Zołza za kółkiem

Scenki drogowe made in UK

Po Anglii jeździ się nijak. Prawie nie ma piratów drogowych. Zanim jakiegoś spotkasz na swojej drodze, zaśniesz z nudów za kierownicą.

Mój mąż już w łonie matki pragnął ujrzeć stadion Liverpoolu. Od razu po wjeździe do Anglii zaczął nagabywać, kiedy go tam zawiozę.
Zazwyczaj nie ma nic do gadania w sprawach kierunku i celu podróży (kto ma kierownicę, ten ma władzę!), pewnego dnia postanowiłam zatem sprawić mu tę radość.
Trzymając się kurczowo lewego krawężnika dowiozłam nas bez szwanku, chociaż jak wiecie w Anglii jeżdżą nie tą stroną, co trzeba.
Nawet kierownice mają po złej stronie.
Miotając się z aparatem po jezdni mój kibic (Legiunia jego kochana.) nawet nie zauważył, że zatamował ruch.
I wiecie, co zrobili angielscy kierowcy?
Nic nie zrobili!
Zatrzymali się grzecznie na obu pasach ruchu i poczekali, aż dziwadło obfotografuje stadion.
Nie trąbili
Nie rzucali "focków"
Nie wygrażali
Nie stukali się w czoło
Stali i czekali
Wtedy zrozumiałam, że naprawdę jestem w Anglii.

Po Anglii jeździ się nijak. Prawie nie ma piratów drogowych. Zanim jakiegoś spotkasz na swojej drodze, zaśniesz z nudów za kierownicą.
Jak chcesz wyjechać z podporządkowanej, to cię wpuszczą.
Jak się wleczesz nie tą stroną, co trzeba, to uśmiechnięty policjant spyta, czy dobrze się czujesz.
Co to za kraj?
Można wyrzucić wszystkie mapy, bo jak wiesz, dokąd jedziesz, to dojedziesz. No, może nie zawsze, bo granice miasteczek są raczej nie oznaczone. Albo ślicznie zarośnięte miejscowym bluszczem.

Na wsi to już w ogóle nie trzeba się stresować. Jeśli stoją dwa autobusy i blokują drogę, znaczy, że Bill z Johnem chcą sobie chwilkę pogadać. No problem, wszyscy zaczekają.
Jeśli mali chłopcy i dziewczynki jeżdżą akurat na hulajnogach, to trzeba ich slalomem wyminąć.
Na rogu Leach Lane i Ilfracombe Close lubi sobie siadywać kilkuletnia dziewczynka. Na krawężniku. W Polsce już by jej starym odebrali prawa rodzicielskie. Gdyby zdążyli.

Angielska ludność jeździ czym się da. Od najpiękniejszych i dech zapierających do najdziwniejszych, że można skonać ze śmiechu.
Jedzie taki gość po autostradzie w czymś, co wygląda, jak ukradzione z wesołego miasteczka. Wystaje ten gość półtora metra w górę bo pojazd maluśki i bez dachu. A to wcale nie był najdziwniejszy widok w Zjednoczonym Królestwie.
Natomiast nikt, ale to nikt nie jeździ Daewoo Tico.
Miałam duży i całkiem niepotrzebny stres, bo biedaczysko dostaje drgawek powyżej 110 km na godzinę. Końcówki drążka, panie Władeczku.
Myślę: będę się wlec stówą, denerwować miejscowych, otrąbią mnie, zeklną.
A oni nic.
Na autostradzie mają trzy pasy, więc im to wisi, że ja sobie jadę.
Na lokalnych drogach zachowują się tak, jakby nie istniał manewr wyprzedzania.
Słowo.
Ciągną się za mną między St.Helens a Warrington mercedesy, jaguary i fordy, palca mi nikt nie pokazuje, nie pcha się na trzeciego. Dodam jeszcze, że przez pierwsze dwa tygodnie wlokłam się wszędzie 40 km na godzinę, bo zapomniałam, że ograniczenia prędkości podane są w milach.
Nie mogłam pojąć, dlaczego oni tacy spokojni.
Później zrozumiałam, przy pierwszych przymrozkach.
Na mojej Leach Lane jest górka i zakręt. Trochę popadało, trochę pomroziło. Zrobiła się szklanka. No i poszło: ci co jechali, powpadali na tych, co stali.
Rozumiecie?
Oni tu po prostu jeździć nie umieją!