i spiskach?
Dla przejęcia czego wybuchały rewolucje?

Raz-dwa-trzy: co to jest?
W…
Wła…

Brawo!
Władza.

Daj nam Panie.
Choć kroplę, choć odrobinę tej ożywczej krynicy.
Nawet nie tyle, żeby na śmierć kogoś zabić, ale żeby postraszyć.

Albo choć tyle, co ma babcia klozetowa na dworcu: spszontam, nie widzi, że nieczynne?

Tyle, żeby na kogoś huknąć: spieprzaj dziadu!

Jakąś sekretarkę w biurze poselskim przelecieć, jakąś pacjentkę pomacać pod hipnozą.

Takie tam, drobiazgi.

Ach, żeby tak przywalić komuś z pozycji wielkiego szefa: I am the boss! – zaryczeć jak lew.

Spojrzeć na kogoś z wyższością.
Patrzeć przez kogoś na wylot.

Władzy, władzuchny nam dajcie.

Tak, wiem, wiem.
Idealiści też istnieją.
Ci są nawet gorsi, bo chcą mieć władzę absolutną!

Jak się czegoś uczepią, to jak rzep: a to za in vitro do kryminału, a to montowaliby monitoring w macicach od 15 roku życia (żeby chronić życie potencjalnie poczęte), a może chociaż kara śmierci za obrazę uczuć katolickich.

Patrzę sobie ze spokojem na ten cały wyścig po władzę "od przedszkola aż po grób", na ten zgiełk.
Patrzę i widzę, jak poczucie władzy nad innymi osłabia samokontrolę, usypia rozum.

Jak brzydkość nad brzydkościami – pycha – przesącza się każdym porem skóry i ustami.

Felieton

Każdemu wolno bredzić

Pewnie wyda Wam się to nieprawe i niesprawiedliwe, ale zazwyczaj to nie bredzący ponosi skutki swoich bredni.

Ponoszą je ci, którzy dają mu posłuch i wzmacniają jego ego.
Budzą się czasem z maligny, kiedy ich idol do końca się kompromituje.
A czasem nie.
Czasem bronią go końca.
Własnego końca.
Oni też ponoszą odpowiedzialność za to, że ich mistrz obrasta w piórka.
Wyznawcy.

Dziś – po tej ogólniejszej inwokacji – pragnę odnieść się bezpośrednio do Waszych komentarzy do wpisu E-zbook.

Streszczając: czy da się zamknąć gębę samozwańczemu guru kobiet, żeby nie czynił szkód w ich umysłach?

Facet niewątpliwie czytał poradniki o wywieraniu wpływu na ludzi i stosuje się do nich literalnie. Dlatego tak idiotycznie brzmią jego anonse.
I bezczelnie, bez finezji.

Parafrazując:
Zniosłem złote jajo!
Kup teraz,
kup szybko,
kup mnie,
kup moje nazwisko,
a złote jajo emanacją swą
doda ci splendoru.

Z tym nazwiskiem, to nawet mi się podoba.
Wyobraziłam sobie:
Piotr Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji Mart.
Czy nie zajefajne?

Ale do rzeczy!
Czy jest jakiś sens w tym, żeby czynnym oporem, konfrontacyjnie próbować zamknąć komuś japę?
Nie widzę w tym metody.

Dopóki nie głosi treści sprzecznych z paragrafami, ma prawo puszczać dowolne bąki i upierać się, że to są epokowe odkrycia.
I zawsze znajdzie wyznawców.

Bo tak to działa (upraszczając):
Wspólną cechą osobowości tak zwanych guru jest brak poczucia wstydu i brak skromności.
Obraz ego jest zniekształcony, wychylony w stronę samouwielbienia.
Te deficyty są niestety stałe i odporne na wstrząsy.
W miejscu, gdzie Wy macie poczucie godności, guru ma kalkulator.

Przekonanie niektórych osobników, że są wybrańcami jest wadą funkcjonowania umysłu krytycznego.

