…Te blondyna spadaj z drogi

Kierowca – furiat? Nic nowego. Agresja na drodze to temat sam w sobie, ktoś pewnie zrobi doktorat i habilitację z tej dziedziny. (Co innego głupota – ta jest amorficzna, entropiczna, niemierzalna i nieopisywalna.)

Pasażer ogarnięty szałem jest zjawiskiem nieco rzadszym i, zdawać by się mogło, nieszkodliwym.
Jeśli tak właśnie myślałam, to zmieniłam zdanie w piątek, 17 sierpnia roku 2001, na rogu Madalińskiego i Puławskiej w Warszawie. O godzinie 17.24.
Pasażerem eleganckiej czarnej limuzyny był Pan Polityk Znany Z Telewizji. Fakt, z trudem go rozpoznałam, bo w telewizorze nigdy się nie pokazał, że tak powiem, saute.
W samochodzie zaś się pokazał i miny robił obrzydliwe, i palcem mi pokazywał środkowym do góry (nie rozumiem, jestem kobietą), i bluzgał niewąsko a okno miał otwarte, więc nie musiałam czytać z ust.
Co prawda jego kierowca popełnił błąd zmieniając pas ruchu na środku skrzyżowania, co prawda nawet nie raczył sygnalizować manewru a już na pewno nie jest istotne, że usiłował mnie zepchnąć wprost na rowerzystę jadącego prawym pasem.
Nie jest też wielką sprawą, że trąbiąc tuż nad głową tego rowerzysty spowodował, że nieszczęśnik odbił się od krawężnika i przez sekundę jechał wprost pod autobus.
W końcu jedzie Pan Polityk i to ja powinnam wiedzieć, kiedy zniknąć z drogi, żeby kierowca nie musiał zwalniać ze 120 do 60 km na godzinę. Mam ja, cholera, szczęście.
Naczytałam się jak to bezpiecznie jeździ Mistrz Kierownicy H. i choć nie powie, ile zajmuje mu droga z Gdańska do Warszawy, to lud jeżdżący może być spokojny: on jeździ bezpiecznie.
Powzięłam niestety odmienną opinię w tej sprawie.
Opieram ją na dwóch spotkaniach na drodze nr 7, ubiegłego lata. Spotkania polegały na wyprzedzaniu.
Oczywiście to H. mnie wyprzedzał a nie ja jego, gdyby ktoś się nie domyślił. Robił to fachowo, na terenie owszem, zabudowanym, z prędkością ok. 150 km na godzinę. Naprzeciwko jedzie ciężarówka, prawym poboczem idą dzieciaki z babcią, lewym ciągnie się ciągnik a Mistrz spycha mnie swoim (wtedy) subaru wprost na tych pieszych (po diabła tam lezą). Rozumiem, musiał. Spotkania czołowe z tirem nie kończą się szczęśliwie.
I choć lubiłam tego faceta, bo się udzielał w akcji przeciw pijanym kierowcom, moja sympatia została poddana ciężkiej próbie.
Aż do reszty znikła po drugim spotkaniu. Różnica była taka, że Mistrz nie musiał się rozpychać przy wyprzedzaniu, bo pas miał wolny, ale widocznie jest przeciw przydrożnej prostytucji. Taką mam hipotezę, bo usiłował mnie zmusić do rozjechania grupki panienek parkujących spracowane ciała na poboczu. Dla sprawiedliwości dodam, że przyczyna mogła być całkiem inna: środkiem biegły dwie ciągłe linie i może H. nie chciał łamać przepisów drogowych, po prostu. Zresztą jak mi się nie podoba, to moja wina, bo po pierwsze jeżdżę jak cyrk objazdowy zamiast siedzieć w domu i gotować Winiary albo prać w nowym proszku ( żadne usprawiedliwienie, że mam taką pracę, mogę ją zmienić) a po drugie jeżdżę samochodem rasy Tico. A to już prowokacja, bo co taka samochodzina wlokąca się najwyżej 120 na godzinę, w dodatku z blondynką w środku robi w świecie prawdziwych kierowców?
Pocieszam się, że mogę popatrzeć z pogardą na blondyna w maluchu, zatrąbić mu nad uchem i zepchnąć na pobocze.