Kot in statu nascendi
Ogłoszenie: Dwa nieduże kotki do szybkiego i skutecznego demolowania otoczenia wypożyczę.
Opłata – dwie i pół cołaski.
Odbiór własnym transportem.
Pilne!
Od wygrzebania z siana dwóch kocich naleśników wielkości małej dłoni minęło półtora miesiąca. Warto było się pomęczyć z karmieniem i kąpaniem kocich niemowląt. Warto było dać się podrapać, a nawet obsikać. Teraz mogę się cieszyć efektami swojego poświęcenia.
Mogę nawet napisać filozoficzną przypowieść o kotach w procesie stawania się i o kocim oprogramowaniu.
Tupot ośmiu łapek i piskliwe serenady głodnych pyszczków to tylko poranna uwertura do całodziennej zabawy w dom.
W demolowanie domu.
Nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Nareszcie mogę śmiać się z całego serca, a nie podśmiewać szyderczo.
Bo koty są bytami jednoznacznymi.
Kiedy coś robią, to nie udają, że robią coś innego.
Niewielu znajomych podziela mój zachwyt dla tej pary diabląt. Zamiast mnie wesprzeć w wyprowadzaniu kotów na ludzi, zamiast dzielić ze mną radość zastępczego macierzyństwa, sączą mi w ucho zniechęcające komentarze.
Słyszę opinie, że koty są niewierne i dwulicowe, skłonne do zdrady, niestałe w uczuciach.
No proszę państwa! To kłamstwo, powielane przez kotofobów!
To nie koty, udzielając wywiadu dla radia Wnet na rynku w Chorzelach powiedziały, że zapisały się do PSL, żeby wygrać wybory, ale sercem należą do prawicy, prawda?
Kotów nie stać na taką hipokryzję, to prostoduszne stworzenia.
Są bardzo radosne.
Cieszą się z każdej okazji, żeby coś starannie rozszarpać na strzępy, zniszczyć ze skutkiem nieodwracalnym.
Wyobraźcie sobie, jak sfora małych kotków z energią supernowej rozwala na kawałki cały chory, zasyfiały system polityczny naszej ludowej, prawicowo-lewicowej, obłąkanej ojczyzny.
Jak zostają strzępy z misternej sieci powiązań, wzajemnych zobowiązań, tajemnych i całkiem jawnych spółek rodzinnych żrących przy ojczyźnianym stole więcej, niż zmieści brzuch.
Ale chwileczkę, to przecież nie jest felieton polityczny.
To filozoficzna przypowiastka o kotach, które biorą się znikąd.
Bo niby skąd?
Zaraz powiecie: ależ my wiemy, nas uczyli w szkole że spermatoid taty kota łączy się z gametą mamy kotki w wyniku dość wrzaskliwego aktu kociej miłości marcowej. Później zaś komórki się dzielą tak sensownie, że na końcu z kociej mamy wyskakuje kompletny i gotowy kociak. Następnie rośnie we wszystkich kierunkach i zmienia się w kompletnego i gotowego kota.
Tyle to ja też wiem.
Ale już cała reszta jest owiana tajemnicą.
Wiemy JAK się rzeczy dzieją, ale nie wiemy DLACZEGO.
Zastanawiam się, czy jestem niespełna rozumu, czy też moje zdziwienie jest uzasadnione?
Dlaczego to wszystko jest tak misternie zorganizowane, zaprogramowane i działa?
W uproszczeniu można to przedstawić tak: mleko i karma zmienia się w kota, trawa zmienia się w krowę (i w mleko), hamburger zmienia się w człowieka (i w bałagan), a wszystko razem, koniec końców staje się nawozem dla następnych generacji.
Czy taki opis rzeczywistości jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla mnie, która się ośmieliła w wywiadzie nazwać Boga „Wielkim Programistą”? I czego się pani tak oburzyła, pani Jadziu?
Widzę na własne oczy, jak moim kotom uruchamiają się kolejne aplikacje. To bardzo łatwe, kiedy ma się dużo czasu, obserwować proces stawania się.
Kot in statu nascendi.
Jeszcze wczoraj potykał się o własne łapki, a dziś skacze na czubku drzewa.
Dopiero ssał smoczek, a oto schwytał mysz.
Skąd on wie jak to robić, dlaczego on to wie, skoro nie ma matki i żadnego wzorca, poza mną? Ja nie skaczę po drzewach i jem z talerza. Na pewno nie uczą się ode mnie.
Dlatego przypuszczam, że tym co porusza planety i sprawia, że karma zmienia się w kota (a trawa w krowę i tak dalej) jest genialny software.
Bo jeśli nie, to dlaczego to wszystko jest?
I – co najważniejsze – dlaczego wciąż działa, chociaż tyle wysiłku wkładamy, żeby wszystko spieprzyć?
Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim 27 sierpnia 2013 / nr35