Stygmat świra

Wyznanie Justyny Kowalczyk, dotyczące jej zdrowia, poruszyło do głębi nie tylko fanów narciarstwa.
Ogólnopolskie mamrotanie objęło dyżurnych mędrców medialnych, którzy na wyścigi pragną zdiagnozować i wyleczyć panią Kowalczyk na odległość.
Wysypali się, jak Kaszpirowscy po deszczu.

Nie, nie mam zamiaru przyłączać się do chóru dyletantów. Ale wykorzystam tę okazję, aby was o czymś przekonać, bo wiedza o depresji a zwłaszcza wiedza potoczna opiera się na fałszywych podstawach. A skoro tak, to jest fałszywa!

Reakcje internautów na wywiad z Kowalczyk?
Najpierw wielkie zaskoczenie:  jak to możliwe, że ta silna, pełna energii sportsmenka od kilku lat zmaga się z depresją?

I dalej: No co? Ma wszystko, jest uwielbiana przez tłumy i nie martwi się o byt! Jeszcze jej mało? To co ma powiedzieć Ziuta z Bystrych Chrzanów, której brakuje na opał?

Do zdziwienia przyłącza się więc święte oburzenie.

Tymczasem, gdy Justyna niedawno wyznała, że biegła ze złamaniem kości w stopie, nikt się aż tak bardzo nie zdziwił. Nie wzbudziło okrzyków oburzenia zachowanie irracjonalne i masochistyczne, bo zostało zinterpretowane jako dzielność i hart ducha.
A na zdrowy rozum powinno wywołać dreszcz przerażenia, wie o tym każdy, kto miał choćby drobne złamanie czegokolwiek.

Teraz, kiedy wiemy, że od kilku lat nasza biegaczka narciarska tłumi cierpienie całego ciała, duszy i umysłu, my,  zamiast docenić jej heroiczne zmagania, wyrażamy rozczarowanie.
Uważam te reakcje za głęboko niesprawiedliwe i głupie.

Zadajmy sobie pytania:
Dlaczego musiała ukrywać swój stan?
Co jest z tą depresją?
Czemu informacja o tej chorobie zamiast współczucia budzi pasję osądzania człowieka i jego życia?

A na dodatek te rady, interpretacje, przemądrzałe diagnozy i – co najgorsze – przepowiednie na przyszłość.

Zacznę od metafory:
Wyobraźcie sobie, że okuliści leczą wszelkie choroby oczu, poza jedną.
Otóż pacjent dotknięty kurzą ślepotą musi najpierw odbyć konsultację u weterynarza.
Jeśli tego nie zrobi, jego leczenie nie zostanie zrefundowane przez NFZ.

Idiotyzm?
Ach, idiotyzm podniesiony do sześcianu i pomnożony przez kretynizm.
Ale iść na konsultację trzeba, choć nie jest się kurą.
Tak właśnie wygląda z perspektywy pacjenta leczenie depresji w Polsce. 

Wszelkie inne choroby metaboliczne leczą interniści przy współpracy specjalistów od biochemii organizmu, tylko depresję automatycznie odsyła się do psychiatry.
Chociaż to nie jest choroba psychiczna, a przynajmniej nie bardziej niż cukrzyca, fenyloketonuria czy inne braki/nadmiary biochemiczne w tym lub innym układzie ludzkiego ciała.

Ogromna większość chorób o podłożu biologicznym generuje przykre i niepokojące zmiany psychiki. Wiedzą o tym sami chorzy, a jeszcze boleśniej odczuwają tę zbieżność ich bliscy. 
Od smutku, utraty sensu życia, poprzez agresję, aż po otępienie.

Mówi się o chorym: zmienił mu się charakter, bo tak to wygląda z zewnątrz.
Charakter  ów ma bowiem swoje chemiczne odpowiedniki w ciele.

Ale ludzi cierpiących na „normalne” choroby metaboliczne nie uszczęśliwia się odsyłaniem do lekarza od czubków.
Wyjątkiem jest depresja.

A my wciąż przecież używamy frazy „idź do psychiatry” w charakterze obelgi!
Powiedzenie o kimś, że jest „psychiczny” JEST ujmą, stygmatem, obrazą.
Któż chciałby z własnej woli zaliczyć się do tego grona nieszczęśników?