Zaś zewnętrzne przejawy tej patologii są błędnie interpretowane przez otoczenie jako kompetencje:
Skoro on mówi to z taką pewnością i tak przekonująco, to coś w tym jest.
Kiedyś już pisałam o mechanizmie znanym jako coś w tym jest.

Lud oświecony mówi: sprawdzam!
Tylko, że lud oświecony z reguły nie potrzebuje guru…
I ma co innego do roboty, niż kopanie się z koniem ludzkiej głupoty.

Czy istnieje zatem jakikolwiek sposób, żeby kogoś powstrzymać?
Nie bezpośrednio, niestety.

Konfrontacja nie wnosi nic, oprócz dalszego wzmocnienia mechanizmów patologicznej pewności siebie.
Kiedy zaczniecie walczyć z guru, możecie spodziewać się jedynie porażki.

On powie coś, co zwykle pada w sytuacjach krytyki chorobliwej nieomylności:
– Jesteś za głupia, żeby pojąć moje przesłanie.
– Twój umysł jest zatruty przez liberalne i feministyczne media.
– Stoisz tam, gdzie stało ZOMO.
– Nie jesteś prawdziwym człowiekiem/Polakiem/ssakiem.
– Inna, dowolnie spreparowana inwektywa, która zawiera w sobie brudną bombę emocjonalną, wymierzoną w Was.

I jak będziecie z tą bombą dyskutować, hę?

UWAGA:
Próby pacyfikacji guru mogą przynieść też nieoczekiwany i bardzo groźny efekt: oto zostanie męczennikiem.
Jak – z ostatniej chwili – Andrzej Lepper, którego nie tylko nie udało się usunąć, ale wręcz stanął w mediach w całej (tfu) okazałości.

Jedynym, bardzo nieefektownym i pracochłonnym sposobem na guru jest oddziaływanie na jego potencjalnych wyznawców płci obojga.
Cierpliwe tłumaczenie, pisanie, szeptanie, ośmieszanie treści, wytykanie błędów.
Dostarczanie wiedzy.

Czy to działa?
E, tam…
Może czasem ziarno padnie na żyzną glebę.

Czy ma nas to zrażać lub powstrzymać przed wytykaniem palcem?
Absolutnie nie.
Robić swoje, z nadzieją, że gdzieś, kiedyś, jakoś…

Felieton

E-zbook

Gdyby nie było straszne, to by było śmieszne!

Globalne ocielenie postępuje!

Żal ogarnia, żal za zdrowym rozsądkiem, tęsknota za rozumem.

Oto wpadł mi w ręce bezpłatny fragment e-booka, czyli reklamówka płatnej wersji, do kupienia za pieniądze.
No… sam mi nie wpadł, zostałam nim obdarowana z prośbą o ocenę przydatności merytorycznej.

Już odpowiadam: jeśli chcecie wytresować karalucha, koniecznie zakupcie e-zbuka pod znamiennym tytułem „Mężczyzna od A do Z”.

Autor w niezwykle dynamiczny sposób kolportuje brednie.
Chwytliwość tego sposobu polega na absolutnym braku zahamowań w chwaleniu się brakiem wiedzy.
Za to absurdy psychologiczne  są ochoczo przedstawiane jako fakty.

Pominęłabym milczeniem tego e-zbuka, ponieważ antyreklama też jest reklamą, a pisanie o czymś jest nadawaniem temu znaczenia.

Ale.
Autor wikła się w dywagacje na temat agresji.
Nie mając zielonego pojęcia co z siebie wydziela.

Nie po to lata całe działałam aktywnie na rzecz kobiet doznających przemocy, żeby teraz przymykać oko na treści noszące znamiona intelektualnej pornografii!
Nie po to prowadziłam dziesiątki szkoleń dla osłabienia społecznych stereotypów krzywdzących kobiety, żeby teraz milczeć.

