
Terror małych zełek
Nie obejrzę filmu Układ zamknięty. Jeszcze nie oszalałam, żeby zadawać sobie dobrowolnie cierpienia moralne.
Wystarczy mi to, co widzę na co dzień.
Dość mi obserwacji ludzkich bajorek, nie muszę wąchać wielkiego bagna.
Przedstawiam wam dziś małe zełko. Nie szukajcie w słownikach, to moje prywatne słówko.
Kryje się pod nim brzydki, nieduży robal, wiodący przyjemny, niczym niezakłócony żywot w sercach ludzi.
Codzienna pielęgnacja małych zełek przynosi drobne profity, które mają jednak tę właściwość, że odbierają rozum i czynią z człowieka zombie: posłusznego, wiecznie głodnego konsumenta.
Małe zełka połączone w system za pomocą nośnika ludzkiego tworzą większe zełka, a te z kolei jednoczą się, kopulują, rozmnażają i rodzą Wielkie Zło.
Wszystko, absolutnie wszystko jest pochodzenia zełkowego.
Twoja i moja krzywda, wszelkie „niezawinione” błędy, wypadki, wpadki, walki i zdrady, żenady, bezwstydy, upadki jednostek i narodów, zbrodnie, występki, kłamstwa i świństwa, na każdym szczeblu i w dowolnej skali – to plony wyhodowane z małych zełek, mających swoje początki w naszych sercach i umysłach.
A w zasadzie, już bez poetyckich metafor – w genach.
Małe zełko: jakieś drobne kłamstewko, maleńkie oszustwo (raptem kilka gram na kilogramie), machnięcie ręką, mrugnięcie okiem; oj tam, oj tam, kto by się przejmował takimi bzdetami.
Wszystkie one wydają się nieszkodliwie nieważne; wszak są takie malutkie.
Małe zełko wygląda jak cena 9,99.
Udaje mniejsze, niż jest w rzeczywistości i przynosi tylko jeden grosik straty.
Ten grosz wiecznie niewydanej reszty, bo kto się ośmieli czekać przy kasie na jeden zasmarkany grosz? Kto zrobi z siebie takiego dziada, żeby zażądać należnego grosza?
W skali roku tracę na tym złotówkę, może dwie. Ale kiedy wyobrażam sobie jednogroszowe reszty niewydane w każdej minucie milionom klientów, pomnożone przez całe lata kupowania, to … a policzcie sobie sami.
Tak właśnie działają małe zełka: kumulują się, urastając do potęgi zła.
Sądzę, że macie mnóstwo przykładów terroru małych zełek.
Ja mam.
I chociaż chciałabym żyć według zasad, które są dla mnie nadrzędne, zełka i tak mnie dopadają.
W najlepszym razie muszę „tylko” przymknąć oczy na czyjąś niegodziwość.
W najgorszym – w imię „wyższego dobra” – jestem zmuszana presją i perswazją do uczynienia małego zełka.
Niby nic wielkiego, ale nie wtedy, kiedy się wie, jak to działa.
Układ zamknięty nie jest tak naprawdę zamknięty.
Każdy, kto szczerze pragnie pomnażać zło, może z łatwością do niego przystąpić.
Wystarczy oddać hołd jakiemuś kacykowi, tego podkopać, tamtego wypchnąć. Wystarczy odrobina sprzedajnej inteligencji, żeby stać się żywicielem cudzych i własnych małych zełek.
A kto nie jest wierny w rzeczach małych, ten i w wielkich taki nie będzie.
Kto biegnie do zepsutego bankomatu, wydającego dwa razy więcej gotówki niż się należy, ten pobiegnie okradać twój dom, jeśli zapomnisz go zaryglować na cztery spusty.
I nie mówcie mi, że jest jakaś różnica, bo naprawdę jej nie ma.
Są tylko tandetne usprawiedliwienia.
Najdurniejsze, jakie znam brzmi: Inni robią gorsze rzeczy.
Tak mówi pani fałszująca mleko w zlewni.
Tak mówi pan szorujący spleśniałe kurczaki, które upiecze i sprzeda (smacznego).
Małe, dziadowskie spiski.
Stephen Hawking to bardzo mądry człowiek, który opisał czarne dziury.
Nikt w żadnej z nich nie był, ale wszyscy w nie wierzą.
Ten wielki naukowiec nawołuje dziś do kolonizacji kosmosu, bo Ziemia nam się zmienia w jedno wielkie wysypisko.
Mam nadzieję, że Prezes Wszechświata na to nie pozwoli.
C.S. Lewis też był bardzo mądrym człowiekiem. Opisał krainę Narni, w której nikt nie był i nikt w nią nie wierzy.
Napisał też Listy starego diabła do młodego, krótkie i wyczerpujące kompendium wiedzy o małych zełkach.
Powtórzę więc za C.S. Lewisem: „Módlmy się, żeby ludzka rasa nigdy nie uciekła z Ziemi, by gdzie indziej rozprzestrzeniać swoją niegodziwość”.