Nie twierdzę, że to ma jakieś rozumowe podstawy, twierdzę tylko, że TAK TO DZIAŁA.
Niestety!

Jeszcze bardziej groteskowe i szkodliwe jest przymusowe wysyłanie chorego na terapię psychologiczną, zamiast podania właściwych leków. Podkreślam: Zamiast a nie oprócz.

Czy ktoś przytomny wysłałby diabetyka na sesję psychoanalizy?

Medykamenty w leczeniu rozmaitych odmian depresji to czasem ślepy strzał i natychmiastowe trafienie, a czasem miesiące poszukiwań właściwego leku. Na dodatek efekty mogą pojawić się szybko, lub po wielu, wielu tygodniach. Gdyby istniała wiarygodna i powszechnie dostępna diagnostyka na poziomie molekularnym, dobór właściwego inhibitora lub innego rodzaju aktywnej substancji byłby śmiesznie łatwy. Ale farmakoterapia depresji przypomina teleturniej Jaka to melodia. Chwilowo taki jest stan dostępnych terapii, chociaż w laboratoriach dzieją się rzeczy dające nadzieję na przełom.

Krążą nieuprawnione uogólnienia i absolutne brednie na temat diagnozowania i leczenia zaburzeń depresyjnych.
Nauka natomiast, w tym neuropsychiatria, wypowiadają się jednoznacznie: każda depresja ma swój aspekt biologiczny.
Drobny niedobór neuroprzekaźnika na synapsach i człowiek staje się ponurym, bezsilnym wrakiem samego siebie.

Nie mogę wyjść ze zdumienia, kiedy zauważam, że współcześnie w medycynie wciąż pokutuje zwulgaryzowany kartezjański podział na fizyczność i psychiczność w odniesieniu do depresji. To jest wręcz niepojęte!

Przez tę stygmatyzację psychiatryczną kobieta młoda, piękna i mężna musi latami owijać się w straszne, udawane uśmiechy, żeby nikt nie zauważył jej męczarni.
Żeby „nie zawieść” swoich fanów, sponsorów i wszystkich innych, którzy korzystają z jej sukcesów.

Tymczasem Marit spokojnie choruje sobie na astmę i hoduje bicepsy jak Pudzian.
Czym różni się choroba Justyny od choroby Marit Bjorgen?
Otóż niczym, za wyjątkiem stygmatu świra, słabeusza i osoby ogólnie pokręconej.

Stąd wzięła się fraza: przyznać się do depresji!
Czy ktoś wpadłby na pomysł, żeby powiedzieć: przyznaję się do marskości wątroby?

Współczesna wiedza na temat biologii człowieka, popularyzowana w tysiącach książek,  przypomina suto zastawiony stół. Nie musimy żywić się odpadkami, wystarczy sięgnąć po tę wiedzę.
Zanim otworzy się usta, komentując czyjąkolwiek depresję.

Felieton został opublikowany w Tygodniku Ciechanowskim nr 23/2014

Kotony w ruchu

Kocięta mają cztery tygodnie.

Przeszły ze stanu słodkich maskotek w fazę wzbudzonych kotonów.
Resztę sobie dośpiewajcie.

Kotony, jak wszystkie cząstki o wysokiej energii,  znajdują się w ciągłym ruchu, w czasoprzestrzeni, która wrednie się zakrzywia.

Ich ruch ma aspekt falowy, to znaczy istnieje funkcja falowa, podpowiadająca im, dokąd mają się udać.
Udają się wprost pod nasze stopy, szukając wrażeń. Fala prawdopodobieństwa wpycha je też pod nogi krzesła.
A nam zatyka dech wyobrażenie rozdeptanego kotona.

No, chyba, że coś je przestraszy. Wtedy kotony nieruchomieją.
Czy to jednak słuszna idea, żeby straszyć kocięta?

I czym miałabym je straszyć?
Sobą?

Im bardziej one są w ruchu, tym ja bardziej nieruchoma. Można by tu wyprowadzić jakiś ładny wzór na odwrotną proporcjonalność tych zjawisk kinetycznych, ale po kiego niby grzyba?

Tak, dobrze się domyślacie: kręgosłup.