Poniższe cytaty kursywą wraz z moim komentarzem muszą Wam wystarczyć za recenzję, bo nie mam ani cierpliwości, ani czasu na więcej.
I – zwyczajnie – rzygać mi się chce.

No to w Imię Boże, uwaga, zapnijcie pasy:

Pamiętaj też, że gdy mężczyzna staje się
agresywny w stosunku do kobiety, zazwyczaj wynika to z zachwiania rol
bądź też z niezrozumienia (lub też mylnego rozumienia) potrzeb mężczyzny.

Mój komentarz:
Sąd w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej orzeka, że za swój brak zrozumienia potrzeb męża i próbę przejęcia dominującej roli w związku, oskarżona zostaje odesłana do ośrodka reedukacji im Piotra Marta. Za doprowadzenie męża do użycia przemocy wyrażającej się wyzwiskami i biciem w twarz, oskarżona jest zobowiązana wynagrodzić mu szkody w sposób określony przez poszkodowanego. Zabrania się oskarżonej dalszych prowokacji i nakazuje większe starania w doprowadzaniu poszkodowanego do poczucia siły i dobrostanu psychicznego w związku.

Oto ważny błąd, którego nie możesz popełniać: nie możesz płakać tuż po
kłótni. W przeciwnym razie Twój mężczyzna Twój płacz zacznie kojarzyć
z odrzuceniem i ogólną niechęcią do Ciebie, do tego stopnia nawet, że na
płacz zacznie reagować agresją.

Mój komentarz:
Wysoki sądzie, moja żona po każdej kłótni złośliwie płakała, czym doprowadziła mnie do tego, że złamałem jej nos. Wnoszę o ukaranie pozwanej i zakaz płaczu po kłótni, gdyż taka sytuacja źle wpływa na moje męskie poczucie siły i honoru.

Pod wpływem strachu, jaki wzbudza w kobiecie na przykład pijany mąż, może usiłować go
zmotywować do zaprzestania nadużywania alkoholu, mówiąc: „Jeżeli nie
przestaniesz, pić to odejdę”. Niestety, to nie jest właściwe rozwiązanie.
Mężczyzna pod wpływem strachu zamiast przestać nadużywać alkoholu,
częściej stanie się agresywny pod jego wpływem. Agresję będzie
wywoływać już sam strach, jaki wzbudza w nim kobieta.

Mój komentarz:
Oczywiście tego właściwego rozwiązania autor poradnika nie podaje, bo musiałby sięgnąć po rozum do głowy, a tam pusto. Albo poświęcić kilka lat na jakieś studia, a wtedy straciłby czas przeznaczony na pisanie poradników.
Zatem ja uzupełnię tę kwestię: kiedy pijany mąż wali cię na odlew w ryj, nie strasz go rozwodem, tylko nadstaw drugi policzek, kobieto.

By dokonać takiej pozytywnej zmiany w zachowaniu mężczyzny, po pierwsze:
musisz zrezygnować z jakiejkolwiek formy agresji. Nie możesz też
obrażać się. I co najważniejsze:Nie możesz unikać kontaktu fizycznego!

Mój komentarz:
Dobra kobieto, jeśli nie pasuje ci, że twój pijany, cuchnący niemytym napletkiem chłop pakuje ci łapę w majtki, gdy ty masz ochotę krzyczeć z obrzydzenia, to znaczy, że nie zasługujesz na nic lepszego, niż cię spotyka.
I nie waż się pyskować!
Rozłóż nogi i myśl o tym, jak miło będzie, kiedy wreszcie on uzna, że go rozumiesz.

Ponieważ, jak dowodzi autor e-zbuka:
W przypadku tego typu agresji najskuteczniejszym sposobem na poskromienie
agresywnego mężczyzny jest zrozumienie jego potrzeb. Gdy mężczyzna
poczuje się kochany w sposób taki, jakiego potrzebuje, często przestanie być i agresywny.

