Jak obchodzić głupie święta
Piszę ten felieton dzień po walentynkach, a wy przeczytacie go za dni kilka, więc wydawać by się mogło, że temat leciutko nieświeży.
Piszę go jednak pod wpływem impulsu (telefonicznego), który zbudził mnie dziś o szóstej zero jeden. Gdyby nie to, zupełnie nie zwróciłabym uwagi na to święto, bo nie posiadam przymusu świętowania wszystkiego, jak leci.
Sam święty Walenty zapewne w grobie się przewraca, widząc, jak handlarze tandetą wyświechtali jego imię. A był z niego równy gość, który, zakochawszy się w córce swojego prześladowcy (więziennego klawisza) sprawił, że odzyskała wzrok. Zamiast, zwróćcie uwagę, wypominać jej pochodzenie.
Mógłby on służyć moralnym przykładem dla wielbicieli wykopywania dziadków z Wehrmachtu i babć z KGB.
Wrócę jednak do owego telefonu, który bladym świtem wyrwał mnie ze snu.
I tak szczęściara ze mnie. Gdybym mieszkała w Czelabińsku, spadłby mi na łeb meteoryt, a nie moja koleżanka, Ziuta.
Ta z krwi i kości feministka była akurat w pilnej potrzebie, ponieważ wśród dogmatów swojej religii nie znalazła odpowiedzi na dręczące ją przez całą noc pytanie: Czy on mnie jeszcze kocha? Stąd to larum poranne.
Rozmowa z dużą zawartością rozpaczliwych aktów strzelistych typu czuję się jak idiotka! przebiegała w półśnie po mojej stronie, lecz nawet przez sen jestem w stanie udzielić fachowej porady w kwestii zaburzeń, błędnie lokowanych w okolicach serca.
Brzmi ona zawsze tak samo: puknij się w rozum, jeśli uda ci się gdzieś na niego trafić.
Skoro od roku mówisz kolesiowi, z którym żyjesz w udanym związku partnerskim, że masz w dupie paternalistyczny porządek świata, że wiszą ci kalafiorem protekcjonalne święta w rodzaju Dnia Kobiet i walentynek, to, na miły Bóg, daj mi jeszcze pospać, dobra kobieto!
W tym miejscu ziewam z nudów, bo wolę większe wyzwania psychologiczne.
Cały problem Ziuty sprowadza się do tej powszechnej cechy kobiecej, jaką jest żelazna konsekwencja w stosunkach z mężczyznami.
Prawdziwa kobieta konsekwentnie żąda, żeby samiec czytał w jej myślach, niezależnie od wypowiadanych słów.
Jeśli mówi: Nie interesują mnie tandetne gadżety z okazji głupiego święta, to facet powinien na poziomie telepatii odebrać pogróżkę: Tylko spróbuj nie kupić mi czerwonego serduszka!.
Partner Ziuty potraktował jednak walentynki tak, jak miał przykazane – olał je serdecznie i po męsku. Posprzątał chałupę, powiesił pranie, obrał pyry i przyprawił surówkę z kapusty. Po robocie ściągnął z Internetu darmowe Żywe trupy i sobie spokojnie słuchał w ramach odpoczynku.
Tymczasem Ziuta oszalała z rozpaczy, bo w telewizji pokazywali migdalące się walentynkowo pary, a z nią się nikt nie migdalił, tylko słuchał tych trupów.
Żywych.
I całą noc gryzła pazury. I dumała: Kocha? Nie kocha?.
Rozumiecie w czym rzecz?
Pewnie też domyślacie się mojej osobistej odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule.
Oto ona: Głupie święta najlepiej obchodzić… szerokim łukiem.
Mówię to zwłaszcza do facetów, dla których tuż po walentynkach rozpoczyna się droga krzyżowa i gorzkie żale.
Ale czy to się da zrobić?
Przecież przed wami Dzień Kobiet, więc bądźcie czujni, kiedy wasza partnerka parska lekceważąco na samą myśl o konającym tulipanie. Na wszelki wypadek kupcie jej cały tuzin.
I czerwone serduszko, koniecznie.
Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 19 lutego 2013 / nr8