Przypomniałam sobie, dlaczego nie chciałam uprawiać ogrodu. Nie chciałam uprawiać ogrodu, bo mi nie wolno. Ale miałam dwa lata spokoju i myślałam sobie, tak sobie brawurowo myślałam, że dam radę.

Jasne, jasne, nie miałam uprawiać go sama, ale co miało być, a nie jest… i tak dalej.

Łysy stara się jak potrafi, jednak nie odróżnia pietruszki od chwastów.
Zgrzyta zębiskami, bo tylko tyle może zrobić w tych okolicznościach.
Jutro się okaże, czy medycyna ma jakiś sensowny patent na ulgę w cierpieniu.
Bo jak nie ma, to.
To nie wiem co!

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski

Usiąść i płakać to za mało

Najmilszy sześciopak obchodzi dziś swoją trzytygodnicę.

Siedzimy nad kocim legowiskiem, gapiąc się na sześciogłową, futrzastą amebopodobną wieloistotę.

Dwadzieścia cztery malutkie łapki mielą powietrze. Oczka błyszczą, a jest w nich czysta, żywa, skondensowana ciekawość.

Ich matka, Bunia-kot leży i pozwala.
Pozwala na wszystko, bo nie ma siły.
Wygląda jak skóra ze starego szałasu i tak się też zachowuje.

Rankiem dziewiątego maja też był piątek, bo wstałam napisać felieton do TC.
Od czasu do czasu zaglądałam pod namiot z koca, którym nakryłam gniazdo rodzącej kotki.
Liczyłam – pierwszy, drugi, trzeci…

Przy czwartym właśnie kończyłam felieton.
W duchu prosiłam, żeby już.
Żeby już więcej ich nie było.
Ale były.
Dwa kolejne.

Policzyłam do sześciu i popłakałam się, a miałam naprawdę dobry powód.
A przynajmniej tak wtedy sądziłam.
Na dobrą chwilę wpadłam w rozpacz.

Ale przecież wszystko jest w porządku, koty są zadbane, tłuste i puszyste.
Bunia dzielnie przerabia na mleko wszystko co zje, chociaż cały czas narzeka, niemal ludzkim głosem.

Zbliża się – i to błyskawicznie – czas szukania domów dla tej gromady.
Pomóżcie mi, proszę.
Pięć kotków będzie do przekazania w dobre ręce, kochające i cierpliwe.
Jeden zostanie, biały, nazwałam go Owieczka.

Innych nie nazywam imionami, żeby nie budować więzi, która i tak zostanie zerwana.

Dziękuję wszystkim, którzy cieszą się razem ze mną z nominacji Dziuni do Gryfii.
Czeka mnie podróż do Szczecina i – o dziwo – naprawdę chcę pojechać.
Z wielu powodów jest to dla mnie wyzwanie, ta podróż.
I, rzecz jasna, nie mam się w co ubrać. Wybór między trampkami a gumofilcami zostawiam na ostatnią chwilę, żeby się nie zajmować pierdołami.

Bo na świecie dużo ważniejsze rzeczy się wydarzają.
Nie do wszystkiego pragnę mieć od razu stosunek, ale pogrzeb generała wywołuje we mnie sporo emocji.
Jego osoba, tak za życia, jak i teraz, nie jest mi obojętna. I nie są to uczucia jednoznaczne, bynajmniej.

Poruszyła mnie informacja o przedśmiertnym nawróceniu Jaruzelskiego. Jestem praktykującą chrześcijanką i nie wyobrażam sobie większej radości i wzruszenia, niż takie zakończenie opowieści jego życia.
Nie wyobrażam sobie także większego zgorszenia, niż złośliwe komentarze na ten temat.

Oczywiście pomniejsze zgorszenia przeżywam codziennie, jak chociażby ostatnie wyczyny lekarzy-katolików.
Dziś pisałam o tym dla TC, bo trudno przejść do porządku dziennego nad chmurą obłędu religijnego i obsesyjnego zainteresowania genitaliami (uznanymi za święte, mimo oczywistych dowodów, że są masowo używane do nieświętych czynności).

Nie mam nic przeciwko temu, żeby każdy uświęcał własne narządy, ale odwalcie się od moich, pasterze.
A – tym bardziej – dochtorzy.
Zajmijcie się swoją własną moralnością i zadbajcie o komfort pacjentów.
Nie na odwrót, do diabła!