Mój komentarz:
To jest odkrycie na miarę Nobla!
Wzywam do likwidacji Niebieskiej Linii i wszystkich programów pomocowych dla ofiar przemocy, szkoda pieniędzy. W zamian proponuję rozdawać kobietom poradniki Piotra Marta i odpytywać z treści.

Na koniec dobra rada autora na co dzień:
Kobieta, nawet
gdy przyjmuje gości, których nie darzy sympatią, a sama jest w danym
momencie skłócona z mężczyzną, powinna zachować się grzecznie
i taktownie.

No!
Ja myślę!
I sprzątać rzygowiny!

Piotr Mart to nie jest nowe zjawisko.
Znam wielu Dyzmów, którzy wdarli się na salony.
Niektórych miałam przykrość poznać osobiści we wczesnej fazie ich kariery.
Kiedyś Wam o tym opowiem, bo to czarna komedia jest.

Rutkowski, Tymochowicz, to najbardziej pospolite przykłady ludzi bez zahamowań, sprytnych.
Wypromowanych przez media moralnych i intelektualnych zer.
Które wloką za sobą kolejne kreatury, bo najlepiej czują się wśród swoich.

Ten self-made-man od e-zbuka – dzięki nachalnej autopromocji i autorytarnej tonacji – zostanie pewnie lokalnym guru, a prasa chętnie mu w tym pomoże, jak to prasa. Dziennikarz lokalny musiałby grzeszyć choć odrobiną wiedzy, żeby zakwestionować brednię.

Ciemnylud zaś… wszystko kupi.
Za własne pieniądze.

Grafika: formic

Felieton

Chwalstwo bałwanów

"Będzie o trzy metry wyższy od najbardziej znanego na świecie Chrystusa, który rozpościera swoje ręce nad Rio de Janeiro w Brazylii. 33-metrową postać Syna Bożego zwieńczy trzymetrowa korona. Te liczby mówią same za siebie. Świebodziński Chrystus będzie najwyższy na świecie!" (fakt.pl, piątek 7 maja 2010)

Cieszę się.

Jezus na pewno zauważy  i doceni tę straszliwą figurę.

Z pewnością w samym Świebodzinie cuda zaczną zdarzać się taśmowo.
Tak samo, jak w Rio de Janeiro.

Cud pierwszy będzie wyglądał tak: wielka noga wyłoni się z niebios i kopnie w zadek grzeszników.
Bo grzech ich jest wielki, to znaczy wysoki.
Na 33 metry.
Nazywa się grzechem bałwochwalstwa.

Drugi kopniak będzie za grzech pychy.
Bo jak inaczej zinterpretować radość z posiadania najwyższego na świecie Chrystusa?
Faceta, dla którego skromność była najwyższą wartością.
Jeszcze mu koronę cierniową pokryli czystym złotem i się tym chwalą!
Wciąż się dziwię, że lud katolicki tak niewiele wie i rozumie z przesłania swojego Mesjasza…
Ciemnylud?

Ciemnylud uważa, że w Świebodzinie będą działy się same fajne rzeczy, bo wypasiony Jezus będzie się świetnie sprzedawał: przyjadą turyści, miasto postawi budy z żarciem i płatne kible, KK zbuduje ciąg sklepów z dewocjonaliami.
Alfonsi – użytkownicy krajowej drogi nr 3 będą dziękować Jezusowi za ruch w przydrożnych, ruchomych burdelach.

Ostrzegam:
Z  tego co o Nim wiem wynika, że potrafił się czasem nieźle wkurzyć.
Ja bym uważała z tym kupieckim podejściem, Ludziska.

Na koniec przykład katolickiej numerologii:

"Każdy z elementów konstrukcji ma swoją wymowę. Posąg liczy sobie 33 metry wysokości, bo tyle lat żył Chrystus. Z kolei wysokość korony – trzy metry – odnosi się do trzyletniego okresu publicznej działalności Jezusa."

I jeszcze zagadka na niedzielę:

Czyj posąg będzie liczył 61 metrów?
Jaka będzie wysokość korony?

