Nie bądz martwą perfekcjonistką
Mamusia uśmiechała się do niej rzadko, na uśmiech trzeba było zasłużyć: być najlepszą pod słońcem, najgrzeczniejszą, najbardziej uporządkowaną dziewczynką. Mieć zawsze czyściutką sukieneczkę i buciki, poukładane zabawki, najlepsze stopnie w szkole, najwięcej zajęć pozalekcyjnych.
Mamusia mawiała: zobacz, jaka pracowita ta córeczka pani Jadzi. Zobacz, jaki ten Jasio mądry, same szóstki! Ach, jak ślicznie wyglądała ta Milenka na potańcówce.
Staraj się Wandziu, bierz przykład.
I Wandzia się starała: zawsze pierwsza, pracowita jak mróweczka i pomocna jak nikt.
Usłyszała kiedyś od szefa: "jesteś absolutną perfekcjonistką".
Uznała to za komplement i starała się jeszcze bardziej.
Najbardziej bała się popełnić błąd. Kiedy śniło jej się ( o, jakże często), że czegoś nie wie albo o czymś zapomniała, budziła się zlana potem, jak z najgorszego koszmaru.
Sama myśl o tym była nieznośna, ona, Wanda, nie mogła sobie na to pozwolić.
Brała dodatkowe prace, służyła pomocą potrzebującym, uczyła się po nocach, przychodziła do firmy skoro świt, wychodziła późną nocą.
Aż do dnia, w którym wyczerpana walką o doskonałość trafiła do lekarza z bólami koło serca. A zaraz potem do psychitary, który wysłuchał jej relacji i rzekł: "jest pani perfekcjonistką". Tym razem nie brzmiało to jak komplement. Tym razem to była diagnoza.
Dodał jeszcze: jeśli nie zadba pani o serce, nerwy i ciśnienie, będzie pani martwą perfekcjonistką.
Od kołyski doskonałe
Błądzenie ludzką rzeczą jest – powtarzamy, ale rzadko refleksję tę odnosimy do siebie. Stań przed lustrem, popatrz na siebie i powiedz:" Mam prawo do błędu". Czy to jest prawda? Czy wierzysz w to, co mówisz? Jeśli tak, to pewnie jesteś całkiem zadowolona z siebie i życia.
Jeśli trudno ci w to szczerze uwierzyć, pewnie masz spory kłopot z akceptacją siebie: omylnej, zwyczajnej, ludzkiej, bo błądzącej.
Jak to się zaczyna?
Niedoskonali rodzice pragną mieć doskonałe dzieci. Im bardziej sami sobie wydają się byle jacy, tym skwapliwiej ćwiczą swoje dzieci w doskonałości. Mają przecież szanse stać się rodzicem doskonałym. Od kołyski oceniają i porównują: z dziećmi sąsiadów, ze średnią statystyczną z własnymi wyobrażeniami. Najlepiej, żeby dzień po urodzeniu dziecko się uśmiechnęło, po tygodniu powiedziało "mama, tata" a po miesiącu nauczyło się jeździć na nartach.
"Nasze dziecko jest niezwykłe" – jakby w zwykłości było coś uwłaczającego.
"Nasz synek wyprzedza rówieśników w rozwoju" – bo przecież nie wystarczy, ze po prostu się rozwija.
Szybciej, lepiej, ponad normę – jakie dziecko śmie sprawić rodzicom zawód? Zwłaszcza, jeśli miłość i uwaga rodziców jest zależna od "postępów" w czymkolwiek?
Dzieci szybko uczą się, że oczekuje się od nich doskonałości. Uczą się ukrywać błędy, wstydzą się pokazać słabość, zadać pytanie, gdy czegoś nie rozumieją. Przecież POWINNY to wiedzieć!
Od tej pory zdając sobie sprawę z własnej omylności, będą ja ukrywać i jej zaprzeczać.
Nadzorcy błędów i ich ofiary
Asia oblała egzamin z ekonomii. Dziury w niebie nie ma, ale trzeba się przyłożyć do poprawki. Cóż, kłopot, nie pierwszy i nie ostatni. Prawdziwy problem, to tata. Już pytał o indeks, już zdążył się pochwalić znajomym, jaką ma genialną córkę. Tylko, ze Asia nie jest genialna, jest całkiem zwyczajna i jedno jej idzie świetnie, a drugie pod górę. Ekonomia jest pod górę ale tato o tym nie wie. Co gorsza, przy każdej próbie wyjaśnienia obraża się i boczy.
Asia myśli z przerażeniem o dniu prawdy: już widzi rozgniewaną twarz i słyszy przykre, bolesne słowa: "moja córka powinna…" Najbardziej boi się tego rozczarowania w jego oczach, to wprost nie do zniesienia. Już kilka razy w życiu tak na nią popatrzył, czuła się jak nic nie wart zbity pies i długo starała się z całych sił, żeby znowu spojrzał na nią z dumą i powiedział "moja zdolna córeczka".
Gdybym tak dostała załamania nerwowego – marzy w duchu – może wtedy tato zrozumiałby, ze jestem tylko człowiekiem.
Powtórzmy: oto młoda dziewczyna marzy o załamaniu nerwowym! Wtedy i tylko wtedy jej błędy zostaną wybaczone. I to nie jest takie pewne, niestety.
Ula każdego ranka spędza przed lustrem dwie godziny. Czasem więcej, kiedy ma gorszy dzień. Jej narzeczony mawia o sobie "esteta". Jako esteta lubi, kiedy Ula wygląda bezbłędnie estetycznie. Ula kocha narzeczonego, chociaż ten często krytykuje jej makijaż i styl ubierania. Wystarczy jedno spojrzenie ukochanego, żeby Ula popadła w głęboką depresję: nie taka fryzura, nie ten kolor spódnicy, a może rzęsy się skleiły nieestetycznie?