Zgadzam się z tym, że sumienie jest i powinno być jednym z kryteriów przy podejmowaniu decyzji. Nie tylko w medycynie. Używanie sumienia należałoby rozpocząć od zwalczania w sobie samym umiłowania korupcji, nieuctwa, fałszerstw naukowych i zachłanności.

Jak widzicie, wkurzyłam się na serio.

Wierzcie mi, nikt nie sieje takiego zgorszenia, jak „gorliwy katolik”, pragnący różańcem zatrzymać kondukt pogrzebowy.
Tylko usiąść i płakać. I nawet to jeszcze za mało…

PS Fotografie są już nieco historyczne, bo zarówno koty jak i ogród rosną szybciej, niż wola fotografowania.
Tylko żuraw jak łaził, tak łazi.

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski

News, Curriculum curiosum, Dziunia

Nagroda Literacka dla Autorki Gryfia 2014 – nominacje

"Kochałam, kiedy odeszła" Anny Augustyniak, "Papusza" Angeliki Kuźniak, "Dziunia" Anny M. Nowakowskiej, "Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzaty Rejmer oraz "Ciemność. Resort SPA" Katarzyny Ewy Zdanowicz to pięć książek, które znalazły się w finale trzeciej edycji Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia przyznawanej przez "Kurier Szczeciński".
Finalistki zostały ogłoszone podczas Warszawskich Targów Książki, największej tego typu imprezie w Polsce. W tym wydarzeniu wzięły udział m.in. Joanna Laprus-Mikulska, przewodnicząca jury, oraz prof UW Robert Cieślak, jeden z jurorów. Pozostali jurorzy to Artur Daniel Liskowacki oraz Konrad Wojtyła. Pomysłodawcą i organizatorem Nagrody jest "Kurier Szczeciński". Współorganizatorem jest Szczecińska Agencja Artystyczna, a patronem –  Miasto Szczecin. Wysokość nagrody to 50 tysięcy złotych.
Laureatkę Gryfii poznamy podczas uroczystej gali 28 czerwca. Przyznaniu Gryfii będzie towarzyszyło Miasteczko Literackie na placu Lotników, czyli wielka impreza  promująca czytelnictwo, podczas której wystawią się wydawnictwa z całej Polski, zostaną także zorganizowane spotkania z pisarkami i koncerty. Spotkania z finalistkami Gryfii odbędą się zaś w salonie ProMedia przy al. Wojska Polskiego.
Więcej o nominowanych książkach i ich autorkach dowiedzą się Państwo ze specjalnego dodatku, który dołączymy w poniedziałek do "Kuriera Szczecińskiego".

– Nominacje do Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia [ROZMOWA ] – http://radioszczecin.pl

Felietony polityczne

Żale nieparlamentarne

Nie wystarczy wzgardzić radiem i telewizorem.
Nie wchodzić do globalnej sieci? To też niczego nie załatwia.
Nie można sobie spokojnie mieć wszystkiego w dupie, i sobie to tam zwyczajnie mieć, i już.

Dość zajść na chwilę do wsi i już się zaczyna:
Gęby, wszędzie gęby.
Na płocie, na sklepie, a nawet na płotku, oddzielającym Matkę Bożą od wsiowego od motłochu.

Wydrukowane na szmacie i na papierze.
Wyprężone (papierowe) lub obwisłe (szmaciane).

W powiększeniu, w pomniejszeniu i wielkości naturalnej.

Męskie i żeńskie.
A także nijakie.

Gładziutko wygolone, wbrew obowiązującym trendom.

Twarze naszej elity najelitszej. Śmietanki, co się pieniście zebrała na skwaśniałym społeczeństwie. Każda z tych gąb domaga się zaufania. I pieszczot wyborczych.

Domaga się, żeby iść i zagłosować, a oni nam wtedy.
Bo jeśli na nich nie zagłosujemy, to oni nam nie.

Więc głosując na nich, głosujemy na siebie, a nawet bardziej niż na siebie, bo na nich.

Jedni idą przeciw homofobii, drudzy przeciwko homo.
Kiedy się spotkają w brukselskiej kantynie, przyklepią sobie pionę, mordy nasze kochane.
Wymienią numery komórek i adresy mailowe, bo razem.  Sorry, klimat się zmienił i teraz jest odwrotnie. My z nimi, oni przeciw tamtym, ale nie naprawdę, tylko żeby trwały igrzyska, bo chleb już trzeba kupować na raty.