Felieton

Panendeizm Małpy

Przysłano mi email zapraszający na forum ateistów.

Tak to jest, jeśli z moich tekstów czyta się wyłącznie tagi. One są bardzo mylące, jeśli nie zna się kontekstu zawartego w felietonie.

Zresztą nie mam ochoty wdawać się w dyskursy filozoficzne na forach.
Ludzie są głupi, ja jestem głupia, o czym tu pleść?

Wiara jest dla mnie sprawą tak bardzo intymną, że widok modlącego się człowieka uważam za pornografię duchową.
I – wierzcie lub nie – pamiętam sceny z bardzo wczesnego dzieciństwa, takiego pieluchowego (bo ja niestety wszystko pamiętam), kiedy ogarniały mnie nieprzyjemne uczucia w sytuacjach modlitewnych. Dziś umiem te emocje nazwać, wtedy po prostu trudniej mi się oddychało.
To zażenowanie, zawstydzenie i poczucie przymusowego podglądactwa.

Zatem wiem, że nie wzięło mi się to z powietrza, czyli z wychowania albo jakiejś indoktrynacji.
Po prostu taka się urodziłam – z potrzebą odrębności od emocji i przeżyć otoczenia.

Żeby rozwiać wątpliwości, w tym także moje własne, wyznam, że najbliżej mi do panendeizmu. Jeśli ktoś ciekawy, to jest jakaś pobieżna charakterystyka w Wikipedii.
Ale to nie jest żadna definicja, żadna skończona fraza poznawcza.
Raczej jakiś drogowskaz, strzałka wskazująca kierunek.

Akt wiary, czyli decyzja o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z Prezesem Wszechwszystkiego przyniosła mi ogromną ulgę tak emocjonalną jak intelektualną. Trochę ujarzmiłam potrzebę wyjaśniania i rozumienia wszystkiego, z czym się zetknę.
Uff, co za ulga, co za wolność!
Ponieważ kluczowym słowem mojego aktu wiary jest: odpuścić.

Powiedziałam sobie: nie jestem tutaj, żeby walczyć. Narzędzia nie walczą, narzędzia robią swoje i żyją własnym, wolnym – na ile to możliwe – życiem.

Mówiąc o sobie: narzędzie, mam na myśli osobiste przekonanie, że jestem tu i teraz dokładnie taka, jaka powinnam być. Oraz: że spotykam ludzi i sytuacje, które są mi dane po coś, a nie zrzucone jak wór śmieci na moją skołataną głowę.

Więc robię swoje… albo i nie.

Inna sprawa, że czasem robić swoje przypomina niestety walkę.
Ale jest to zmaganie się z konkretem: ze  zniewalającymi rozum przesądami, stereotypami i nieprawością wobec słabszych, a nie z losem czy ze światem.
Tu najbliżej mi do mistyków, którzy jeśli już otwierają usta, to mówią: jest tak, jak powinno być.

To wcale nie oznacza padania bez sił przed każdą przeszkodą, kiedy istnieją wyjścia z sytuacji.
A na ogół istnieją.

Najzabawniejsze jest to, że wiara nie jest dana raz na zawsze. Muszę sobie ciągle o niej przypominać, wykonując wciąż to samo ćwiczenie: odpuszczanie.
Z grubsza biorąc polega ono na zwieszeniu się fizycznie jak flak, oraz zaprzestaniu myślenia o danej sytuacji.
Tu pojawia się drugie kluczowe słowo: powierzenie.

Ba, wtedy najczęściej przychodzi, chachacha, rozwiązanie.

Powiecie: zwykły psychofizjologiczny trick?
Jasne, przecież psychologia spisała rozmaite ludzkie sposoby radzenia sobie z życiem i udaje, ze właśnie je odkryła.

I to by było na tyle w kwestii perspektywy osobistej, z jakiej stukam swoje felietony.
To bardzo powierzchowny, z konieczności pozbawiony niuansów obrazek.
Ale bardzo intymny.