Czasem narzeczony wyjeżdża i przez kilka dni Ula jest sama. Czy sądzicie, że wtedy odpoczywa, chodzi w dresie i bez makijażu? Nie, już nie potrafi. "Czuję się, jakby on cały czas na mnie patrzył, oceniał mnie i krytykował".
Wyobraźmy sobie Ulę ze zmarszczkami, Ulę z cellulitem, Ulę trochę grubszą w pasie. Co wtedy powie jej kochający esteta? Powie "do widzenia" i poszuka sobie młodszej.
Wróćmy do Wandy, naszej perfekcjonistki. Rozchorowała się w końcu, zabrakło jej sił. Kiedy musiała zwolnić tempo życia i pracy, szef po prostu wyrzucił ją z firmy. Powiedział: "po tobie spodziewałbym się większego zaangażowania". Ten sam szef , który wcześniej skwapliwie wzmacniał jej perfekcjonizm, czyniąc z niego wartość.
Wredny krytyk
Po pewnym czasie w treningu doskonałości już nie potrzebujemy nadzorców. Te funkcję przejmuje nasz własny umysł i – wierzcie mi – ten jest dopiero prawdziwym nadzorcą. Ojca można przekonać, narzeczonego estetę odesłać w diabły, szefa zlekceważyć, ale wewnętrzny krytyk to jest dopiero KTOŚ.
Tworzymy go same, choć na wzór i podobieństwo tych, którzy nas wychowywali. Jest częścią nas, więc nie można go posłać w diabły ani zlekceważyć. Nie obrazi się na nas i nie odejdzie, bo żyje w naszej głowie i żywi się naszym strachem przed oceną.
"Za gruba"
"Za głupia"
"Szybciej"
"Lepiej"
"Więcej"
Nawołuje do ciebie z wnętrza umysłu, wredny krytyk. I za nic nie chce się zamknąć. Kiedy mówisz sobie nie muszę być doskonała on chichocze złośliwie.
Za każdym razem, kiedy czegoś nie wiesz, on oblewa twoją twarz czerwienią i szepce: "głupia, głupia
"
Kiedy chciałabyś odpocząć, on warczy: "rób coś, nie siedź…"
I – dobrze to wiesz – choćbyś starała się ze wszystkich sił, on i tak znajdzie sposób, żeby przyłapać cię na niedoskonałości i zatruć twoje myśli miażdżącą krytyką.
Samokrytyką, zauważ.
Prawo do błędu.
Masz je czy nie? Korzystasz z tego prawa, czy poddajesz się presji? Cudzej, własnej.
Pomyśl: NIE MUSISZ BYĆ DOSKONAŁA. Jak się czujesz z tą myślą?
Możesz być taka sobie, zwyczajna.
Możesz nie zdać egzaminu, przesolić zupę, założyć paskudny ciuch.
Możesz nie wiedzieć, gdzie leży Cape Town i nie wyglądać, jak Barbie.
Możesz nawet nie być "trendy" i "cool".
I co się wtedy stanie?
Nic się nie stanie.
Poczujesz ulgę, odpoczniesz.
Jest tylko jeden warunek, który musisz spełnić: przestań się wiecznie oceniać.
Zaproś na rozmowę swojego wrednego wewnętrznego krytyka, posłuchaj, co on ci mówi, po czym
zignoruj.
Tak, po prostu zignoruj.
"Słyszę cię, wiem, co próbujesz mi powiedzieć, ale to nie ma żadnego znaczenia" – powiedz.
Po prostu nie nadawaj znaczenia, nie przywiązuj się do tego, co ci do ucha szepce wredny krytyk. Sama go stworzyłaś, jest twoją własnością, odbierz mu władzę, którą mu dałaś.
Kiedy po raz kolejny przyłapiesz się na tym , że jesteś tylko(i aż) człowiekiem i po raz kolejny nic się z tego powodu nie zawali, z ulgą przyznasz sobie i innym niezbywalne i wieczne prawo do błędu i niedoskonałości.
A dodatkowy bonus: łatwiej i z większym dystansem zniesiesz cudzą krytykę, słuszną czy podłą, delikatną czy brutalną. Przecież wrednych ludzi nie brakuje, wiesz o tym.
Niech wewnętrzny krytyk-idiota nie wtóruje im radośnie. Niech się zamnknie.
Rozmowa z wrednym krytykiem – ćwiczenie:
Usiądź na krześle, drugie postaw przed sobą.
Zwracając się do pustego krzesła wygłoś tyradę pod hasłem "jaka jesteś okropna". Wyobraź sobie, ze mówisz do siebie, siedzącej naprzeciw. Mów wszystko, co przyjdzie ci do głowy, co przychodzi ci do głowy każdego dnia, kiedy zaczynasz siebie oceniać i krytykować.
Kiedy skończy ci się repertuar, przesiądź się na drugie krzesło i powiedz "to nie ma żadnego znaczenia, nie nadaję tym treściom żadnego znaczenia".
Usiądź na poprzednim krześle i sprawdź, czy jeszcze masz coś przykrego do powiedzenia. Powiedz to i znowu zmień miejsce. Teraz powtórz znowu "to nie ma żadnego znaczenia…"
I tak do chwili, kiedy krytyk zamilknie.
Powtarzaj to ćwiczenie tak często, jak często zdarza ci się znęcać się nad sobą. Tak długo, aż twój wredny krytyk stanie się tłem i niczym więcej. Powodzenia.