W kupie.
My, Polacy.
Razem Można Więcej Ukraść!

Wyborcy.
Ten ciemnylud z klapkami na oczach.
Głosuj i spadaj.

Dobra wiadomość jest taka, że w Przedpieklu wykryto dodatkowy Krąg Dla Łamiących Obietnice.
Słyszałam, że są wolne miejsca.

Zabawa polega na tym, że delikwenta strąca się w dół, najgłębszy, jaki możecie sobie wyobrazić. Ściany są śliskie i bardzo strome. Klient wspina się, zdziera pazury, wbija zęby i pełznie mozolnie w górę.

Pod koniec, kiedy już widać kres wspinaczki i nagrodę (np. bochenek razowego chleba), pojawia się Pomocna Dłoń. Nieszczęśnik chwyta ją z ulgą i wdzięcznością, a wtedy dłoń cofa się i pokazując faka, spycha go z powrotem w otchłań.

W górze słychać (nie, wcale nie anielskie pienia) drwiący śmiech i okrzyk:
– Ty naiwny ciemniaku, żryj gruz!
 
I tak przez trylion lat do potęgi dwudziestej trzeciej i jeszcze jeden dzień.

Kiedy pomyślę o nieszczęśnikach, uwięzionych pośmiertnie w tym jakże zabawnym (i jakże znajomym!) Kręgu Przedpiekla, robi mi się ich żal. Popłakuję ze współczucia, wycierając nos jakąś twarzą wydrukowaną na papierze toaletowym.

Serce mi się ściska na widok tej źle zamaskowanej zachłanności, skrytej pod cienką warstwą syntetycznej troski.
Wyraz twarzy nabyty nietrwale na pobieżnym szkoleniu z mowy ciała.

Wiszą ci biedacy na płotach, w wystawach sklepowych, straszą dzieci wracające z białego tygodnia.
Powiszą i porwie ich wiatr.
Zmoczy ich deszcz.
Przeżują bezpańskie psy.

I tyle z tego, że sobie powisieli.

Jakie życie, taki njus

Sprawy bieżące mają się następująco :

Piot, człekot i sześciopak.
Oraz taczka z gnojem.

To był skrót wiadomości, a teraz do rzeczy.

Njus kryminalny:
8 maja bieżącego roku para ludzi w średnim wieku dokonała w biały dzień zuchwałej kradzieży.
Używając wideł, para ta zrabowała znaczącą ilość gnoju, leżącego przy drodze łączącej Bugzy z Jedlinką.
Do wywiezienia łupu użyto taczki.
Podejrzewa się, że gnój został użyty do wkopania pod zasiew ogórków w ogrodzie należącym do pisarki Nowakowskiej i jej męża, z zawodu artysty fotografika.
Ewentualnych świadków zdarzenia uprasza się  składanie doniesień, donosów i petycji, oraz proklamacji.

Njus społeczny:
Poruszenie wśród mieszkańców naszej gminy budzi fakt, że pisarka Nowakowska zamiast pisać, snuje się po okolicznych polach i lasach, na dodatek prowadzając za sobą parę kotów.
Osoba ta twierdzi, że to wcale nie są koty, tylko nowe wybryki nieustającej ewolucji. Jeden z nich jest podobno piotem, a drugi człekotem.
Uprasza się o ostrożność i zachowanie bezpiecznej odległości od wyżej wymienionych.

Last minute:
Człekot Bunia powiła sześciopak kociąt, w tym dwa jasne, reszta czarna.
Po upływie odpowiedniego czasu zostanie ogłoszona akcja szukania oddanych i serdecznych frajerów – opiekunów.
Odnośny anons zostanie opublikowany w formie odezwy do serc i sumień.
(Niezależnie od faktu, że odnośna wiara w jakiekolwiek serca i sumienia zmalała do liczb ujemnych.)

A poza tym po staremu: przyroda, pogoda i stworzenia.

Fotografie sześciopaku z oczywistych względów pojawią się za kilka tygodni. Nie będziemy stresować człekota Buni, dzielnej mateczki karmiącej.

zdjęcia: Krzysztof Nowakowski