Jak widzicie Ludziska, daleko mi do ateistów i daleko mi do wyznawców osobowego Boga, stworzonego na obraz i podobieństwo ojca R.

Felieton

Obraza rozumu

Z reguły nie koleguję się z obrażalskimi.
Sama też niespecjalnie obrażalska jestem.

Jeśli  z kimś mi nie po drodze (albo wręcz niemiło), to wycofuję się z kontaktu.
Bez urazy i bez szumnych zerwań.
Dlatego czasem zdarza mi się bez kłopotu wrócić do zerwanych więzi.

Jestem prostą dziewuchą z nieskomplikowanymi potrzebami: powietrza, ciszy i spokoju.

Pewnie z tego powodu nie jestem w żaden sposób wrażliwa na retorykę narodowej dumy i snucie chorych bredni o wyższości Polaków nad – dajmy na to – dzikim ludem z Przylądka Śmierdzącej Makreli.

Zupełnie nie wzruszają mnie polemiki na tematy wyznaniowe ze wskazaniem na jedynie słuszną religię, którą jest – zgadnijcie co?
Ani mnie ziębi, ani grzeje kto i jak wierzy, komu płaci za zbawienie i jakie rytuały uskutecznia, żeby mniej się bać życia i śmierci.

Jestem na tyle prostoduszna, że wszelkie żądanie oddawania hołdów komukolwiek i czemukolwiek kończy się dla mnie wybuchem śmiechu.
Poczucie wyższości – indywidualne czy zbiorowe – zawsze mnie śmieszyło.

O ile nie przekładało się na ludobójstwo, bo wtedy – przyznacie – nie ma się z czego śmiać.

Tak jak nie ma nic śmiesznego w najnowszej ponurej grotesce pod tytułem Doda do celi za obrazę uczuć religijnych narodu polskiego i przy okazji innych dumnych narodów.

Katolicy, kiedy im się uczucia obrażają, natychmiast pędzą z tym do prokuratury, żeby za pieniądze podatnika udowodnić, że KK i jego utensylia są wartością uniwersalną.

Szkoda, że nie pędzą do prokuratury z żądaniem ukarania proboszcza-macanta spod Rzeszowa.
To akurat ich uczuć religijnych nie obraża, że ksiądz sobie pomacał w przerwach między mszą a rajdem na motocyklu.

O, gdzie tam!
Oni zbierają pieniądze na kaucję, żeby księżulo za długo w celibacie, ups, chciałam powiedzieć: w celi nie siedział.

Jakim u diabła cudem  nikt nie podał nikogo do sądu za obrazę rozumu?

Cała ta absurdalna religijna histeria, jaka panuje ze zmiennym natężeniem od lat osiemdziesiątych, wkręcanie Boga w partykularne interesy wcale mnie nie wzruszają dopóty, dopóki nie zagraża to mojej wolności osobistej.
Ale w chwili, kiedy za swobodne wyrażanie opinii można trafić do więzienia, ta granica została przekroczona.

I nie wtedy, kiedy obywatel Nowak złożył doniesienie, bo donosić każdemu wolno, a i wprawę niejaką w donoszeniu obywatele mają.
Dopiero wtedy, kiedy prokuratura zdecydowała o nadaniu biegu temu doniesieniu!

Zatrudniono ekspertów: lingwistów i religioznawców, żeby udowodnić, że Rabczewska zasługuje na kryminał.
No cóż, skoro nie da się jej spalić na stosie, albo nabić na jakiś pal…
Co świat by powiedział, gdyby do Internetu przeciekły filmy z egzekucji Dody?

Tym, co mnie porusza, jest używanie narzędzi prawnych w imieniu świeckiego państwa dla wsparcia inkwizycyjnych zapędów fanatyków religijnych.

Co do samego Prezesa, to dla mnie obraźliwy jest sposób, w jaki kościół przyprawia mu gębę i może powinnam udać się z tym do prokuratury.
I donieść, że dogmaty KK obrażają moje uczucia religijne!

Wykreowali jakiegoś złośliwego trolla, na swój obraz i podobieństwo.
Na co komu taki Bóg: obrażalski, przekupny, pazerny, okrutny, łasy na komplementy, małostkowy, mściwy i pamiętliwy?

Owszem, ten zestaw cech pasuje do wielu znanych mi hierarchów, ale nie do Niego, którego akwizytorami ośmielają się mienić.
Apage, obrzydliwcy!

Macie szczęście, że Prezes przez ostatnie dwa tysiące lat był zajęty w gwiazdozbiorze Dławiącego się Pelikana, bo by wam tyłki skopał, po pustych łbach przydzwonił i popędził kota, aż by wam się nogi w sutanny zaplątały.

Felieton

Metamorfozy

Znacie go.

Może mieszka za ścianą, zza której słychać jego monotonne, gdaczące narzekania.
Albo spotykacie go na klatce schodowej, kiedy popatruje podejrzliwie spod oka, mrucząc pod nosem coś, co w akcie dobrej woli bierzecie za pozdrowienie.

To taki wredny dziad, który ma zawsze smród pod nosem.

Nienawidzi każdego Niemca, chociaż jak się kiedyś upił, to pochwalił Hitlera za wytępienie żydowskiego robactwa. Bo Żydów też nienawidzi szczerze.
I Ruskich nienawidzi, i Cyganów.
Homoseksualistów to by wieszał. Tymi rękami!

Gdyby miał władzę, to on by wszystkim pokazał.
Pisze donosy na sąsiadów i listy do rządu.

Uważa, że jest bardzo mądry, ponieważ wypowiada się na każdy temat.
A wypowiada się na każdy temat, ponieważ uważa, że jest bardzo mądry.

***

Znacie ją.

Może jej pies nasrał wam pod drzwiami, a ona jeszcze zwyzywała was od głupich dziwek.

Woli zwierzęta niż ludzi i często to powtarza.
Godzinami maltretuje was zza ściany nastawione na cały regulator  Radio Maryja.

To taka wredna baba, która ma zawsze smród pod nosem.

Nienawidzi studentek, bo to same kurwy i zwolenniczki aborcji.
Za aborcję żąda kary śmierci, ale tak, żeby bolało.

Bigotka i wiedźma, im częściej przesiaduje w kościele, tym więcej wrogów dookoła widzi.

Brzydzi się czarnuchów i Arabów.
Godzinami opowiada o swoim ropniu i rozwolnieniu.

***

Jak to się odbywa?

Kiedy i w jaki sposób z człowieka robi się taka wstrętna kreatura?

A co, jeśli ja taka będę na starość?

Może to jakoś samo przychodzi?

A jeśli mąż mi zidiocieje i zapisze się do PiS na stare lata?

***

Boję się starości.

Nie zniedołężnienia, szurania obolałymi nogami czy łysej głowiny, sterczącej z pomarszczonej szyi.
Z tym nauczę się żyć, jeśli taka będzie wola Prezesa.

Ale jeśli opanuje mnie jakaś zmora i stanę się taką starą purchawą, która ma ciągle smród pod nosem?
Trzeba zacząć jakąś gimnastykę przeciwko spurchawieniu.

Gerontolodzy twierdzą, że pracę nad dobrą starością należy zaczynać koło trzydziestki.
Dla mnie może być za późno!
Ratunku!

Krzysiek powiada, że jeśli będę nadal komentować politykę, to padnie mi na mózg taka mgła, no wiecie…
I w tej mgle mogą czaić się różne rzeczy!
Help!

To były Małpy impresje po wejściu w drugie półwiecze.
To jest poważna sprawa a nie jakieś chichy-śmichy!

Dziękuję Wam, Kochane Ludziska za Wasze życzenia.
Obiecuję, że postaram się nie spurchawieć zbyt wcześnie.